Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jan A. P. Kaczmarek

War and Peace (Wojna i Pokój) 2

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 04-01-2008 r.

„Wojna i Pokój” Lwa Tołstoja, to bez wątpienia powieść wybitna, powieść która filmowcom daje ogromne możliwości pokazania w syntetycznym skrócie największe namiętności ludzkiej duszy. Miłość, zdradę, bohaterstwo i oczywiście wielki konflikt. Prawdopodobnie ta uniwersalność przekazu wciąż pcha coraz to nowych reżyserów do tworzenia kolejnych ekranizacji, mniej lub bardziej udanych. Zrealizowany ostatnio miniserial Roberta Dornhlema, pomimo ogromnego budżetu i długiego czasu trwania (ponad 400 minut) niestety należy do tej drugiej kategorii. Sztuczne, nazbyt afektowane aktorstwo, niezbyt dobrze dobrana obsada (Clemence Poesy, choć piękną dziewoją jest, to jednak do tołstojowej Nataszy nie pasuje za grosz), śmieszne sceny bitewne i przede wszystkim zupełny brak tych dwuznaczności, które były siłą prozy wielkiego rosyjskiego pisarza, wszystko to sprawia, że szczytem możliwości jest dla tego filmu wyświetlenie go w popołudniowym paśmie Polsatu. O jakiejkolwiek konkurencji dla słynnego arcydzieła Sergieja Bondarczuka nie może być nawet mowy.

Oczywiście te wszystkie oceny filmu dla fanów ścieżek dźwiękowych znaczenia mają jedynie marginalne, bowiem dla nich najważniejsza jest muzyka. A ta jest dziełem Jana A. P. Kaczmarka, dla którego pełna epickiego wyrazu „Wojna i Pokój” z pewnością była wyzwaniem. Wprawdzie kompozytor ma już na tym polu pewne doświadczenie („Quo Vadis”) niemniej jednak pisząc dla Dornhlema musiał skupić się także na masywnych scenach batalistycznych, tworząc muzykę o większym ładunku epickim.

Na długo przed premierą filmu, kompozytor najciekawsze fragmenty ścieżki dźwiękowej zaprezentował na koncertach w Poznaniu i w Koninie. Przyznam się, że wtedy wywarły one na mnie spore wrażenie. Śliczny temat, zaskakujące orkiestracje i ciekawe motywy akcji dawały nadzieje na doskonały soundtrack. Niestety po obejrzeniu filmu, mój ogromny entuzjazm dla tej muzyki znacząco osłabł. Partytura posiada bowiem jedną, dosyć znaczącą wadę. Niezbyt dobrze oddziałuje w filmie. Są sceny, kiedy zupełnie szwankuje timing (niemal cała tak ciekawa batalistyka leży), a kompozycja nie nadąża za pędzącymi na oślep wydarzeniami. Oczywiście nie do końca jest to wina kompozytora, a bardziej kwestii montażu muzyki, a także tego, że partytura powstawała właściwie nie do końca pod obraz, lecz bardziej pod niezwykle wstępne ścinki montażowe (stąd podczas sesji nagraniowej w tak różnych tempach rejestrowano każdy znaczący temat). Wszystko to spowodowało, że nie było tutaj mowy o zimmerowskiej technice przyssania kompozycji do obrazu, skoordynowania jej w sposób maksymalny z filmem. Szkoda, bo nowoczesne standardy kina epickiego tego właśnie wymagają. Nie znaczy to oczywiście, że w filmie brakuje muzyki świetnie dopasowanej do obrazu. Bez wątpienia należy tu pochwalić śliczny temat główny (War and Peace), malowniczą elegia, idealnie dopasowaną do obrazu (moment w którym wkracza procesja z ikoną Matki Boskiej Smoleńskiej to prawdziwy majstersztyk), a także pełną prawdziwych, słowiańskich emocji chwilę śmierci hrabiego Bezuchowa (Bezuchov). Problem tylko w tym, że to na co nastawiali się najbardziej fani, a mianowicie muzyka stricte epicka, w filmie nie brzmi zbyt ciekawie.

Zupełnie inaczej sytuacja ma się na płycie. Pozbawiona tyranii obrazu wyrazista tematycznie epika zaczyna nabierać barw i każdy, kto dokładnie się z nią zapozna szybko stwierdzi, że ma ona wiele do zaoferowania. Jest to bowiem swoiste połączenie zimmerowskiej siły tematycznej (transkrypcja na język europejski prostego tematu w stylu MVT widoczna najbardziej w Austerlitz) z intrygującym „niehollywodzkim” stylem. Wszystko świetnie wykonane tchnące bitewnym szałem. Może na tle tej interesującej epiki nieco gorzej prezentuje się tu, nie wnoszący nic nowego temat (który najlepiej podziwiać możemy w The Promise Of Things To Come), przewijający się przez cały niemal 10 godzinny film, a całe jednak szczęście te, a także inne słyszalne choćby w Daily Life, Masha Bolkonsky, Memories Of Liza nieoryginalności, których doświadczyć możemy słuchając płyty z „Wojny i Pokoju” rekompensuje kilka prawdziwych pereł. Poza utworami które wyróżniają się w filmie na uwagę zasługują też: pełen XIX-wieczej dystynkcji, połączonej ze zwiewnością „Marzyciela” The Grand Ball, no i wyraźnie inspirowany twórczością Wojciecha Kilara temat rodziny Kuragin (Kuragins).

Sam ten skrótowy przegląd daje chyba pojęcie jak duży koloryt muzyczny ma do zaoferowania ta płyta. Można oczywiście (takie w końcu święte prawo krytyka) utyskiwać na jej oryginalność (kompozytor nie tylko inspiruje się swymi wcześniejszymi dokonaniami, ale także sięga po innych od Kilara, przez Zimmera, a skończywszy na Hornerze – początek Napoleon Is Coming to nic innego jak kopia Bravehearta). Można wytykać Kaczmarkowi, że generalnie płyta z Wojny i Pokoju nie odkrywa żadnych muzycznych światów, a do tego przez swój nie najlepszy montaż nie do końca sprawdza się w wielu (szczególnie tych batalistycznie zabarwionych scenach). Można też narzekać na to że płyta jest nieco za długa (76 minut). Można. Tylko czy warto? Muzyka zdobywcy Oskara daje bowiem mimo tych wszystkich wad dużą przyjemność słuchania, a do takich tematów jak War and Peace, Austerlitz, The Grand Ball, Bezuhov, Sonya And Natasha, czy Kuragins mimo wszystko chce się powracać. Nie do końca umiem powiedzieć, czym właściwie jest to spowodowane. Może magią naszego oskarowego kompozytora, a może po prostu ogromną tęsknotą za tematyczną epiką, którą – niezależnie od tego jak wypada w filmie – „Wojna i Pokój” z pewnością jest.

Najnowsze recenzje

Komentarze