Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Rambo (John Rambo)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 16-06-2008 r.

John J. Rambo postanowił wrócić po raz czwarty. Żeby przywrócić karierze dawny tor, Sylvester Stallone podjął wielkie, podwójne, ryzyko odgrzewając stare kotlety i dokręcił kolejne części do serii, które uczyniły go sławnym. Najpierw ”Rocky Balboa”, ostatni, jak mówi, film o słynnym bokserze, z którym odniósł sukces, zbierając przy tym wcale dobre recenzje. Czwarty ”Rambo” „obiecywany” był od długiego czasu i udało się go wreszcie nakręcić w zeszłym roku. Zaczęło się od poszukiwania odpowiedniej fabuły. W końcu aktor postanowił napisać scenariusz na temat sytuacji Birmy, w której cały czas rządzi wojskowa junta, a o brutalności tych rządów mogliśmy się przekonać przy niedawnych protestach buddyjskich mnichów. Ze względu na polityczne przesłanie filmu, Stallone postanowił przedstawić przemoc w sposób skrajnie realistyczny. Tak zwany „redband trailer” (internetowy zwiastun przeznaczony tylko dla widzów dorosłych) pokazuje jedną scenę i faktycznie, kiedy w pewnym momencie Rambo ostrzeliwuje ciężarówkę z żołnierzami, to nie ma w tym nic komiksowego. W chwilę ciężarówka staje się po prostu czerwona. Znowu film zebrał zupełnie niezłe recenzje. Uznano go za najlepszą część serii od czasu ”Pierwszej krwi”.

Kompozytor muzyki do wcześniejszych części serii, legendarny Jerry Goldsmith, zmarł trzy lata przed rozpoczęciem produkcji, więc Stallone nie mógł, tak jak w przypadku niedawnego Rocky’ego wrócić do kompozytora oryginału (w tamtym przypadku Billa Contiego). Z tego powodu Stallone postawił na wschodzącą gwiazdę gatunku, uważanego za ‘mistrza hołdu’, Briana Tylera. Oczywistym było, że temat Goldsmitha (znany jako It’s a Long Road) będzie wykorzystany, o czym Tyler zresztą bardzo często i chętnie mówił. Tak jak w przypadku Aliens vs. Predator: Requiem była to szansa by wejść w buty starych mistrzów, co dla niego, wielkiego fana muzyki filmowej, było wielką gratką.

Kompozytor obietnicę wykorzystania oryginalnego tematu spełnia już w rozpoczynającym album Lionsgate Rambo Theme. Trzeba przyznać, że minimalny dodatek aranżacyjny Tylera (do trąbki dołączają smyczki), jest zupełnie niezły. Następnie pojawia się nowy temat, skomponowany przez twórcę ”Dzieci Diuny”. Ta melodia z Jerrym Goldsmithem nie ma nic wspólnego, za to powstała pod niewątpliwym wpływem twórczości Hansa Zimmera. Ciekawostką jest nieco coplandowski fragment na dęte blaszane, który jest oczywiście hołdem, jakich w muzyce filmowej jest wiele. Wydaje mi się jednak, że tutaj Tyler odwołuje się bezpośrednio raczej do Goldsmitha, który takie amerykańsko brzmiące dodatki wstawiał w każdej części ”Rambo”.

Na tym jednak praktycznie „obecność” nieżyjącego już mistrza w ścieżce się kończy. Dalej kompozytor idzie już „po swojemu”. Piszę w cudzysłowie, bo niestety po przesłuchaniu najbardziej znanych prac w jego karierze i kilku mniej znanych, muszę stwierdzić, ze Brian Tyler „swojego” stylu nie posiada. Tym razem dominuje, nie pierwszy raz zresztą, Hans Zimmer, czasem trochę Trevor Rabin. Pomińmy tu główny temat, brzmiący trochę jak Journey to Beyond Rangoon Begins. Nie znaczy to jednak, że akcja jest zła. Na przykład zupełnie melodyjne No Rules of Engagement jest zupełnie ekscytujące i, trzeba przyznać, zawiera pewne rytmy, które są dla kompozytora charakterystyczne (przynajmniej na tyle, że stosuje je gdzieś od czasów ”Darkness Falls”). Ciekawe jest także nawiązanie do muzyki akcji Goldsmitha z drugiej części, niestety krótkie. Generalnie rytmika i częściowo melodyka przypomina styl niemieckiego kompozytora i jego kolegów. Przykładem niech będzie tutaj na przykład Rambo Returns.

Drugą stronę ścieżki Briana Tylera stanowi underscore i tematyka. Głównym tematem jest ten, który już się pojawił w Rambo Theme. Poza tym jest jeszcze temat akcji i drugi temat pojawiający się zarówno w wolniejszych momentach ścieżki, jak i czasem fragmentarycznie w akcji. Underscore jest niestety nudne, chociaż Tylerowi nie można odmówić rytmicznego zacięcia. Problem polega na tym, że znowu jest nieoryginalne, przypominające nawet czasami ”Batmana: Początek”. Nawet z dźwiękiem przypominającym słynne kłapiące skrzydła nietoperza ze ścieżki Hansa Zimmera i Jamesa Newtona Howarda. Jeśli chodzi o tematykę to jest całkiem niezła, chociaż znowu Tyler czerpie z niemieckiego twórcy, zwłaszcza wspomniany już główny temat, który w jednej z częściej powtarzanych aranżacji przypomina ścieżkę z Beyond Rangoon.

Wbrew pozorom zadanie zilustrowania filmu takiego jak ”Rambo” nie jest łatwe. Trudno spełnić oczekiwania fanów. Z jednej strony, brak nawiązań do Goldsmitha jest jawną obrazą. Z drugiej strony, Tyler piszący w stylistyce i z tematami legendarnego twórcy naraziłby się na krytykę wielu zresztą osób wątpiących w jego odrębny głos. Jak więc napisać taką muzykę? Trudno mi ocenić, czy jest tutaj dość Goldsmitha czy nie, chociaż szczerze przyznam, że jestem rozczarowany tym, że twórca częściej nie sięga po znakomite przecież It’s a Long Road. Nie sposób było jednak z tematu zrezygnować. Żeby być wobec Tylera sprawiedliwym, nie chcę oceniać jego wyboru, ponieważ chyba nie ma idealnej możliwości. Pamiętajmy – muzykę skomponował Brian Tyler, nie Jerry Goldsmith i oceniajmy ją jako ścieżkę Briana Tylera. Fakt, że nie osiąga poziomu trylogii bierze się także stąd, że poziomu najlepszych ścieżek akcji w karierze kompozytora takiego kalibru jak legendarny twórca praktycznie osiągnąć się nie da.

Album kończą dwie suity, bardzo podobne do pierwszego utworu. Ścieżka do ”Rambo” jest daleka od ideału. Największą jej wadą jest nuda wiejąca z większości materiału zawartego na albumie. Jest to czyste underscore, często pozbawione melodii. Rozumiem, że Stallone zrobił mroczny i bardzo brutalny film, ale w takiej sytuacji nie wydaje się prawie 80 minut muzyki, co zresztą uczyniono z monotonnym w ostatecznym rozrachunku ”Alien vs. Predator: Requiem”. Drugą wadą jest brak stylu, który jest paradoksalnie niestety największą charakterystyką Briana Tylera. Prosty i ładny temat brzmi jakby skomponował go Hans Zimmer, to samo z lwią częścią muzyki akcji i fragmentami underscore. Najlepszy temat skomponował, co nie dziwi, Jerry Goldsmith. It’s a Long Road w pełni się pojawia dopiero jednak w ostatnim utworze. Nie ma tu wiele Jerry’ego Goldsmitha, ale to się akurat w pewnym sensie chwali. Brian Tyler do tej pory nie udowodnił mi, że jest takim talentem za jaki postrzega go Zachód. Dobrze, że pisze na orkiestrę, bardzo fajnie, że jest najzwyczajniej w świecie fanem i nawiązania sprawiają mu przyjemność, że umie grać na wielu instrumentach sam. Ale przydałoby się, z całym szacunkiem oczywiście, trochę więcej talentu.

Najnowsze recenzje

Komentarze