Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
George Fenton

Deep Blue (Tajemnice oceanu)

(2003/2004)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 05-04-2008 r.

Muzyka do przyrodniczych dokumentów, niegdyś traktowana była po macoszemu i ograniczała się do tematu otwierającego serial/film i kilku nieciekwych underscore’owych partii służących za tło do mowy narratora. W ostatnich latach znacząco podreperowała jednak swoją renomę. Głównym tego powodem jest fakt, iż film przyrodniczy doczekał się kilku przedstawicieli stworzonych nie taśmowo, z myślą o telewizji, ale z artystycznym pietyzmem na duży, kinowy ekran. Nie zapominam w tym momencie o dokonaniach młodych kompozytorów piszących na potrzeby IMAXa, takich jak Alan Williams, ich pracom jednak można zarzucić niewielką oryginalność i sporą przewidywalność. Główny splendor zatem w kwestii znaczącego awansu soundtacków z filmów przyrodniczych i sprawienia, iż kilka pozycji stało się niezwykle istotnych w muzyce filmowej w ogóle, spaść powinien na dwóch Europejczyków: Francuza Bruno Coulaisa i Brytyjczyka George’a Fentona. Ten pierwszy wniósł niezwykłą świeżość do ścieżek dźwiekowych ilustrując zwłaszcza Mikro- i Makrokosmos, zaś drugi wykazał się głównie współpracą ze znamienitym przyrodnikiem-dokumentalistą sir Davidem Attenborough, której muzycznym przynajmniej apogeum jest score do opisywanego tu obrazu kinowego Deep Blue.

Współpraca tych dwóch panów zaczęła się już w roku 1990, od bardzo popularnego serialu Na ścieżkach życia (swego czasu sprzedawanego na VHS także w naszym kraju), który jednak elektroniczną ścieżką dźwiękową zaimponować nie mógł. Dużo ciekawszą pozycją był soundtrack z The Blue Planet, bardzo ceniony u naszych zachodnich kolegów. Jednakże sama muzyka w wielu momentach nieco ginęła w filmie, a na płycie obok utworów, prezentujących wspaniałe główne tematy, często przechodziła w mało interesujące tło z nieco irytującymi syntezatorami i popową rytmiką. Te niedoskonałości w dużej mierze zrekompensowała muzyka do kinowej wersji Błękitnej planetyTajemnic oceanu właśnie. Film ten jest niczym innym jak zlepkiem najwspanialszych ujęć z serialu, przeniesionych w kinowy format. Zmieniono narratora i znacząco zredukowano jego rolę w filmie, tym samym dając pole do popisu do kompozytorowi. I zrobiono coś jeszcze. Po raz pierwszy w historii zaangażowano do wykonania partytury znakomitą Filharmonię Berlińską, do tej pory stroniącą od muzyki filmowej (parę lat później Berlińczycy nagrali jeszcze ścieżkę do Pachnidła). Fenton był niezwykle podekscytowany możliwością współpracy z tą sławną orkiestrą, na każdym kroku podkreślając, iż jest to marzenie każdego kompozytora.

Osoby, które znają muzykę do The Blue Planet mogą słuchając Deep Blue przeżyć spore deja-vu. Podobnie bowiem jak sam film będący „best of” scen z serialu, tak i ścieżka dźwiękowa jest swoistym „best of” jeśli chodzi o tematykę. Wszystkie chyba najważniejsze tematy i motywy zostały wzięte z Błękitnej Planety i tylko na nowo przearanżowane przez kompozytora. Trzeba jednak przyznać, że Fenton (i pewnie Geoffrey Alexander z kolegami) znacząco poprawił orkiestracje, niebagatelna też jest rola Berliner Philharmoniker w nadaniu muzyce lepszego brzmienia, większej głębi, klasy i siły oddziaływania. Tematy są piękne i potężne. Otwierające płytę, ilustrujące łowy delfinów Bounty Hunters (w Błękitnej planecie jego odpowiednikiem jest Sardine Run) ze wspaniała sekcją dętą to muzyka godna wystawnego kina epicko-przygodowego. The Beach in Patagonia (scena polowania orek na foki) imponuje wzniosłością i intensywną dramaturgią. Piękna i równie podniosła jest muzyka pod wyjście na ląd i marsz pingwinów we Flying Emperors. Zaś Showtime, ze sceny delfinich zabaw (Spinnig Dolphins w serialowym score), folkowymi koneksjami czerpie najpewniej z greckiej muzyki ludowej, w nieco poledourisowskim stylu. Najważniejszy jest tu jednak kapitalny temat główny, zaprezentowany dopiero w ostatnim utworze, wzięty z czołówki każdego odcinka The Blue Planet. On także został wyraźnie przearanżowany. Chór, który w wersji serialowej był niejako na pierwszym planie, tutaj jest tylko dodatkiem do ekspresyjnego wykonania berlińskich filharmoników. Sam temat poprzedza zaś urokliwie kojące, falujące muzyczne tło wykorzystujące delikatne flety.

Jak wspomniałem, główną wadą ścieżki do Błękitnej planety była jej nie-tematyczna część. Także w Deep Blue to intensywne tematy stanowią o sile soundtracka, ale i underscore, muzyka tła mają co nieco do zaoferowania. Pisałem już o pięknym początku ostatniego utworu, ale równie uroczy, łagodny underscore możemy znaleźć w kilku innych utworach. Takie fragmenty, jak The Kelp Forest lub Kaleidoscope przywodzą na myśl atmosferyczną muzykę Hornera czy J.N. Howarda do filmów fantasy. Chórki, flety i smyczki ilustrują bowiem morskie głębiny i rafy koralowe w równie magiczny sposób, jakby były to baśniowe światy. Ale patrząc na kolorowe ryby, na różne dziwne twory natury, jakie prezentują nam realizatorzy Tajemnic oceanu, można by odnieść wrażenie, że oceaniczne wody w istocie takimi światami są.

Wydaje mi się zresztą, że aby w pełni docenić muzykę George’a Fentona należy obejrzeć film. Kompozycja Brytyjczyka dodaje bowiem obrazowi głębi, przestrzeni, emocji i pewnej niesamowitości. Kompozytor wspaniale potrafił oddać w swojej muzyce piękno i potęgę przyrodniczego bogactwa oceanów. Sam kontakt z płytą, zwłaszcza nazbyt pobieżny, może nie wystarczyć do zafascynowania się tą partyturą, bynajmniej tak było w moim przypadku. Dopiero obejrzenie filmu zachęciło mnie do głębszego odkrywania muzyki na CD, także tych nietematycznych jej smaczków. A odkrywać je na pewno warto, gdyż płyta to nietuzinkowa. Nie wolna wprawdzie od wad, do których, pomijając oczywiste braki w oryginalności, zaliczyć można zaledwie jednorazowe i krótkie pojawianie się tych cudowanych tematów, czy kilka mniej fascynujących, underscore’owych momentów. Niemniej to soundtrack, który każdy miłośnik klasycznego orkiestrowego brzmienia muzyki filmowej z radością powinien umieścić na półeczce z płytami i po którego często sięgać powinien. Wspaniała, bogata tematyka, znakomite wykonanie berlińskich filharmoników… to nie jest score jakich wiele. George Fenton udowadnia tu, iż obok Bruno Coulaisa, który wszakże wybrał inny sposób komponowania, należy do najlepiej ilustrujących cuda przyrody. Jeśli nawet Deep Blue nie zachwyci was od razu, dajcie jej kolejną szansę. I kolejną. Bo naprawdę warto. Głęboka, błękitna muzyka…

Najnowsze recenzje

Komentarze