Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Frederic Talgorn

Robot Jox

(1990/1993)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 12-11-2007 r.

W czasach, gdy Transformers znani byli jedynie z kreskówek i zabawek dla małych chłopców, w wypożyczalniach kaset video znaleźć można było zgoła inną opowiastkę o tłukących się gigantycznych robotach. To Robot Jox – science-fiction klasy B, który z dzisiejszej perspektywy prezentuje się jak bardzo, bardzo ubogi krewny filmu Michaela Baya. Obraz, który już kilkanaście lat temu zachwyt wzbudzał co najwyżej u spragnionej efektownych robocich walk, bardzo młodej widowni, dziś niewielu już pamięta. Trudno się temu dziwić, skoro elementów godnych zapamiętania z Robot Jox faktycznie zbyt wiele nie było. Ostatnim, z powodu którego nie wymazałem jeszcze tytułu filmu Stuarta Gordona z pamięci jest jego ścieżka dźwiękowa. Stworzył ją mało znany francuski kompozytor Frederic Talgorn, którego nazwisko ostatnio mogło jednak przestać być zupełnie anonimowe, za sprawą muzyki do filmu Zakochany Molier. Wcześniej Talgorn mógł być kojarzony przez fanów muzyki filmowej raczej jako dyrygent re-recordingu barry’owskiego Born Free, niżli przez pryzmat swoich własnych kompozycji.

Zatrudnienie Talgorna i mało popularnej w branży orkiestry paryskiej filharmonii do stworzenia i nagrania oprawy muzycznej Robot Jox wynikło na pewno z racji budżetowych ograniczeń, które nie pozwoliły twórcom zatrudnić kogoś klasy i sławy Johna Williamsa. Nie przypadkiem tego akurat mistrza filmowych nut podałem tu za przykład, albowiem już pierwsze nuty soundtracku wskazują, iż to właśnie twórczość tego kompozytora został postawiona Talgornowi za wzór (dziś pewnie nie bawiono by się w subtelności, tylko po prostu podłożono Star Wars jako temp-track). Drugim źródłem inspiracji Francuza przy Robot Jox był ogólnie pojęty styl Golden Age, który w tej partyturze przejawia się nie tylko w charakterystycznych, nierzadkich fanfarach („Open Her Up!”), ale i niektórych fragmentach muzyki dramatycznej, zakorzenionej gdzieś w tych smyczkowych partiach, które komponowali Rozsa czy Herrmann. Właściwie to wspomniane wzorce uzupełniają się wzajemnie i nic w tym dziwnego, bo w końcu już Williams przy swoich fantastyczno-przygodowych partyturach garściami czerpał z Golden Age.

Wiadomo już więc jakiego stylu można się spodziewać po Robot Jox, a jak jest z najważniejszą dla przeciętnego słuchacza atrakcyjnością albumu, czy tzw. „słuchalnością”? Przyznać trzeba, że zupełnie nieźle, czego chyba zresztą można by oczekiwać, zważywszy iż soundtrack wydano 3 lata po premierze filmu, który wielkiej furory nie zrobił, a wydawcą została wytwórnia Prometheus, która raczej byle czego na rynek nie wypuszcza. Podstawowym powodem, który zapewne skłonił ją do wypuszczenia score z Robot Jox na płycie i podstaowym atutem partytury jest świetny temat przewodni, otwierający i zamykający krążek. Cóż z tego, iż Talgorn wbija się nim bezczelnie (aczkolwiek na pewno nie tak bezczelnie jak Bill Conti ze swoim main theme z Władców wszechświata) w stylistykę fanfarowych motywów Johna Williamsa, skoro takich tematów zawsze, o ile prezentują pewien solidny poziom, miło się słucha, a ten jeszcze wyjątkowo łatwo wpada w ucho i trudno go potem nie nucić. Pewnie gdyby ów, nieco może przerysowany, trochę luzacki theme został napisany do filmu z wyższej półki, byłby dziś „klasykiem” na miarę poledourisowego Robocopa, a tak odkryć go można dopiero dzięki tej płycie.

Temat przewodni to na szczęście nie jedyna godna uwagi rzecz na soundtracku. Nieźle prezentuje się także część, którą można by określić mianem muzyki dramatycznej (tylko nie oczekujcie tu jakiejś głębi czy muzycznego tragizmu), z tym że znów niestety niezbyt świeża i oryginalna, bo i w tym elemencie Talgorn pozostaje wierny naśladownictwu Johna Williamsa. Wszelakie skojarzenia z ilustracją poczynań przedstawicieli Ciemnej Strony Mocy w kosmicznej sadze Lucasa będą tu jak najbardziej na miejscu. Podobnie w muzyce akcji. Zresztą w stylistykę Williams/Golden Age nie wpisują się chyba tylko dwa utwory: Achilles’ Bedroom, które ma chyba wskazywać w jakim stanie obudził się tytułowy bohater, oraz Fanfares for Athena/The Jock Strap Bar będący swoistym source music: kiczowate, elektroniczne fanfary z telewizji przechodzą w pseudofuturystyczny pop-dance’owy podkład. Oba tracki, a już zwłaszcza ten drugi nijak mają się do reszty score’a i burzą stylistyczną spójność całości.

Jednak nawet biorąc pod uwagę te małe zgrzyty, Robot Jox pozostaje zupełnie solidnym soundtrackiem, godnym polecenia przede wszystkim miłośnikom mniej skomplikowanej muzyki do Kina Nowej Przygody. To taki jakby John Williams, tyle że nieco uproszczony, pozbawiony może technicznych fajerwerków i będący na bakier z oryginalnością. Co do tego ostatniego to warto zauważyć, że nie mamy tu do czynienia z kopiami na poziomie chłopaków z Media Ventures, nierzadko tylko sklejających do kupy fragmenty różnych partytur swego muzycznego bossa. Można więc stwierdzić, że o ile film Robot Jox to, jak już go określiłem, taki ubogi krewny Transformers, o tyle absolutnie nie można tego powiedzieć o partyturze Talgorna. Oczywiście nie każdy postawi od razu kompozycję Talgorna ponad muzyką z filmu Baya, ale powinien to bez cienia wątpliwości uczynić ten, który woli słuchać Williamsa, niż Jablonsky’ego. Bowiem muzycznie Robot Jox jeśli jest czyimś ubogim krewnym, to raczej williamsowskich Gwiezdnych wojen. Z ubogimi krewnymi też jednak warto mieć kontakt, gdyż i oni mogą nam to i owo ciekawego zaoferować. Choćby sympatyczny temat przewodni, ale nie tylko.

Najnowsze recenzje

Komentarze