Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Bowie

Christiane F. Wir Kinder Vom Bahnhof Zoo (My, Dzieci z Dworca Zoo)

(1981)
1,0
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

W roku 1979 światem wstrząsnęła poruszająca relacja 14 letniej narkomanki z Berlina – Christiane Felscherinow, opublikowana jako książka pod tytułem „My dzieci z Dworca Zoo”. Paraliżująca, mocna, przerażająca, to chyba właściwe przymiotniki opisujące to co znajdujemy na kartach tego chłodnego zapisu przeżyć dziewczynki, która w wieku 13 lat po raz pierwszy sięgnęła po heroinę. Szybki sukces ksiązki (w ciągu niespełna 2 lat pozycja miała ponad 20 wznowień!!!), sprawił, że postanowiono nakręcić film. Za jego realizację odpowiadał, wówczas młody niemiecki reżyser, Uli Edel (dziś znany z pracy nad filmami telewizyjnymi – m.in. Mgły Avalonu). Mając tak wspaniały materiał wyjściowy, nie można było nakręcić filmu złego. Oczywiście z przyczyn obiektywnych scenariusz zawierał kilka znaczących skrótów i stąd zapewne taki nacisk Edela, aby oddziałać na widza środkami niedostępnymi czytelnikowi (pełna brudu i zgnilizny sceneria Berlina, klimatyczno – symboliczna muzyka Davida Bowie). W naszej recenzji zajmiemy się właśnie problemem ilustracji muzycznej.

Wybór Davida Bowie nasuwał się niejako sam przez się i to z kilku powodów. Po pierwsze wykonawca ten był ulubionym artystą młodej Christiane (to właśnie na jego koncercie dziewczynka po raz pierwszy sięgnęła po heroinę), po drugie muzyk przez pewien czas mieszkał w Berlinie (dogłębnie poznał atmosferę miasta), po trzecie wreszcie sam miał kłopoty z narkotykami (w czasie nagrywania albumu Station to Station był uzależniony od kokainy). Myliłby się jednak ktoś myśląc, że Bowie specjalnie do tego filmu napisał nową muzykę. Mamy tu bowiem do czynienia z typowym „compilation score”, do którego utwory wybrał reżyser w porozumieniu z samym piosenkarzem.

Płyta zawiera 9 kawałków, pochodzących z różnych albumów artysty. Chcąc spojrzeć na nie analitycznie musimy podzielić je na trzy kategorie.

Pierwszą są 3 utwory pełniące w filmie rolę ilustracji, budowania klimatu, czyli to co z czym recenzent portalu o muzyce filmowej styka się na co dzień. Grupkę tę reprezentują: utrzymany w klimacie filuternej zabawy „V2 Schneider” (swoisty muzyczny hołd dla Floriana Schneidera, z zespołu Krafwerk), jak również dwa mroczne utwory: „Sense of Doubt” i „Warszawa” opisujące nocny Berlin i bezsens narkotycznej egzystencji. Szczególnie ten ostatni utwór robi spore wrażenie, gdyż jest specyficzną wariacją na temat polskiej melodii ludowej, z którą płytę artysta nabył w stolicy naszego kraju.

Drugą kategorią materiału zawartego na soundtracku można określić „muzyką źródłową”. Są to utwory pełniące funkcję dalekiego tła (słyszymy je w dyskotece i przed koncertem), a ich głównym zadaniem jest uwiarygodnienie atmosfery („TVC 15”, „Stay”, „Boys Keep Swinging”, „Look Back In Anger”). W przypadku tych dwóch ostatnich piosenek wkradł się dość poważny błąd. Mianowicie akcja filmu toczy się w roku 1977, podczas gdy obie piosenki pochodzą z płyty Lodger, wydanej dwa lata później. Siłą rzeczy nie powinny więc tu występować.

Ostatnią i jednocześnie najciekawszą kategorią, są utwory pełniące funkcję symboliczno – dopowiadającą . Nie tylko bowiem istotna jest ich konstrukcja muzyczna, lecz także ogromne znaczenia ma warstwa tekstowa. Tak dzieje się jedynie w przypadku dwóch piosenek, które jednak bez wątpienia są w stanie zapaść głęboko w pamięć. „Heroes/Helden” ilustruje szaleńczą, szczeniacką ucieczkę przed policją (która zadziwiająco przypomina mi późniejszy teledysk Avril Lavigne do piosenki „It’s so complicated”). Utwór Bowiego występuje tu w charakterze typowego komentarza i pewnego wytłumaczenia motywów, które kierowały główną bohaterką:

Ja, Ja będę Król

A Ty będziesz Królowa

Choć nic Nie zatrzyma ich

Zróbmy ich w wała

Chociaż ten raz

Kimś być możemy

Chociaż ten raz

A ty możesz być łajzą

A ja pić będę wciąż

Bo się kochamy I taki jest fakt

Tak się kochamy i to jest tak.

Jak widać, to właśnie owa szczeniacka miłość (do chłopka narkomana), a także pewna potrzeba akceptacji i docenienia, zaczęła spychać Christiane na ciemną stronę mocy, która już wkrótce zupełnie ją pochłonęła. O tym, że jej życie zostało w pewien sposób zdeterminowane, symbolicznie mówi druga ważna piosenka Bowiego, o znamiennym tytule „Station to Station”. W oryginalnym kontekście opisywała ona mistyczną podróż Smukłego Białego Diuka (alter ego Bowiego) z Nowego Yorku do Los Angeles. W filmie nabiera jednak zupełnie innego znaczenia. Pojawia się bowiem podczas koncertu na który Christiane poszła z kolegą narkomanem. Moim zdaniem utwór stanowi metaforyczny łącznik pomiędzy dwoma „stacjami”: naiwnym i beztroskim dzieciństwem i pozornie szczęśliwym „dorosłym” światem narkomani. Trudno nie oprzeć się również wrażeniu, że ów „Smukły Biały Diuk” to coś więcej niż tylko bohater piosenki. Wydaje się iż jest on tu także metaforą samego nałogu (znamiennym jest fakt kontrastowania słów piosenki z dygocącym od narkotycznego głodu kolegą bohaterki). Ów nałóg jest tak silny, że jest w stanie zniszczyć najsilniejsze nawet więzy powstałe pomiędzy ludźmi (słowa antycypują w jakiś sposób późniejsze wydarzenia):

Jesteś ty i pędzisz jak demon od stacji do stacji

Powraca Smukły Biały Diuk

Lotkami miota w oczy kochanków

W mojej opinii dalsza cześć utworu, w entourageu filmu jest już bezpośrednim komentarzem do życia Christiane – małej dziewczynki, którą komplikująca się sytuacja rodzinna i brak odpowiednich przyjaciół doprowadziła, do poszukiwań alternatywnych dróg tworzenia szczęśliwych światów.

Były tu góry na górach

I słoneczne ptaki unosiły Cię

Nigdy nie było mi źle

Muszę więc szukać i szukać.

Ach w co będę wierzył i kto z tą miłością połączy mnie

Ciekawe kiedy, Ciekawe kto

Szukałeś szczęścia innego nie tego

Wypij za tych co ochronią Cię

Pij, Pij, kielich ten i toast wznieś.

Co wielce znaczące gdy Bowie zaczyna śpiewać tę sekwencję, filmowa Christiane zaczyna przepychać się bliżej sceny. Doskonale rozumie bowiem, że słowa te dotyczą jej bezpośrednio, jej małej dziewczynki zakochanej bez pamięci w 16 letnim narkomanie – Detlefie. Ona rozumie, że dla niej nie ma już ucieczki (rezygnacja z miłości oznacza życie w domowym piekle u boku matki i jej gacha, zaś sięgnięcie po „szczęście” wiąże się z wkroczeniem do grupy narkomanów ). Nic więc dziwnego, że gdy Bowie śpiewa :

To miłość musi być

Za późno by wdzięcznym być

Za późno by spóźnić się znów

Za późno by gniewać się

Christiane połyka kilka tabletek valium, które choć na chwilę uspokajają jej rozdygotaną psychikę. Na chwilę bowiem już kilka minut po koncercie, bohaterka przekracza zakazaną dotąd granicę – bierze heroinę. Tym samym rozpoczyna się jej błyskawiczna podróż ze stacji „beztroskie dzieciństwo” do stacji Dworca Zoo, gdzie na narkotyki zarabia prostytucją.

Po tych nietypowych, jak na recenzenta muzyki filmowej, analizach czas bardziej krytycznie spojrzeć na soundtrack. Na samym początku musimy ustosunkować się do kategorii oryginalności. Ponieważ mamy do czynienia z „compilation score” należy odpowiedzieć sobie na pytanie: na ile „oryginalnie”, istniejące już kawałki, zabrzmiały w filmie. Bez wątpienie Dzieci z Dworca Zoo nie są jakimś przełomem. Ot, mamy dobrze wykorzystane utwory pasujące tekstem i muzyką do klimatu obrazu, ale nie jest to niczym nowym i rewolucyjnym. Także słuchalność płyty, miłośnikom typowej orkiestrowej tapety może nie przypaść do gustu (intrygujące, choć nieco archaizujące elektroniczne brzmienia). Oprócz tego musimy też wspomnieć o innych poważnych wadach jakie posiada analizowany soundtrack. Chyba najgorszą zbrodnią jest fatalny i zupełnie nieprzemyślany układ płyty. Ani symboliczny (aż prosi się o podział na dwie grupy: „utwory sielankowe” – „Station to Station” – „utwory mroczne”), ani chronologiczny. Po prostu pomieszana „playlista” wrzucona na krążek. Co więcej odniosłem wrażenie, że reżyser nie wykorzystał należycie potencjału tekstowego niektórych piosenek, traktując je jedynie jako owo „źródłowe tło” („Boys Keep Swinging” – opowiadający wrażenia Bowiego z wizyty w klubie dla gejów – mógł być w tym filmie zdecydowanie bardziej wyeksponowany). Ostatnią wreszcie wadą, są wspominane już błędy chronologiczne, które każdemu miłośnikowi Bowiego mogą wydać się nieznośne, szczególnie w filmie pretendującym do rangi fabularyzowanego dokumentu.

Dla kogo zatem jest ta, skrupulatnie zanalizowana przez mnie płyta? Raczej nie dla fanów Bowiego (chyba, że dla fanatyków) – wszystkie utwory można bez trudu znaleźć na innych płytach Anglika. Nie jest to z pewnością soundtrack dla miłośników orkiestrowych brzmień, czy nowoczesnej, awangardowej elektroniki (tego zupełnie na tej płycie nie ma). Wydaje mi się, że płyta może się spodobać przede wszystkim tym których zachwycił film Edela, lub jego pierwowzór książkowy. Pozostali niech sięgną po nią tylko wtedy, gdy chcą poznać malutki wycinek twórczości Bowiego, wycinek który może się jednak stać przyczynkiem do dłuższego romansu z muzyką tego artysty.

Teksty piosenek zostały przełożone przez autora niniejszej recenzji. Nie są to tłumaczenia dosłowne, starałem się raczej oddać ducha oryginału i bardziej skupiałem się na problemie brzmieniowym. Oryginały tekstów można znaleźć na polskiej stronie Davida Bowie. Warto też odwiedzić portal poświęcony książce i filmowi.

Najnowsze recenzje

Komentarze