Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Adrian Johnston

Becoming Jane (Zakochana Jane)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 17-03-2008 r.

Zakochana Jane to kolejny film z cyklu: fantazje na temat biografii znanego artysty, wtłoczone w konwencję romantycznego melodramatu. Po Szekspirze i Molierze, w końcu padło na pisarkę Jane Austen, zapewne na fali popularności kilku ekranizacji jej powieści a już zwłaszcza Dumy i uprzedzenia. Austen została tu przedstawiona jako młoda, niezwykle urodziwa i przebojowa dziewczyna o twarzy Anne Hatheway, której osobiste miłosne rozczarowania dają w konsekwencji natchnienie do stworzenia jej największych dzieł. Obraz Juliana Jarrolda furory nie zrobił, ganiono nieco banalną fabułę i schematyczność historii, co nie przeszkodziło jednak zyskać całkiem pochlebnych opinii najbardziej nas interesującemu elementowi filmu, czyli muzyce. Za tę odpowiadał młody Brytyjczyk Adrian Johnston, którego przygoda z filmem rozpoczęła się w połowie lat 90, od kiedy zdążył zilustrować już dobrych kilkadziesiąt pozycji, niestety dla siebie, raczej mało znanych i cenionych, ale mimo wszystko zdobyć także nagrodę Emmy. Zakochana Jane to póki co pewnie najgłośniejszy film (może obok Alei snajperów), do którego muzykę napisał Johnston. I na pewno najbardziej znany jego soundtrack.

Becoming Jane to partytura dokładnie taka, jakiej do rozgrywającego się na przełomie XVIII i XIX wieku niezbyt wyszukanego hollywoodzkiego romansu-melodramatu można by się spodziewać. Mamy więc paletę delikatnych, romantycznych motywów i lejtmotywów, stylistykę inspirowaną klasycznymi dziełami (choćby, ale nie tylko, Mozarta, którego jeden utwór, wzięty z Wesela Figara, został umieszczony na soundtracku) oraz mocno zaznaczający swoją obecność fortepian. Wszystko na dodatek przypomina znane już partytury filmowe: Ladies in Lavender Hessa, Finding Neverland albo Evening Kaczmarka, a już zwłaszcza Pride and Prejudice Dario Marianellego. Wspomniana Duma i uprzedzenie w niektórych scenach służyła podobno twórcom za temp-track. Oryginalność nie jest zatem niestety atutem tego score a Johnston nie przemawia tu własnym muzycznym głosem (o ile taki zdążył już wogóle wypracować), zręcznie jedynie wpasowując się w oczekiwany przez producentów i reżysera styl. Na jakie więc atrakcje możemy liczyć sięgając po ten score?

Znajdą je przede wszystkim miłośnicy łagodnych, romantycznych melodii, delikatnych, fortepianowych i smyczkowych pasaży, choć może niezbyt wyszukanych, to jednak bardzo miło oddziałujących na uszy. To oni będą zachwyceni słysząc melancholijne Distant Lives czy subtelne An Adoring Heart pełne wzruszeń i tęsknoty, jak wiele innych podobnych utworów tego krążka. Czasami nieco bardziej radosnych (Runaways), a czasami bardziej smutnych (A Letter) czy wręcz dramatycznych (To the Ball). Owych przepełnionych niespełnioną miłością tytułowej bohaterki fragmentów słucha się bardzo przyjemnie, jednakże te następujące jeden po drugim romantyczne pasaże nie są na tyle wyraziste i ujmujące, by na dłużej przykuć uwagę, toteż na dłuższą metę mogą one nużyć. Przyznam, że w zalewie tego typu utworów mnie najbardziej spodobały się te, które najbardziej się z tej aż nadto jednorodnej stylistyki wyłamują, a więc te raczej nieprzepełnione miłosną bolączką. Oprócz jednego z głównych fortepianowych motywów (Mrs. Radcliffe), chyba zresztą najbardziej chwytliwego, choć znów niegrzeszącego zbytnią oryginalność (słusznie, czy nie, ale przypomina mi on muzykę Beethovena), który w nieco odmiennej aranżacji zaprezentowany zostaje w świetnym Selbourne Wood do moich ulubionych fragmentów zaliczam przede wszystkim radosny, natchniony początek A game of Cricket. Niestety i on nie prezentuje się zbyt nowatorsko i brzmi jak skrzyżowanie kilku znanych mi utworów Reisera, Zigmana i Thomasa Newmana. Uwagę zwracają na siebie także folkowe The Bassingstoke Assembly i Laverton Fair oraz mozartowski walczyk Bond Street Airs. Szkoda tylko, że wszystkie wspomniane fragmenty zostają zaprezentowane już na samym poczatku płyty, a dalej mamy już tylko melancholijny romantyzm, ładny, ale nadto jednostajny, bo praktycznie bez żadnych tego typu przerywników.

Becoming Jane to pomimo pewnej monotonii i niewielkiej oryginalności całkiem udany score i płyta, która z pewnością znajdzie swoich entuzjastów. Johnston spisał się tu nad wyraz poprawnie, tak na dobrą sprawę, gdyby ktoś zasiadł do słuchania dzieła Brytyjczyka, kompletnie nie znając innych tego typu soundtracków, jak te przeze mnie przywoływane, czy romantycznych standardów muzyki klasycznej, mógłby być Zakochaną Jane mocno oczarowany, czy wręcz zachwycony. Dużo przyjemnych melodii, całkiem solidnie wykonanych, pełnych ciepła i uroku. Nic, tylko zamknąć oczy i utonąć w romantycznych rozmyślaniach, na co nakieruje nas muzyka. Problem w tym, że takich kompozycji jak ta Johnstona już było całkiem sporo a wśród nich każdy znalazłby parę lepszych, bardziej wyrazistych i oryginalnych. Te dwa ostatnie słowa są w przypadku Becoming Jane kluczowe. To one, mimo sympatii jaką darzę ten score, nie pozwalają na wystawienie mu naprawdę wysokiej noty. Gdyby Johnston pokusił się o coś nowego, o własny głos w tej muzyce, gdyby chociaż skomponował temat, który stałby się mocnym wyznacznikiem partytury… Byłoby znakomicie. A tak jest tylko nieźle, choć jestem pewien, że i tak wielu słuchaczy będzie wystarczająco usatysfakcjonowanych.

PS: Istnieje tez wydanie soundtracku z inną okładką, utrzymaną w błękitnych barwach.

Najnowsze recenzje

Komentarze