Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jonathan Coulton, różni wykonawcy

Orange Box, the

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 20-06-2008 r.

Tworzenie gier komputerowych w dzisiejszych czasach to już poważny biznes pochłaniający spore pieniądze i liczący jeszcze większe zyski. Wraz z rozwojem technologicznym, gry osiągają niewyobrażalny jeszcze parę lat temu poziom graficzny, stopień odwzorowania praw fizyki i sztuczną inteligencję, małymi kroczkami zbliżając się do perfekcyjngo odwzorowania świata i stworzenia właściwie interaktywnego filmu z graczem w roli głównego bohatera. Od dawnych PacManów, Dyna Blaster, Wolfenstein 3D (pamięta ktoś jeszcze te gry?:)) współczesne multimedia znacząco odbiegają poziomem także jeśli chodzi o oprawę dźwiękową i muzyczną. Oczywiście głównie dlatego, że toporne pliki midi dawno odeszły do lamusa, a jakości dźwięku w nowych grach najczęściej trudno cokolwiek zarzucić. Ponadto producenci często decydują się zatrudnić profesjonalnych, zdolnych kompozytorów, nierzadko wprawonych w bojach w muzyce filmowej chociażby a do tego solidną orkiestrę. Tak było w przypadku niedawnej Lair, do której przebojową, epicko-przygodową muzykę napisał John Debney, nie inaczej w serii Medal of Honor z muzyką Michaela Giacchino. Jednak bywa i tak, że twórcy wychodzą z założenia, że ani profesjonalista, ani orkiestra nie są potrzebni, albo po prostu nie mieszczą się w kosztach. Tak było w przypadku studia Valve, które w pochodzącej z 2004 roku kontynuacji swojego starego przeboju Half Life i w późniejszych dodatkach, czy innych grach opartych na engine Half Life 2 nie przywiązało większej wagi do muzycznej oprawy, pozastawiając ją w gestii swoich programistów. Mimo to ich muzyczny twór spodobał się na tyle, że został wydany jako osobny soundtrack i za odpowiednią sumę, można go ściągnąć w formie mp3 ze strony sklepu Amazon. Czy jednak jest to rzeczywiście ścieżka dźwiękowa na tyle dobra, że zasłużyła na osobne wydanie, czy też to zwyczajna próba nabicia dodatkowej kasy na kieszeniach największych fanów albo wręcz fanatyków gry?

Zanim o muzyce, parę słów wyjaśnienia dla niewtajemniczonych, co to w ogóle jest to tytułowe pomarańczowe pudełko. Otóż The Orange Box to po prostu wydanie pięciu gier studia Valve w jednym pakiecie (faktycznie, pudełko na DVD ma kolor pomarańczowy:)). Zawiera sztandarowy produkt wytwórni, obwieszczony swego czasu grą roku i setkami innych hurraoptymistycznych epitetów, oraz tysiącami „ochów” i „achów”, czyli łączącej typową strzelankę z elementami przygodowymi Half Life 2 wraz z dwoma grami stanowiącymi jego bezpośrednią kontynuację, czyli Half Life 2: Episode One oraz Half Life 2: Episode Two, a także przeznaczoną do gry w sieci strzelankę o dość specyficznej grafice Team Fortress 2 i zaskakująco udany logiczno-zręcznościowy Portal. Soundtrack z The Orange Box zawiera muzykę z prawie wszystkich tych gier. Prawie, bo brakuje głównego bohatera – Half Life 2, ale już teraz mogę zdradzić, że nie ma za czym tęsknić.

Od razu przyznaję, że maniakiem gier komputerowych nie jestem, ale cykl Half Life należy do tych nielicznych gier, w które z chęcią zagrałem, przeszedłem (żałując jedynie żę tak szybko) i na którego kolejne odsłony ostrzę sobie zęby. Mógłbym w tym miejscu wymienić mnóstwo zalet Half Life 2 i dodatków/kontynuacji, na czele stawiając widoczną na okolicznych obrazkach towarzyszącą poczynaniom głównego bohatera pannę Alyx Vance, która urokiem i charyzmą bije na głowę dawną pierwszą damę cyfrowych kobiet – Larę Croft, ale jednego elementu jako pozytywu wymienić niestety nie mogę. Muzyki. Chyba pierwszy raz mi się zdarzyło, by w trakcie gry zmieniać ustawienia tylko po to, by drastycznie zmniejszyć poziom głośności muzyki. Pewnie znajdzie się spora grupka graczy, która popuka się w czoła, bo im ta muzyka przypadła do gustu, ale przepraszam bardzo, ja takiej techno-łupanki zwyczajnie nie trawię. Episode One i Episode Two kontynuują niestety niechlubną tradycję, o czym możemy przekonać się na albumie. Większość z 8 utworów pochodzących z tych gier pełni w czasie rozgrywki funkcję action-score, pojawiając się w momentach, gdy mamy do czynienia z większą ilością wrogów i trzeba mocniej skoncentrować się na spuście (OK, na lewym przycisku myszy;)). Być może to gratka dla fanów futurystycznych, elektronicznych techno-industrialnych brzmień, ale ja słysząc takie fragmenty, jak Disrupted Original zatęskniłem nawet za Stevem Jablonskym. W ramach przerywników mamy spokojniejsze, ambientowe Combine Advisory czy Dark Interval, który w drugiej części nawet umiarkowanie mi się spodobał. To krótki smutny, klimatyczny fragment, choć rozpisany na elektronikę w stylu pierwszego Terminatora. Szukając porównań dla reszty możnaby sięgnąć po Aeon Flux Revella czy Doom Mansella.

Bardzo podobny niestety jest Portal, ale tam muzyka jakoś nie przeszkadzała mi w grze (pewnie dlatego, że było jej mniej, a zwłaszcza kawałków akcji). Otwiera go futurystyczny, nieco dziwny underscore w Subject Name Here, potem mamy kolejny nijaki utwór tła, który poza grą nie ma racji bytu, aż w końcu i tu usłyszymy techno-akcję (4000 Degrees Kelvin), która ma jednak fajne apokaliptyczne, choć tylko samplowane, chóry i znakomicie odnajduje się w trakcie rozgrywki, w etapie, w którym należy uniknąć… spalenia na popiół. Kolejne utwory są podobne do opisanej trójki, a ostatni (pomijając piosenkę) na płycie jest zdecydowanie zbyt długi i monotonny.

Otwierającą i zamykającą album piosenkę oraz fragmenty z Team Fortress 2 celowo zostawiłem na koniec, ponieważ to zdecydowanie najlepsze co spotka nas na tym albumie. Stil Alive jest przeurocza i przede wszystkim przezabawna, ale to docenią tylko ci, którzy przeszli Portal. Ta gra to zresztą temat na osobne opowiadanie. Z początku wygląda na ugrzecznionego Half Life 2 dla dzieci, w którym zamiast zabijać wrogów musimy w sterylnych, laboratoryjnych pomieszczeniach rozwiązywać logiczne zagadki przy pomocy urządzenia do otwierania portali oraz znajomości podstaowych praw fizyki, a o wszystkim instruuje nas głos głównego komputera, który co rusz w nagrodę obiecuje nam ciasto i zachęca do odwiedzenia placówki naukowej wraz z rodziną. Z czasem jednak łamigłówki robią się coraz trudniejsze i bardziej niebezpieczne, napotykamy dziwne miejsca świadczące o tym, że coś jest nie tak, a napotykane bazgroły „The Cake is a lie!” nabierają sensu, gdy główny komputer zamierza się nas pozbyć w piecu. Każdy kto przeszedł grę, a ostateczna rozprawa z naszym antagonistą, dzięki wygłaszanym przez niego uwagom jest po prostu przezabawna, pewnie największy ubaw miał jednak wysłuchując piosenki, którą głosem aktorki Ellen McLain do łagodnej, popowej melodii wyśpiewuje nam komputer, miast finalnego raportu z eksperymentu, przekonując, że żyje i ma się dobrze, a ciasto było przepyszne. Przyznam, że specjalnie wracałem do save’ów z finału, by tylko pochichrać się z tej pioseneczki. Zamieszczona także na albumie jej druga wersja, śpiewana przez twórcę – Jonathana Coultona – nie ma już tego uroku, a głos kompozytora niestety do najciekawszych nie należy.

Ostatnia z gier, która znajduje tu swojego reprezentanta, Team Fortress 2, to najciekawsza instrumentalna propozycja tego albumu. Przede wszystkim usłyszymy w niej żywe instrumenty – trąbki i fortepian a i perkusjonalia nie brzmią syntetycznie. Otwierający temat kojarzy mi się z muzyką do filmów i seriali sensacyjnych z lat 70-tych, lekko czerpiących z jazzu, takich jak np. Mission Impossible Schifrina, tutaj dodatkowo w takiej aranżacji nieco „cartoonish”. Taka sama stylistyka obowiązuje w suspensowym Playing with Danger oraz jazzującym walczyku Rocket Jump Waltz. Nic to nadzwyczajnego ale i tak zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałej muzyki. Niestety wszystkiego z Team Fortress 2 mamy niespełna 6 minut a wraz z piosenką i kilkoma innymi znośniejszymi fragmentami uzbiera się góra kwadrans przyjemności. Reszta? Cóż, nie mogę jej polecić nawet fanom Half Life 2 czy jakiejkolwiek innej gry z The Orange Box’a, gdyż w jakimś stopniu sam takowym fanem jestem, a za tym zwyczajnie nie przepadam. Są jednak różne gusta i zapewne znajdą się i tacy, którzy będą tą techno-elektroniką wniebowzięci, zważywszy, że jako taka nie jest najtragiczniejsza i prezentuje się i tak nieco ciekawiej od jakichś popłuczyn w stylu Aeon Flux, jednak w moim przekonaniu nie aż na tyle ciekawiej, by można mówić tu o pozytywach. Tymi są pierwsze 4 utwory, ale na 19 to trochę ich za mało. Na szczęście Amazon pozwala kupować także pojedyncze tracki, całość zaś pozostawmy… nie, nie fanom. Fanatykom gier z pomarańczowego pakietu. Same gry zaś mocno polecam, bo to kawał porządnej, profesjonalnie przygotowanej rozgrywki, nawet mimo mocno przeciętnej oprawy muzycznej.

Najnowsze recenzje

Komentarze