Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nick Cave, Warren Ellis

Assassination of Jesse James by the Coward Robert Ford, the (Zabójstwo Jesse Jamesa…)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 18-02-2008 r.

Sztuka współczesna ma to do siebie że najciekawsze efekty osiąga się w niej łamiąc zasady. Tę prawidłowość z powodzeniem można też zastosować do muzyki filmowej. Twórcy bez doświadczenia, wnoszący do idei ilustracji kreatywność i zupełnie inne myślenie są dziś z pewnością towarem na wagę złota. I choć ich soundtracki to częstokroć jednostkowe arcydzieła (brak odpowiedniego warsztatu sprawia, że nie utrzymują się na dłużej w tym biznesie), to jednak czasami warto dać takim „naturszczykom” szansę, gdyż efekt może piorunujący.

Paradoksalnie gdy przyjrzymy się „nietypowym projektom w których tle pojawia się Dziki Zachód” dostrzeżemy pewną prawidłowość. Otóż twórcy tego typu filmów najczęściej sięgali po artystów nie mających nic wspólnego z tradycyjnie rozumianą muzyką filmową. Aby nie być gołosłownym przytoczę dwa przykłady. Otóż Jim Jarmush kręcąc swego Truposza skorzystał z pomocy Neila Younga, a Sam Peckinpah o współpracę poprosił Boba Dylana. Nic więc dziwnego, że przy „Zabójstwie Jesse Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda” było podobnie.

Realizując swój film Andrew Dominik wiedział, że do projektu nie może zatrudnić zwykłego kompozytora filmowego. Otrzymałby bowiem zbyt klasyczną westernową oprawę, ilustrację której z pewnością trudno byłoby uciec od tyranii wzorców morriconowskich. A właśnie takie inspiracje zniszczyłyby ten obraz doszczętnie. Zabójstwo Jesse Jamesa…” na pewno nie są bowiem westernem. I to nie tylko dlatego, że kowboje-bandyci stanowią tu jedynie atrakcyjną dekorację dla opowieści o istocie sławy, lecz także dlatego, że Dominik zamienia klasyczne ikony Dzikiego Zachodu. W miejsce pełnych honoru protagonistów podstawia dwuznacznych moralnie bohaterów, targanych niewypowiedzianymi wątpliwościami. Oglądając film wyraźnie widać, że reżyserowi bliżej do Terrence’a Mallicka niż do Johna Forda, czy Sergio Leone i to zarówno pod względem rozwiązań fabularnych (ślamazarna narracja, będąca notabene główną wadą produkcji), ale też w zakresie eksponowania piękna przyrody (genialne, inspirowane dagerotypami zdjęcia Rogera Deakinsa). Nic więc dziwnego, że taki film nie mógł otrzymać typowej, tradycyjnej ilustracji dźwiękowej. Dlatego zapewne Dominik zwrócił się do twórców o uznanej renomie na scenie muzyki alternatywnej, autorów mających też doświadczenie w tworzeniu soundtracków („The Proposition”). Mowa oczywiście o Nicku Cavie (który to zagrał w filmie epizodyczną rólkę, wcielając się w postać wędrownego barda) i Warrenie Ellisie.

Na potrzeby „Zabójstwa Jesse Jamesa…” stworzyli oni ciekawą oprawę dźwiękowej, której główne walory nie tkwią jednak w oryginalności. Już sama metoda pracy twórców, będąca niejako a rebours tradycyjnego procesu twórczego, powinna zwrócić naszą uwagę. Cave i Ellis pisali, bowiem muzykę bez oglądania filmu, po czym gotowe fragmenty dopasowywali do obrazu. Nie nagrywali ich jednak na nowo, nie skracali, nie zmieniali tempa, kierowali się jedynie dopasowaniem nastroju muzyki do danych scen. Ten proces bardzo dobrze widać w trakcie oglądania (są momenty gdy muzyka wbrew tradycjom komponowania pod obraz nagle się urywa, jakby była źle zmontowana).

To „nie trzymanie się ryzów” obrazu daje filmowi duży oddech. Sprawia, że muzyka go nie krępuje i bez wątpienia jest jednym z największych plusów produkcji. Ale kompozycja duetu zawiera więcej ciekawych smaczków. To ona bowiem jest w mej opinii jedynym wsparciem dla ślamazarnej narracji, której doświadczamy przez dwie godziny filmu (w ostatnich 30 minutach akcja wreszcie przyśpiesza i są to najlepsze momenty obrazu). Co więcej muzyka ma tutaj duże znaczenie symboliczne. Z jednej bowiem strony jest prostym uzupełnieniem kreowanego za pomocą kamery Deakinsa piękna przyrody, z drugiej zaś współgra z obrazem tak, że tworzy pewnego rodzaju otoczkę baśniowości, legendarności (brzmiąca bardzo nierealnie Song for Jesse, która wyraźnie wskazuje na fakt, iż mamy do czynienia z jednym z mitów Dzikiego Zachodu). Kompozycja Australijczyków ma jeszcze jedną funkcję. To ona podkreśla istotę dramatu, w zaskakujący sposób puentując go jednym z najlepszych utworów na płycie. Fragment zatytułowany Song for Bob to motyw w którym wyrazisty fortepian wygrywa prosty, lecz daleki od banału temat, który ilustrując pełne gorzkiej refleksji ostatnie sceny filmu dopisuje, to czego nie wtrącił narrator. To jakim brzemieniem jest sława zdobyta podstępem, to jak zwycięzca zmienia się w przegranego, to w jaki sposób zabójstwo zbrodniarza, stało się przyczyną śmierci pozornie prawego człowieka, człowieka który do historii świata wszedł jako mityczny zdrajca i tchórz.

Oglądając film można znaleźć jeszcze więcej takich ciekawych muzycznych ciekawostek (nic dziwnego akcja nuży, więc widz siłą rzeczy szuka sobie czegoś, co mogłoby go zafascynować). Żeby nie przedłużać wymienię tu tylko pełne irrealnego niepokoju(jedne z najlepszych scen w filmie) momenty napadu na pociąg (The Money Train), czy naturalnie liryczny motyw Counting the Stars.

Niestety głębia tej muzyki w dużej mierze niknie, gdy słuchamy jej bez dagerotypowych, spowolnionych zdjęć Deakinsa. Owszem na płycie wiele fragmentów wciąż broni się doskonale, jednak jest też kilka zgrzytów, które niekoniecznie warto słuchać w domowym zaciszu. Jednym z nich mogą być nieco przypominające „Truposza” Neila Younga utwory Cowgirl i Carnival, które na płycie obnażają całą swoją banalność. Drugim problemem jest stosunkowy brak oryginalności. Każdy fan wyraźnie znajdzie tu inspiracje „Źródłem” Clinta Mensella (The Money Train, Last Ride Back to KC, What Happens Next ), klimatem Glassa, hipnotycznymi wizjami Younga, współczesnymi twórcami muzyki klasycznej (Max Richter, Syvian Chauveau), czy wreszcie wcześniejszymi dokonania Cave’a i Ellisa. Nie jest to jednak problem dyskwalifikujący tę muzykę, bowiem jej oryginalność nie polega na nowatorstwie harmonicznym, lecz na sposobie ilustrowania, które jak już nadmieniliśmy ma zaiste wielką siłę wyrazu.

Po śmierci Jesse Jamesa jego matka kazał na nagrobku wyryć takie oto epitafium:

Pamięci mego ukochanego syna zamordowanego przez zdrajcę i tchórza, którego imienia nie godnym jest aby tu przytaczać”.

Po obejrzeniu filmu Dominika pomyślałem sobie, że muzyka Cave’a i Ellisa jest takim właśnie epitafium, nagrobkiem na którym wyryto całą niewypowiedzianą prawdę o Jesse Jamesie i jego zabójcy, którego imię nie warte było zapisania w kronikach, nagrobkiem który na długo zapada w pamięci.

Najnowsze recenzje

Komentarze