„Poszukiwacze zaginionej Arki”. Któż nie zna tego tytułu. Film praktycznie
ikonograficzny dla swojego gatunku. Barwny, sensacyjny spektakl, filmidło przygodowe wszechczasów, rozgrywające się w najbardziej egzotycznych zakątkach globu,
stworzone z połączenia sił, talentu i pomysłów Stevena Spielberga i George’a Lucasa. W ówczesnym czasie królów Hollywood i „ojców” Kina Nowej Przygody. Nie
mogło mieć innego kompozytora niż John Williams, laureata oscarowych zmagań za „Gwiezdne wojny” oraz „Szczęki”. Również i on w pewnym sensie
zdefiniował klimat muzycznej przygody, do tego stopnia, że wśród rzeszy naśladowców miał i samego Jerry Goldsmitha („Kopalnie króla Salomona”). Przede
wszystkim jednak „Poszukiwacze” to słynny marsz Indiany Jones’a, kinowego herosa ery nowożytnej.
Jak sam kompozytor przyznaje, słynny temat archeologa mimo, że złożony z dość prostych i typowych dla gatunku awanturniczego zestawu harmonii, zabrał mu
sporo czasu, poświęconego w celu perfekcyjnego wyglądu tegoż od strony muzycznej. Williams pierwotnie napisał dwa tematy, które przedstawił Spielbergowi. Ten
zasugerował by je połączyć i w ten sposób narodził się przebojowy temat marszowy dla naszego bohatera, dziś jeden z najbardziej rozpoznawalych w historii kina jak i
muzyki filmowej. Na przestrzeni opowieści o zmaganiach złych Nazistów i dobrego bohatera w celu odnalezienie starożytnej Arki Prymierza dawkowany w zadowalającej
ilości, wpasowany przez kompozytora umiejętnie w wielu miejscach partytury, spajający ją jako całość a jednocześnie rewelacyjnie ilustrujący zawadiacki, uparty i
bohaterski charakter archeologa. Wydaje się, że temat ten tak już został zakorzeniony w ludzkiej świadomości, iż gdy tylko go usłyszymy widzimy przed oczyma
Człowieka w kapeluszu lub gdy widzimy sylwetkę Indiany Jones’a to od razu gdzieś w podświadomości nucimy jego przebojową sygnaturę.
Partytura wykonywana przez znakomity zespół muzyków z London Symphony
Orchestra, podobnie jak i wcześniejsze spotkania Williamsa z tą orkiestrą przy okazji dwóch pierwszych epizodów Gwiezdnej Sagi, jest tematyczną wylęgarnią
zdecydowanie dorównującą tamtym, na dzień dzisiejszy – epokowym dokonaniom gatunku. Jest to prawdziwy drogowskaz i wzór dla pracy lejtmotywicznej. Od
wytwornego tematu miłosnego, głęboko zakorzenionego w poetyce Złotej Ery oraz romantycznej wrażliwości twórców takich jak Rozsa i Steiner, i w pewnym sensie
echa tematów miłosnych z „Supermana” czy „Imperium kontratakuje”, po mistyczny, ociekający niemalże religijną glorią temat Arki Przymierza. Z jednej strony
rubaszny, potraktowany z dużą muzyczną ironią marszowy temat dla Nazistów, a na drugim biegunie progresywna melodia dla plastycznych mapek symbolizujących
trasy podróży Indiany czy sugestywny, tajemniczy motyw medalionu laski Ra. Na dokładkę intensywne sekwencje pościgowe, szczególnie dla pasjonującego
pustynnego starcia bohatera z kordonem niemieckich pojazdów (Desert Chase), pełne orkiestrowej ekwilibrystyki i technicznej zwinności, która wychodzi
znacznie dalej poza typową ilustrację, charakteryzującą bałaganiarską muzykę akcji opartą na orkiestrze. Muzykę Williamsa określa znakomicie zamarkowana struktura i
nawet jeżeli w pewnych momentach nie można nie zarzucić jej ilustracyjności, jest do końca przemyślana pod kątem kompozycyjnym. Jakby kompozytor pisząc ją
zamiast skupić się tylko na dokładnym „wbiciu” się w synchronizację z obrazem, myślał jednocześnie by muzyka była również maksymalnie atrakcyjna na wydaniu
płytowym.
Partytura ta z pewnością nie nudzi a to przez liczne dłuższe, wzorem choćby wspomnianego „Supermana” czy „Bliskich spotkań…”, utwory które
rozwiajają się przez kilka minut swojego trwania, jednocześnie będąc na tyle autonomicznymi w brzmieniu, by utrzymać słuchacza w zaciekawieniu i nie pozostawić mu
po seansie z płytą wrażenia „pustej” głowy. Weźmy choćby prolog South America, 1936/In the Idol’s Temple, w którym Williams buduje posępną i, za sprawą
zabawy z dźwiękiem, egzotyczną atmosferę południowo-amerykańskiej dżungli, finiszując fascynującym połączeniem chóru i orkiestry. Podobnie mistyczne sprzężenie, dochodząc do zgoła religijnych rozmiarów kompozytor osiąga w sensacyjnym The Map Room: Dawn, gdzie temat Arki osiąga spełnienie w iście epickim stylu. Coś zdecydowanie na poziomie
słynnego Second Coming z „Final Conflict” Goldsmitha. Obie sekwencje z muzycznego punktu widzenia dają kompozytorowi dużą dozę swobody i
wykazania się swoją fantazją. Williams ma takich „pustych” plam do zapełnienia w filmie Spielberga sporo – wspomniany pościg, bójka przy samolocie, ilustrowana z
chirurgiczną precyzją orkiestrą synchronizującą każdy zadany cios czy też rozwiązanie filmu (The Miracle of the Ark), w którym Williams z nadprzyrodzonego
splendoru (ach ten temat Arki w asyście chóru!) przechodzi w agresywne tonacje znane z horroru. Nie pada tu za dużo słów – muzyka staje się jedynym właściwie
narratorem filmu. Chyba każdy kompozytor filmowy marzy o takim obrocie rzeczy…
„Poszukiwacze zaginionej Arki” to soundtrackowa atrakcja przez duże A.
Właściwie każdy utwór przekazuje nową myśl i idee tematyczne, po które Williams sięga jakby miał nieprzerwane asy w rękawie. Soundtrack ten nie stroni również od
suspense’u, prowadzonego w stylu ilustracyjnych fragmentów Gwiezdnej sagi. Na pewno nie łatwą będzie do przejścia muzyka ze Studni Dusz,
zawierająca dysonanse i muzyczne eksperymenty. Styl muzycznej ilustracji jak tutaj dla setek węży pełzających po ekranie będzie kontynuowany przy kolejnych
częściach trylogii – scenie z robakami w cz. II oraz ze szczurami w cz. III. Znajdzie się również i miejsce dla komediowej muzyki w formie scherza (Basket
Game), choć tutaj Amerykanin zbliża się blisko muzycznego slap-sticku. Jednak jest to fragment poprowadzony z taką finezją i lekkością, że konwencję taką
załapuje się w mig… Gdy słuchacza nawet wymęczą już te wszystkie eksperymenty i frykasy, może powrócić na znane terytorium, bo Williams nie żałuje tematu
Indiany (fantastycznie w Flight From Peru czy The German Sub), tematu Marion/miłosnego (To Cairo) i kapitalnych przebłysków geniuszu (religijna
fanfara w finale The Dig Begins; wagnerowski dowcip Ark Trek). Pewna część słuchaczy może zarzucić mu zbytnie czerpanie z i uczepianie się klasyki
gatunku (Korngold, Rozsa), nawet zbytnie zainspirowanie się, ale tak naprawdę Williams tworzy tu nową jakość. Jest to bowiem muzyka w 100% williamsowska
– ten i tylko ten kompozytor mógł ją napisać.
Ścieżka z „Poszukiwaczy…” została wydana dwukrotnie. Na początku lat 80-tych przez Polydor (niespełna 40 minut oryginalengo score’u) a potem w
1995 roku przez specjalizujacych się w muzyce filmowej Brytyjczyków z Silva Screen (i symultanicznie na rynek amerykański poprzez DCC Compact Classics).
Niestety, ale nabycie jakiegokolwiek z tych wydań graniczy dziś z cudem… Jedynie praktycznie pełna wersja score’u Silvy (nie zawierająca tylko kilku minut z
całej partytury) sporadycznie ukazuje się na aukcjach (cena około 50-100 USD). Myślę, że muzyka z „Poszukiwaczy zaginionej Arki” mimo swych 25 lat nie
postarzała się ani trochę. Wciąż jest to kipiąca dynamiką, różnorodnością i zabawą z orkiestrą ścieżka dźwiękowa, muzyka filmowa o jakiej w obecnych czasach
możemy sobie tylko pomarzyć. O popularności tematu przewodniego napisano już książki, wystąpił na dziesiątkach kompilacji jak i koncertowych nagrań, partyturę
poddawano wielokrotnie analizie i „badaniom”. Do tego stopnia, że w pewnym sensie muzycznie Indiana Jones mógł się nawet „przejeść”. Jednak kolejne odkurzenie tej
jedynej i właściwej wersji – oryginalnej ścieżki z 1981 roku, z pewnością da okazję do wielu wrażeń tak koneserom jak i nowicjuszom. Specyficznej, jaskrawej naturze tej
kompozycji Williams dorównał chyba tylko w przypadku „E.T.”, kontynuacji z 1984 roku i „Parku Jurajskiego”. Jedną z największych zagadek muzyki
filmowej pozostanie, jakim cudem nie zdobyła Oscara, przegrywając z elektronicznymi „Rydwanami ognia” – można przyjąć, że Williams został „obrabowany”
ze statuetki Akademii… Kto chce usłyszeć protoplastę współczesnej muzyki przygodowej i jeszcze więcej – gorąco zachęcam do słuchania (i studiowania
;).