Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
George S. Clinton, różni wykonawcy

Mortal Kombat

(1995)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 21-02-2008 r.

And now for taste of things to come…

Rok 1995 był dla przemysłu filmowego rokiem znaczącym i to bynajmniej nie tylko z powodu wielu hitów jakie wtedy powstały. Oto bowiem pewien, wydawać by się mogło mało znaczący obraz Paula W.S. Andersona, zapoczątkował prawdziwe boom na ekranizacje gier komputerowych. Mowa oczywiście o Mortal Kombat – filmowym odpowiedniku słynnej bijatyki, który już u progu realizacji zyskał sobie tyle samo zwolenników co i przeciwników. Trudno się dziwić, wszak zapowiedzi jakoby scenariusz bazowany był na motywach i bohaterach z pierwszych trzech części gry nie dawały fanom spać po nocach. Osobiście, gdy oglądałem Mortal Kombat po raz pierwszy (a maiłem wtedy ok 11 lat) byłem nim w pełni zachwycony. Ta akcja, te nowatorskie jak na owe czasy efekty komputerowe oraz specyficzny, mroczny klimat sprawiał, że niejednokrotnie potem powracałem do tego widowiska. Cóż, dla współczesnego, wymagającego widza może się ono jawić jako tanie i tandetne przedsięwzięcie. Nie umniejsza to jednak prawdzie, że MK pozostaje do tej pory jedną z najlepszych ekranizacji gier komputerowych.

Typowym zjawiskiem jest, że jak komuś spodoba się jakiś film, to stara się dowiedzieć o nim nieco więcej. Prędzej czy później przychodzi zatem czas na to, aby pogłębić swoją świadomość o nowe zjawisko – soundtrack. Kiedy po raz pierwszy w moich rękach znalazła się kaseta MC z o.s.t. do MK, o muzyce filmowej wiedziałem tylko tyle, że jest coś takiego. Cóż, zawsze od czegoś trzeba zacząć, a sytuacje jak ta sprzyjają odkrywaniu funkcyjnych i estetycznych właściwości muzyki filmowej. Bez wątpienia takowymi poszczycić się może ścieżka dźwiękowa do Mortal Kombat. Gdyby tak nie było, czy pisałbym teraz tą recenzję… na tym portalu?

It has begun…

Do stworzenia oprawy muzycznej tegoż filmu producent Lawrence Kasanoff zatrudnił niejakiego George’a S. Clintona – jedną z tych osób w branży, biorących się za projekty, które większość ambitnych kompozytorów omijałaby szerokim łukiem. Warsztat i umiejętności Clintona nie wprawiają może w euforyczny zachwyt, ale z pewnością kwalifikują go do kina pokroju Mortal Kombat, zwłaszcza, gdy wymaga się od osoby tworzącej tylko minimalnego zaangażowania w formowanie struktury muzycznej. Clinton napisał niespełna 45 minut muzyki, która de facto stanowiła mało istotne tło obrazowe, skutecznie budujące napięcie, podkreślające charakter scen, aczkolwiek nie posiadające ni krzty charyzmy. Wszystko to zawdzięczać możemy twórcy, a dokładniej jego rzemieślniczemu podejściu do zadania – jałowym pasażom pomiędzy syntetyczną symfoniką, agresywnymi brzmieniami gitarowymi, a bardzo ogólnikowo potraktowaną etniką wschodnią. Nie dziwne zatem, że ten ilustracyjny twór przyćmiony został na oficjalnym soundtracku przez szereg hitów muzycznych szturmujących uszy widza w niemalże większości znaczących scen. Hitów nijak związanych z oryginalną partyturą, ale o wiele ściślej potrafiących się zintegrować z filmem, niż tamta.

…it’s not about death, but life!

Przykładów nie trzeba daleko szukać. Wystarczy tylko posłuchać tematu głównego Mortal Kombat, skomponowanego nie przez Clintona, lecz przez grupę The Immotrals. Utwór powstały właściwie na potrzeby promocyjne gry w 1994 roku tak mocno przypadł do gustu twórcom ekranizacji, że postanowili afiszować nim swój film. Na płycie z soundtrackiem usłyszymy go w dwóch wersjach: „Techno Syndrome 7” (tej oryginalnej) oraz paskudnej disco przeróbce Utah Saints, przywołującej wspomnienia z mrocznych czasów dominacji na rynku DJ Bobo i innych podobnych Fun Factory. Abstrahując jednak od kilku tego typu pomyłek popełnionych przez producenta składanki, przedstawia się ona ogólnie nad wyraz imponująco.

W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na utwory, które miały swój chwalebny udział w filmie. Na czoło takowych, oprócz tematu przewodniego, wysuwa się tu jedna z największych perełek muzycznych obrazu – Control – autorstwa jednego z najpopularniejszych amerykańskich twórców muzyki elektronicznej, Jono Reactora (utwór napisany dla Traci Lords). Choć sama linia melodyjna jest prosta jak drut, typowa dla tego artysty zabawa z dźwiękiem sprawia, że ciężko „odlepić” się od tego kawałka. Tym ciężej, o ile w pamięci pojawia się scena, którą zdobił, mianowicie spektakularnego pojedynku Liu Kanga z Reptilem. Nawet pochodzące z tego samego „gara stylistycznego” utwory Unlearn oraz Halcyon and On and On, które de facto także mają swój znaczący udział w obrazie, zdają się mięknąć w obliczu żywiołowego tworu Reactora.

Sercem i układem „zajebistonośnym” soundtracku są jednak kawałki z pogranicza punku, industrial metalu, a nawet death i trash metalu. Jednym słowem – istny raj dla wielbicieli mocnych wrażeń. Nie chcąc rozpływać się tutaj nad każdym trackiem z osoba pozwolę sobie na sięgnięcie do kilku przykładów doskonale podkreślających smak muzycznej kuchni MK. Jako przystawkę dostajemy oczywiście KMFDM z ich Juke-Joint Jezebel, tak doskonale uwalniającym woń akcji w jednej z pierwszych walk filmowego turnieju. Pierwsze danie stoi pod znakiem punkowego What You See / We All Bleed Red, nakręcającego widza na doraźne czerpanie przyjemności z oglądania dynamicznie zmontowanych scen akcji. Na główne danie serwujemy sobie natomiast przepyszną potrawę z metalowego deathu i industrialu rodem z „Fabryki Strachu”. Ich specyfik zwany Zero Signal świetnie smakuje w połączeniu z przepełnioną efektami sceną pojedynku Scorpiona z Johnnym Cagem. W formie deseru występuje pikantny Twist the Kinfe, po którym nawet niejeden miłośnik trashowych łomotów może wysiąść… Oczywiście wiele tu także potraw, które dołączone zostały do menu raczej w formie dekoracji. Same w sobie smakują nieźle i potrafią dobrze komponować na tle reszty kulinariów melodyjnych z Mortal Kombat. Przykładem niech będzie chociażby The Invisible autorstwa G/Z/R skutecznie budujący atmosferę niepokoju mocną szarpaniną gitarową i niewybrednym tekstem.

Your soul is mine!!!

W tym właśnie tkwi całe piękno soundtracku do Mortal Kombat, że nawet bez wcześniejszego spróbowania materiału w ramach obrazu, może on zawładnąć duszą słuchacza. Umiejętność zestawienia kawałków broniących klimatu danego widowiska, a jednocześnie potrafiących wyciągnąć rękę do szerokich mas, jest zawsze w cenie. Nie dziwne zatem, że ścieżka dźwiękowa do MK zaledwie po paru dniach od ukazania się na rynku osiągnęła status Platynowej Płyty, a jeszcze przez wiele lat opróżniana była z półek sklepowych z nie mniejszą pasją jak o.s.t. do późniejszego hitu s-f, Matrix… Cóż, polecam ów krążek wszystkim lubującym się w tego typu albumach.

Najnowsze recenzje

Komentarze