Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Giovanni Falcone, L’Uomo Che Sfidò Cosa Nostra

(2006/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 13-09-2007 r.


Niestrudzony Ennio Morricone nie zwalnia tempa pracy, blisko pół wieku jego działalności na potrzeby włoskiej kinematografii uczyniły go istnym fundamentem kina słonecznej Italii (hojnie wszak obdarzonej kompozytorskimi talentami), fundamentem na niespotykaną chyba w świecie skalę. Nie straszny mu wciąż żaden projekt, choć w każdym chyba typie filmowego przedsięwzięcia brał już udział na przestrzeni lat swojej niesamowitej kariery, i jak się wydaje, żadna rodzima produkcja, mimo że ich jakość bywa często dyskusyjna, nie wychodzi z kręgu jego zainteresowań. Jego Italia jest swoistą przystanią, gdzie czas zdaje się stać w miejscu, a styl Morricone, ewoluujący oczywiście przez kolejne dekady, pobrzmiewać może naraz zarówno latami 70., jak i 90., brzmiąc wciąż po swojemu, nie oglądając się na obecne standardy i mimo to zachowując swoją nieprzemijalną funkcjonalność. To oczywiście jedna strona medalu, druga z kolei pokazuje Włocha powtarzającego się nazbyt często i w pewnym sensie zamkniętego w kokonie własnych przyzwyczajeń. Jego czołowe rodzime przedsięwzięcia ostatnich lat są przewidywalne, poza tradycyjnie już nienaganną jakością niewiele wnoszą do gatunku i Giovanni Falcone, jako kolejna partytura z tej serii, ów trend podtrzymuje.

Telewizyjna produkcja opowiada (nie po raz pierwszy, w 1993 roku chociażby powstał film pod tym samym tytułem, z muzyką Pino Donaggio) o wojnie wypowiedzianej mafii przez dwóch sędziów: Giovanniego Falcone i jego przyjaciela Paolo Borsellino, ich sukcesach i tragicznej śmierci w zamachach przygotowanych przez Cosa Nostrę. Tematyka zatem ciekawa i wciągająca, wszak thriller polityczny od zawsze był wdzięcznym gatunkiem filmowym, gatunkiem nieobcym jednocześnie samemu Morricone i przed laty wprowadzonym przez niego na wyżyny kompozytorskiego kunsztu (La Piovra). I zgodnie z przypuszczeniami, jego partytura jest przewidywalna, korzysta z chwytów sprawdzonych już dziesiątki razy, ale zarazem zachowuje niebywałą klasę, nawet w momentach ewidentnej kalki brzmiąc efektownie i przekonująco. Trudno powiedzieć na czym w tym akurat przypadku polega fenomen muzyki Włocha, wszak ostatnie partytury o kulejącej oryginalności bywały przeciętne do bólu i musiały nudzić każdego, kto poznał nieco dyskografii artysty – tutaj jednak odbiór płyty jest zgrabniejszy, bardziej naturalny, a jej zróżnicowanie, zwłaszcza silne zaakcentowanie suspense i akcji, szybko odkrywa jej walory i zaskakująco wysoką atrakcyjność.


Powtórzę powyższe stwierdzenie: Giovanni Falcone nie wnosi absolutnie nic do twórczości Morricone i do muzyki filmowej jako takiej, nie prezentuje niczego nowego, nie ma ani krzty oryginalności czy nowatorskich rozwiązań. Drapieżność i agresywność sekwencji akcji mogły stanowić awangardę gatunku kilka dekad temu, teraz jednak są chwytami już konserwatywnymi, choć jak się okazuje przez te wszystkie lata nie zużyły się i wciąż działają całkiem nieźle, o ile oczywiście ktoś nie zamyka się wyłącznie na ugrzeczniony, współczesny Hollywood. Morricone nie jest tu subtelny, wykorzystuje na każdym kroku surowe, ekspresyjne techniki, z których znany jest od dawna i które na przestrzeni swojej filmografii w znakomitym stylu rozwijał i przetwarzał (z efektami pokroju Nietykalnych czy Na linii ognia), dzisiaj zbierając owoce swej dawnej pomysłowości. W ostatnich latach wszystkie te rozwiązania – zwłaszcza brutalne partie smyczków do spółki z silnym podkładem perkusyjnym – pojawiają się non stop i zaczynają niestety powoli nużyć, kolejnym partyturom odbierając unikalny charakter. Violenza Nella Citta’ czy L’Indagato e i Complici to doskonałe jak zwykle sekwencje akcji, z imponującymi pomysłami orkiestracyjnymi, i choć stanowią techniczne serce tej kompozycji, nie nadają jej duszy, osobowości, są pisane jakby od linijki. A szkoda, bo dynamiki i sugestywności nigdy za wiele.

Jak wspomniałem, brak oryginalności nie wpływa na odbiór albumu tak znacząco, jak mogłoby się wydawać – ścieżka Włocha pozostaje wciąż atrakcyjna i podobnie jak w przypadku suspense i underscore, także i w aspekcie lirycznym ta prawidłowość zdaje się znajdować potwierdzenie. Francesca e Giovanni to doprawdy temat wielkiej urody, daleki od wybitności, daleki od czołowych dokonań Morricone na tym polu, ale ślicznie napisany i zorkiestrowany, zachwycający subtelnością i eteryczną zwiewnością, znakomicie wreszcie spinający klamrą całą partyturę w kontraście dla brutalności i bezkompromisowości wojny z mafią. Jest to jeden z tematów, które Włoch pisze od lat taśmowo, jak Horner i Delerue swoje tematy miłosne, Zimmer swoje anthemy, Elfman zakręcone melodyjki, a Silvestri heroiczne fanfary. Zużycie materiału łatwo zauważyć, niemniej także i w tym wypadku Giovanni Falcone w jakiś sposób broni się i wyróżnia na tle niektórych z ostatnich prac Morricone – to urocze i szczere emocjonalnie studium związku głównych postaci, choć mogłoby równie dobrze znaleźć się na ścieżce do 1900, Maleny, Cefalonii, czy Il Cuore Nel Pozzo. To zarazem efekt produkcji taśmowej, jak i pieczołowitego, indywidualnego rzemiosła, Morricone bowiem daleki jest od sztuczności fabrycznej produkcji.


Włącza się zatem przy ocenie tej pracy intuicja, partytura ta bowiem prezentuje lepszy poziom, niż mogłoby się wydawać na chłodno, z perspektywy stawiającej w pierwszym rzędzie na oryginalność. Powtórki są niewątpliwie jej głównym grzechem i z miejsca dyskwalifikują ją z grona pozycji z wyższej półki, niemniej bezbłędny instynkt Morricone, jego kompozytorska klasa i niezaprzeczalna efektowność tak liryki, jak i pozostałych aspektów ścieżki (choćby dowcipny pomysł imitowania sygnału radiowozu w La Polizia), pozwalają nieco łagodniejszym okiem spojrzeć na powyższe wady. Chłodna analiza zaowocowałaby zapewne zupełnie przeciętną oceną, ale skoro to muzyka, dziedzina sztuki wykraczająca poza matematyczny intelektualizm, intuicja każe końcową notę nieco podnieść, wskazać, że to partytura niezła, o wymiernej wartości, choć partytura nieobowiązkowa i prędzej kolejna ciekawostka niż przełom w jakiejkolwiek sferze. Jako alternatywa dla Hollywoodu jak zwykle funkcjonalna, jako muzyczna opowieść o mafii – chyba bezbłędna.

Najnowsze recenzje

Komentarze