Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Powell

Hancock

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 18-07-2008 r.


Zmarnowana w sumie szansa na polemikę z zalewającymi rynek kinematografii filmami o superherosach, jaką jest Hancock Petera Berga, jest zarazem dla specjalizującego się – obok animacji i okazjonalnych wycieczek w rejony kina ambitniejszego, jak choćby tegoroczny Stop-Loss – w gatunku sensacyjno-komediowym Johna Powella kolejną okazją, po nieudanym Jumperze, dla wypróbowania swoich talentów na polu komercyjnej i naładowanej solidną dawką adrenaliny rozrywki. Ilość projektów, jakie kompozytor w ostatnich latach podejmuje, i tempo jego pracy powodują wprawdzie (poza odwiecznym pytaniem o procentowy udział ghost-writingu w poszczególnych przedsięwzięciach), że charakterystyczny język muzyczny twórcy stał się dość przewidywalny, ale jednocześnie nieskrępowany entuzjazm i energia, jakie z prac Powella wręcz emanują, pozwala cieszyć się bezpretensjonalną zabawą, przede wszystkim zabawą na poziomie – a tą Hancock bez wątpienia jest.

Formuła i ogólny zarys wykorzystywanej tu stylistyki od czasu The Italian Job czy Mr. And Mrs. Smith nie uległ większej ewolucji, zgodnie z oczekiwaniami, kompozytor sięga po wypróbowane metody, z użyciem elementów idiomu jazzowego i rockowego włącznie, choć całościowo ilustracja ta skupia się głównie na składniku orkiestrowym. Zwłaszcza w obrębie komediowego underscore sporo tutaj powellowskich klisz, które na dłuższą metę mogą nużyć znającego wcześniejszą dyskografię twórcy słuchacza; niemniej jednak jest to materiał funkcjonalny i wysokiej klasy, a jego przewaga nad bombastycznymi sekwencjami akcji i przygody podyktowana została raczej charakterem filmu Berga i tu właśnie należałoby się doszukiwać słabostek wydanego przez Varese albumu.


Hancock jest bowiem klasycznym przykładem płyty, gdzie nagrodą za cierpliwość odbiorcy jest potężny, efektowny finał, który w zasadzie stanowi również o wartości kompozycji Powella w kontekście filmu. Konsekwentna ewolucja chwytliwego tematu przewodniego na przestrzeni ścieżki zakończona muskularnym rajdem tematycznym w Death and Transfiguration i znakomitym The Moon and the Superhero, sprawiają, że widz wychodzi z seansu z rozbudzonym muzycznym apetytem, a to przecież jeden z wyznaczników udanej i trafnej ilustracji filmowej. Finalny utwór nie jest co prawda niczym wybitnym i z pewnością nie osiąga tych wyżyn, co ścieżki dźwiękowe do drugiej i trzeciej odsłony przygód Jasona Bourne’a, niemniej stanowi dość rzadki w ostatnim czasie przykład szacunku kompozytora i reżysera dla przygotowanej warstwy tematycznej. A że temat to bardzo zgrabny i świetnie zaaranżowany, Hancock wraz z równolegle wypuszczonym na rynek Wanted Elfmana, jest pewnym wyznacznikiem solidnej i niebanalnej rozrywki w tegorocznym sezonie letnim.


Trochę szkoda z drugiej strony, że Powell nie pokusił się o bardziej unikalny język dla ilustracji tytułowej postaci, wspomniany heroiczny temat przewodni jest bowiem w stu procentach przewidywalny i w kontekście gatunku nie stanowi specjalnie wyszukanej muzycznej sygnatury. Czy jednak film Berga potrzebował czegoś więcej? Wydaje się, że nie, zwłaszcza iż heroizm jest w nim jedynie tłem dla poszukiwania własnej tożsamości, a temat Powella, silnie naładowany emocjami i wykraczający poza surową muskulaturę anthemów ostatnich lat, elegancko łączy oba te wątki. Obok niego na album trafiła też sensowna dawka muzyki akcji, miejscami może trochę wtórnej (Boat Chase z Włoskiej roboty; nieoczekiwana wizyta bourne’owskiego Bim Bam Smash w skądinąd świetnym utworze Hollywood Blvd) i ginącej w filmie (równie świetny SUV Chase wyleciał z obrazu, zapewne już na etapie postprodukcji), ale charakteryzującej się ową wulkaniczną dawką energii, z której Powell słynie i która zapewnia mu miejsce pośród najciekawszych kompozytorów jego pokolenia. Oczekiwanie na finał albumu nie jest zatem doświadczeniem nudnym, choć co tu dużo ukrywać, w kinie słychać fragmenty nie wydanego materiału, mogącego z sukcesem zastąpić część obyczajowo-komediowego underscore ze środka płyty…

Jak zatem umiejscowić Hancocka w bogatej już filmografii Johna Powella? Z pewnością jest to kompozycja niegłupia, która sprawnie dostosowuje się do rzeczywistości obrazu Berga i która w wielu miejscach wykracza poza rolę płytkiej narracji. Z drugiej strony, mimo niewątpliwych walorów rozrywkowych, jest to również kompozycja niezbyt wiele do gatunku wnosząca, wszystko to bowiem Powell kiedyś, w tej czy innej formie, już napisał i wypróbował. Na szczęście owe znajome chwyty wciąż przekonują i pozostaje mieć nadzieję, że ich autor wyczuje, kiedy eksploatowana formuła się wyczerpie. W Hancocku bez wątpienia jeszcze działa.

Najnowsze recenzje

Komentarze