Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Robert J. Kral

Superman: Doomsday

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 01-12-2007 r.

Ograniczony budżet nie od dzisiaj jest bolączką kompozytorów muzyki filmowej – wręcz przeciwnie, im więcej lat kinematografia ma na karku, tym mniejszą w tym aspekcie produkcji przeszkodę stanowią problemy finansowe. W pierwszych latach istnienia rozumianej na sposób dzisiejszy muzyki filmowej limity budżetowe były sporym orzechem do zgryzienia nawet dla takich tuzów ówczesnego Hollywoodu, jak choćby Max Steiner, usiłujący epickie przygody King Konga opisać przy pomocy dźwięków na dzisiejsze standardy horrendalnie małej orkiestry. Ile to razy na przestrzeni ponad 70 lat od premiery tej rewolucyjnej partytury tożsama sytuacja powtarzała się, zwłaszcza w sferze produkcji telewizyjnych – nie sposób zliczyć. Mały ekran stał się w ten sposób brzydszą siostrą wielkich, kinowych przedsięwzięć i choć wydał na świat sporo znakomitego potomstwa (Masada, Na południe od Brazos, Merlin, Anioły w Ameryce, Zagubieni), wciąż zdaje się trwać w roli najmniej urodziwego z gromadki kaczątek.

Ów krótki historyczny wstęp pojawia się nie bez powodu, Superman: Doomsday bowiem to modelowy przykład tego, jak udana w zamyśle partytura nie zostaje potraktowana w sposób, na jaki faktycznie zasługuje. Znany z owocnej pracy na potrzeby seriali telewizyjnych Robert Kral, mimo sporego rozmachu fabularnego animacji, nie otrzymał środków na sfinansowanie orkiestry symfonicznej i musiał obejść się ze smakiem, wykorzystując jako substytut bogaty bank nowoczesnych sampli i syntezatorów. Konieczność ta sugerować może co najmniej kontrowersyjny rezultat, wszak nie od dziś toczy się spór, czy elektroniczna imitacja może zastąpić żywe instrumenty i bez wątpienia znalazłoby się wiele przykładów na obalenie tej tezy. Zastępstwo jest świadomie użytym określeniem, syntezatory bowiem nie uzupełniają w Superman: Doomsday orkiestry, nie jest ich zadaniem wprowadzenie nowego brzmienia do symfonicznego skansenu; całość partytury została rozpisana na modłę symfoniczną, syntetyczne dźwięki zaś wchodzą bezpośrednio w rolę poszczególnych partii orkiestrowych. Ze skutkiem różnym, od wyraźnej sztuczności po rzeczywiście nad wyraz sprawną imitację.


Niemniej to muzyka jako taka ma tutaj decydujące znaczenie i trzeba przyznać, że artystyczne dziecko Krala prezentuje się bardzo przyzwoicie. Przede wszystkim zachowuje ono swoją unikalną tożsamość na przestrzeni całego albumu i filmu, ma bowiem charakter i nie brzmi niczym kolejne bezbarwne popłuczyny po dokonaniach Goldsmitha i Williamsa. Oczywiście muzyczny styl Krala nie stanowi znamion jakiejś rewolucji, ograniczając się raczej do solidnego rzemiosła, niemniej rzemiosło to ma klasę i po zapoznaniu się z nim widz nie doświadczy z pewnością uczucia nieustannego deja vu, oczyma wyobraźni nie ujrzy zamiast Supermana dinozaurów z Isla Nublar, egipskich mumii, King Kongów, Predatorów, czy reszty tej zacnej zgrai. Obecne tu brzmienie jest wprawdzie naznaczone zestawem różnego rodzaju aluzji do stylistyki mistrzów gatunku, jednak sprowadzają się one bardziej do ogólnych ram, aniżeli do poszczególnych detali. Jest to więc muzyka, mimo swojego ciężaru gatunkowego, całkiem świeża, przynajmniej na tyle, na ile pozwala jej konserwatywny charakter.

Ów ciężar gatunkowy może zaskoczyć, trzeba jednak pamiętać, że mimo pewnego stopnia infantylności, animacja o śmierci Supermana stara się utrzymywać w miarę wysoki – jak na swoje możliwości – poziom dramaturgii, jest mroczna i brutalna. I taka też jest w sporej części muzyka Krala, muzyka, trzeba to przyznać, całkiem inteligentnie pomyślana. Kompozytor bowiem, co widać w sekwencjach akcji i o czym sam mówił w jednym z wywiadów, w ilustrację wniknął głębiej, niż wielu jego popularniejszym kolegom zwykle się zdarza, sposób opisania konkretnych scen, zastosowane orkiestracje i stylistyka, wynikają z treści fabuły i z jej interpretacji. I tak cały segment spektakularnej walki z tytułowym Doomsday’em składa się z bardzo brutalnej, silnie perkusyjnej, rwanej muzyki, przywodzącej na myśl furię tytanów i eksplozję barbarzyństwa, co sprawia, że sekwencja ta w filmie prezentuje się niebywale sugestywnie i złowieszczo. Dodatkowym zaś smaczkiem, poprzedzającym śmierć herosa, jest efektowne ujęcie walki w przestworzach i upadku dwojga przeciwników (Superman’s Sacrifice), zilustrowane przez Krala pięknym, dość Zimmerowskim, bardzo dramatycznym, smyczkowym tematem (ach, gdyby tylko nie brzmiał tak syntetycznie…), jednym z głównych chyba atutów tej partytury. Takich drobnych perełek jest tu więcej i w porę odkryte mogą przyćmić nawet dominujący na płycie, przyciężki materiał akcji.


Oczywiście, pierwszy rzuca się w oczy bardzo udany temat przewodni dla Supermana, zupełnie inny w charakterze niż klasyk Johna Williamsa i w sumie dobrze się stało, że Kral poszedł własną drogą, bo jego zmysł melodyczny okazuje się być całkiem sprawny, sam zaś utwór tytułowy, choć wywołuje nie tyle powagę przed obliczem majestatu, co raczej przyjazny uśmiech na twarzy słuchacza, z pewnością stanowi bardzo miły akcent ze strony kompozytora. Funkcjonuje sztampowo, czemu trudno się dziwić, ale przecież to Superman, który bez silnego, heroicznego tematu nie miałby w tej formie racji bytu. Jego triumfalne wejścia sprawdzają się zatem sympatycznie, choć szkoda, że Kral na dalszym etapie opowieści nie pokusił się o jakieś jego rearanżacje, zwłaszcza w kontekście zwrotów narracyjnych od Return of the Hero poczynając. Co jednak z drugiej strony ważne, kompozytor nie konstruuje całości na tym jednym temacie, opiera się kuszeniu nadużycia go, dzięki czemu przynajmniej w tym aspekcie album nie powoduje uczucia muzycznego przesytu.

A uczucie to niestety słuchaczowi towarzyszy, gdyż Kral napisał ilustrację bezkompromisową, bardzo funkcjonalną, ale na dłuższą metę nieco „monochromatyczną”, czego nie zmienia nawet nastrojowy temat liryczny, blisko zresztą spokrewniony z heroicznym tematem przewodnim. Bardzo intensywna muzyka akcji, spora dawka underscore, choć underscore dość ciekawego i trzymającego w napięciu, wreszcie owo nieszczęsne, syntetyczne brzmienie, mimo że mocno już zaawansowane, to wciąż dalekie od doskonałości, sprawiają, że w oderwaniu od obrazu ilustracja Krala trochę jednak traci, zwłaszcza jeśli rozważać ją w kategoriach partytury przygodowej. Śmiem wszakże twierdzić, że jest to kompozycja o klasę lepsza i ciekawsza, niż zeszłoroczny Superman Returns Johna Ottmana, kompozycja mówiąca własnym głosem, nie obciążona bagażem klasyku Williamsa i po prostu bogatsza w pomysły tam, gdzie w przypadku wersji kinowej pomysłów zdawało się brakować. Człowiek ze Stali o nowym, ale trafnym obliczu.

Najnowsze recenzje

Komentarze