Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

Amerika

(1987/2004)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 16-06-2008 r.

Zrealizowana w II połowie lat 80-tych Amerika to dziś niemal całkiem zapomniany już mini-serial z gatunku political-fiction, czy raczej political-fantasy, albo jak mawiają Amerykanie, gatunku „what if…?”. W tym przypadku owo „co gdyby?” oznacza Stany Zjednoczone okupowane przez Związek Radziecki. Pomysł ten dziś może wydać się tyle śmieszny, co absurdalny, wówczas postrzegany był przede wszystkim jako kontrowersyjny – serial oprotestowali zarówno przedstawiciele rządu radzieckiego, jak i niektórzy amerykańscy działacze polityczni. Mimo tego, a może dzięki temu, siedem blisko dwugodzinnych odcinków obejrzało podobno 80 milionów Amerykanów (emisji serialu nigdy w USA nie powtórzono), może więc zwróciły się bardzo imponujące jak na produkcję telewizyjną koszty, które wynieść miały łącznie blisko 45 milionów dolarów. 1,2 miliona, co wówczas było rekordem jeśli chodzi o serial, przeznaczono na stworzenie oprawy muzycznej. Aby tak duże pieniądze nie poszły w błoto, potrzebny był kompozytor nie tylko o dużym warsztacie i talencie, ale i już sprawdzony. Reżyser Donald Wrye postawił na Basila Poledourisa lecz studyjni dysydenci z telewizji ABC początkowo byli temu przeciwni, obawiając się, że kompozytor stworzy coś zbyt podobnego do swojej partytury z Czerwonego Świtu – filmu Johna Milliusa o… radzieckiej inwazji na USA. Uparty Wrye jednak dopiął swego a Poledouris skomponował interesującą ścieżkę dźwiękową, zupełnie odmienną od tej z Red Dawn.

Jeśliby porównywać Amerikę z jakimś innym score Poledourisa, to najbliżej temu z pewnością do Nędzników, w głównej mierze bowiem również opiera się ta partytura o muzykę dramatyczną i to wysokiej klasy. Soundtrack, oficjalnie wydany po raz pierwszy dopiero w 2004 roku, przez wyspecjalizowaną wytwórnię Prometheus Records, w limitowanej edycji 3000 egzemplarzy, zaczyna się jednak tak, jakby koniecznie chciał temu zaprzeczyć. Main Title „Amerika” otwierają bowiem charakterystyczne, „poledourisowskie”, w tym przypadku nieco toporne moim zdaniem fanfary, za którymi szczerze mówiąc jakoś specjalnie nie przepadam. Dalej jednak pojawia się już zasadniczy temat główny: nostalgiczny, nieco sielankowy, zdający się stanowić muzyczny komentarz do spokojnego życia na amerykańskiej farmie na prerii. Mocno kojarzyć się może ze stylem Aarona Coplanda, czego sam Poledouris nie ukrywa, otwarcie przyznając, iż coplandowska muzyka stanowiła dlań pewien wzorzec w przypadku tego akurat tematu. Ta całkiem ładna melodia, w przeróżnych wariacjach nie raz jeszcze przewinie się przez album, znacznie częściej niż otwierające fanfary, które usłyszymy bodajże jeszcze tylko dwukrotnie (Supper, All Prisoners) i to w zmienionych aranżacjach.

W kolejnych utworach dominować nie będzie jednak coplandowska sielanka, ani tym bardziej fanfarowa patetyczność. Z dużej części tracków zionąć będzie ponury, mroczny wręcz, pesymistyczny nastrój – tak pewnie autorzy filmu widzieli Amerykę pod rządami sowieckimi i tak muzycznie zilustrował to Poledouris. Dominujące będą więc melodie o ciemnym zabarwieniu emocjonalnym, smutne i przejmujące. Underscore, w znaczeniu tego mało interesującego filmowego wypełniacza tła, prawie że nie doświadczymy. Można przypuszczać, że takowe zostało przez Basila napisane, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że ten album to selekcja 75 minut materiału z ponad 8 godzin muzyki, którą kompozytor napisał do obrazu i mniej ciekawe elementy bez problemu producenci mogli pominąć. Najlepiej na soundtracku prezentują się, co chyba zrozumiałe, utwory o najinetnsywniejszej dramaturgii albo o najbardziej wyrazistych tematach i to niekonecznie te, w których usłyszymy pełną siłę bardzo licznej orkiestry (jednorazowo w sesjach nagraniowych miało brać udział do 80 muzyków Hollywoodzkiej Orkiestry Symfonicznej, ale pełna lista wykonawców obejmuje łącznie około 180 osób!). Świetnie brzmią bowiem też te skromne, bardziej kameralne, liryczno-dramatyczne fragmenty, a zwłaszcza wiolonczela Stevena Erdody w przepięknym Burial. Na początku utworu solówkę poprzedzają jeszcze delikatne smyczki i harfa, zaś na zwieńczenie solowego popisu wiolonczelisty usłyszymy wspaniałe wejście pełnej orkiestry – taki mocny, dramatyczny finał.

Kolejny utwór na trackliście, po Burial, czyli Ceremony Montage to następna z perełek tego albumu, która zwraca od razu uwagę swoją odmiennością. To bowiem jeden z nielicznych fragmentów, w których odnaleźć można sporo optymizmu i nadziei a także trochę żywszego tempa, którego próżno szukać w z reguły spokojnej, wyrafowanej muzyce. Kolejna ścieżka to powrót do pesymizmu, chłodu i smutku i jedynie smyczkowy kwartet w jej środku wprowadza tu odrobinę ciepła, czy jak wyraził się kompozytor – humanizmu. Wspominam o niej nie tylko dlatego, że Train to Vladivostock to kolejny z najciekawszych fragmentów soundtracku, ale i ulubiony kawałek samego Poledourisa. Jeśli ja miałbym wskazać swoich faworytów, to poza wspomnianą trójką (utwory od 19 do 21 – chyba najlepszy moment albumu) z pewnością poleciłbym pięknie zagrany, naładowany emocjami śliczny temat w Devin’s Return. Warto też wspomnieć o Omaha Morning/Helmut Intervens z delikatnym fortepianem, Dieter’s View z kolejnym wiolonczelowym solo, czy wreszcie ciepłym i łagodnym We’re All Prisoners Now.

Tak naprawdę jednak Amerika jest zwyczajnie dobra jako całość – dość zróżnicowana, ma nieco lepsze i nieco gorsze momenty, ale jednocześnie jest wystarczająco spójna i wyrównana jeśli chodzi o poziom poszczególnych fragmentów. Wydaje mi się, że każdy fan muzyki filmowej, nie tylko Basila Poledourisa, odnajdzie tu nie jeden utwór, który mocno przypadnie mu do gustu. Zresztą to jeden z lepszych soundtracków w dorobku zmarłego już Amerykanina, który pokazuje się tu jako znamienity muzyczny dramaturg, potrafiący odnaleźć się także w innej stylistyce niż sensacyjno-futurystyczny RoboCop, potężny epicki Conan czy cukierkowa Błękitna Laguna. Styl ten oczywiście nie jest dla słuchacza dobry na każdą porę – w przypływie nienajlepszego nastroju nie należy raczej sięgać po Amerikę, gdyż zbyt dużo tu przygnębienia i smutku, nawet jeśli spomiędzy nich wyłaniają się fragmenty pełne optymizmu i nadziei. To raczej album do smakowania dramatycznego Poledourisa, obok Les Miserables chyba najważniejszego jego dokonania w tym gatunku. Która z tych dwóch kompozycji jest lepsza? Ja osobiście oceniam je na równi, toteż wystawiam Americe taką samą notę, jaka na naszym portalu widnieje przy Nędznikach. Być może jest to nota minimalnie, ale jeśli to naprawdę minimalnie, zawyżona, niemniej niech będzie to na poczet zachęty do sięgnięcia po ten bardzo dobry soundtrack i ocenienia samemu.

Najnowsze recenzje

Komentarze