Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Isham

Mist, the (Mgła)

(2008)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 03-06-2008 r.

„Mgła”, ekranizacja nowelki Stephena Kinga, popełniona przez świetnego Franka Darabonta, najlepiej „czującego” pisarza reżysera, jest kolejnym przykładem marginalnego użycia (lub też całkowitego wręcz zaniechania) muzyki oryginalnej w dużej amerykańskiej produkcji. W istocie, oglądając „Mgłę” trudno przez większość seansu zauważyć jakąkolwiek muzykę (lub też pomylić ją z efektami dźwiękowymi…) i trudno też zganić za taki stan rzeczy filmowych twórców, ponieważ klimat apokalipsy i dramatów rozgrywających się w supermarkecie jest tak gęsty, że jakakolwiek interwencja muzyczna mogłaby się dla widowni okazać fałszywą nutą. Mimo tak nie sprzyjających okoliczności (około 20-30 minut oryginalnego materiału Marka Ishama), włodarze Varèse Sarabande zdołali zmajstrować wydanie płytowe, choć zasadność jego powstania można opatrzyć pewnym znakiem zapytania…

Za muzykę oryginalną odpowiadał wspomniany Isham, dla którego „Mgła” była jednym z wielu projektów roku 2007. Jest to również druga (po „The Majestic”) współpraca między nim a Darabontem, choć ten drugi do tej pory przy poprzednich ekranizacjach Kinga współpracował z Thomasem Newmanem. Mając na względzie charakter adaptacji (wątki religijne, apokaliptyczne, horror, fantastyka, teatralność osadzenia akcji), Isham stworzył atmosferyczny, niejasny z definicji i niepokojący score. Tyleż industrialny w swojej definicji, co kreujący odrealnione, obce brzmienia, wtórujące grozie, której autorem jest King. Wzmocnił go partiami wykorzystującymi perksuje (również elektroniczne), przypominające eksperymenty Basila Poledourisa w „Breakdown” – głównie do scen zmagań bohaterów z przybyszami z mgły, elektronicznym samplingiem i przeróżnymi odgłosami (w tym przefiltrowane ludzkie), mającymi spotęgować tajemnicze i nadprzyrodzone właściwości tytułowego zjawiska. Ponieważ w filmie pojawiają się także wątki religijne, Isham – co chyba nie powinno zdziwić – skorzystał z ludzkich wokalizacji, które jednak są na tyle kreatywne, że nie przypominają standardowych w dzisiejszej muzyce filmowej rozwiązań.

W przypadku partytury z „Mgły” nie ma mowy o żadnej klarownej tematyce czy orkiestrze. Muzyka oddycha atmosferą i jest praktycznie całkowicie elektronicznie sprokurowana. Szkoda, że Isham nie pokusił się o żadną muzyczną sygnaturkę dla samej mgły, co nadałoby (i tak przecież niedługiej) partyturze jakiegoś łatwiej identyfikowalnego znaku, choć w utworze pierwszym występuje frapujący 4-nutowy odgłos, który mógłby za takowy motyw odpowiadać (i przypomina nerwowy początek innego tajemniczego filmu s-f „Uprowadzenie”, do którego muzykę napisał Isham). Niestety nigdzie więcej go nie usłyszymy. Muzyka Ishama to czysta funkcjonalność i podporządkowanie się filmowemu medium, dlatego też trudno, żeby w jakiś konkretny sposób została zapamiętana (bo nie posiada oprócz klimatycznej atmosferyczności innych wyróżników). Ale też daleko jej do odtwórczego charakteru takiego gniota kompozytora jak „Next”

Nie bez kozery w końcowych napisach filmu przy nazwisku Ishama, obok „music by”, widnieje przedrostek „original”. Przyczyna leży zapewne w muzyce, która została wykorzystana do finałowej sekwencji filmu, która nie jest dziełem Amerykanina a słynnej formacji Dead Can Dance i znamienitej Nowozelandki Lisy Gerrard. Zawodzące wokalizy Gerrard, skąpane w surrealistycznym, utrzymanym w liturgicznym tonie brzmieniu, połączone z odrealnionym i równie surrealistycznym światem, po którym przeszła mgła z pewnością biją swą sugestywnością każdą nutę stworzoną specjalnie do tego filmu przez Ishama. Część słuchaczy może się poczuć zmęczonym kolejną muzyczną wariacją na temat „zawodzącego kobiecego głosu”, jednak (jak przypuszczam) decyzja Darabonta jest zasadna, szczególnie w scenie gdy bohaterowie obserwują przejście gigantycznej kreatury nie z tego świata i kontrowersyjnym finale. The Host of Seraphim nabiera wtedy totalnie surrealistycznego, osadzonego w atmosferze snu wymiaru, przypominając choćby pracę Michaela Andrewsa z kultowego „Donnie Darko”. Na albumie znajdziemy specjalną, filmową wersję tego utworu, zawierającą dodatkowy materiał Ishama.

Oprócz tego, pewnie by zapełnić jakoś CD (w sumie zaledwie 32 minuty), na płytę dokooptowano również materiał Amerykanina pochodzący z filmu „Pani Parker i krąg jej przyjaciół”. Utwór zupełnie mija się ze stylistyką (retro-jazz) jaką prezentują poprzedzające go utwory i mogę uznać go tylko jako zapchajdziurę, która ma przyciągnąć głównie uwagę fanów Ishama, którym wrzucono na płytę dodatkowy kąsek… Z podobną praktyką mieliśmy niedawno do czynienia w przypadku albumu Marca Shaimana z „The Bucket List”. Dlatego też, album z „Mgły” zainteresuje z pewnością tylko osoby, które widziały film bądź są fanami kompozytora, choć muzyka, którą prezentuje ma mało wspólnego ze swoim typowym brzmieniem czy stylem, a bardziej stara się wpasować w klimat konwencji science-fiction i tajemniczego kina grozy. I jakby nie była specyficzna, jest z pewnością ciekawszą pracą niż niektóre ostatnie dokonania twórcy.

Najnowsze recenzje

Komentarze