Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Bravados, The (Bravados)

(1958/2001)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 17-07-2007 r.

Czasem zdarza się, że wersja albumowa ścieżki dźwiękowej prezentuje się co prawda poprawnie, ale poza kilkoma wyróżniającymi się fragmentami w gruncie rzeczy dość przeciętnie i lekceważy się ją, traktując jako przelotną co najwyżej ciekawostkę. Nagle jednak trafia się na film, dla którego została napisana, i odbiorca zmienia swoją opinię na jej temat diametralnie. Otwarcie przyznaję się, bijąc się w piersi, że taki właśnie scenariusz miała moja przygoda z mrocznym westernem The Bravados i jego ilustracją pióra Alfreda Newmana oraz Hugo Friedhofera. Panowie, wybaczcie – mea culpa. Nie stworzyliście poprawnej, przeciętnej kompozycji; wręcz przeciwnie, napisaliście muzykę znakomitą, ciężką co prawda poza ekranem, bo mroczną i stawiającą na klimat, ale w towarzystwie obrazu będącą przykładem ilustracji najwyższych lotów, ilustracji – nie boję się tego powiedzieć – w swych najbardziej niepozornych fragmentach wciąż aktualnej i przekonującej.


Kto szuka w westernie wyłącznie Coplanda i jego kolejnych mutacji, może już w tym momencie z poszukiwania The Bravados zrezygnować. Kto oczekuje epickiego rozmachu Rzeki czerwonej, czy zawadiackich piosenek Dimitri Tiomkina, ten może już teraz zakończyć lekturę tego tekstu. Partytura obu nestorów Złotej Ery nie przynależy do żadnego z tych nurtów, jest raczej wypadkową mrocznego, klimatycznego underscore, dość rzadko z gatunkiem kojarzonego, oraz kilku charakterystycznych cech stylistyki Newmana seniora, stylistyki która co prawda już za parę lat zwrócić się miała w stronę Coplanda właśnie (How the West Was Won, Nevada Smith), ale która tutaj nadaje historii zupełnie innego, ponurego nastroju. Efektem jest ścieżka pozbawiona wprawdzie unikalnego kształtu, ale funkcjonalna na najwyższych szczeblach ilustracyjności, swoisty majstersztyk powagi, grozy i suspense’u. Prawdziwa wartość tej partytury nie jest jednak wcale zasługą Newmana, a przynajmniej nie jego rola, wbrew pozorom, dla ostatecznego rezultatu jest decydująca. Friedhofer bowiem cichaczem odbiera mu score.


Może taka konstatacja dziwić, jako że szef departamentu muzycznego 20th Century Fox zarezerwował dla siebie właściwie całą warstwę tematyczną wraz z kluczowymi pod względem emocji scenami (np. znalezienie porwanej przez uciekinierów córki bankiera, czy rozmowa głównej postaci kobiecej, Josefy, z miejscowym księdzem na temat granego przez Pecka mściciela Jima Douglasa), Friedhoferowi zostawiając głównie operowanie nastrojem i kilka scen akcji, bardzo oszczędnie zresztą zilustrowanych. To Newman napisał tytułowy marsz, który widzowie będą nucić po seansie, znakomity zresztą, sugestywny temat w tradycyjnym dla kompozytora stylu, to Newman przygotował ładny, pobrzmiewający folklorem meksykańskim temat miłosny, to Newman wreszcie napisał do wspomnianej sceny odnalezienia Emmy (The Dead Miner and Emma) bardzo piękny, rozdzierający serce temat dramatyczny, i ograniczył tym samym swojego kolegę do nudnawego na płycie i ciężkiego underscore, na który odbiorca nie znający filmu nie zwróci raczej uwagi. I z tego względu, o ile album nabyć można dla Newmana właśnie (choć, co ciekawe, nie on odpowiadał za dyrygenturę, a całość nagrano w Europie!), to obraz warto obejrzeć w pierwszej kolejności dla doskonałej, przemyślanej ilustracji Friedhofera.


Ilustracja ta jest podręcznikowym przykładem, jak pisać zdyscyplinowaną, klimatyczną muzykę filmową, niepozorną, mało przystępną, ale dla samego filmu absolutnie niezbędną. O ile temat przewodni Newmana działa jako klasyczny przewodnik po rozgrywającej się opowieści i jest sam w sobie tworem bez wątpienia udanym, brzmi niejednokrotnie dość staroświecko i procentuje przede wszystkim w bardziej wyciszonych aranżacjach (notabene częstokroć autorstwa Friedhofera); z drugiej strony ponury, złowieszczy wręcz miejscami underscore doprawdy świetnie buduje suspens, dynamikę i statykę pościgu na przemian i dodaje mrocznego tragizmu całej historii. Równie ciekawym zabiegiem ilustracyjnym jest wykorzystanie chóralnych pieśni kościelnych dla wykreowania napięcia przed sceną ucieczki bandytów z więzienia; efekt jest genialny, monotonia i hipnotyczność śpiewów sakralnych koncertowo tworzy nastrój oczekiwania na dramatyczny zwrot akcji. Spore zresztą znaczenie dla atmosfery filmu ma subtelna motoryka niektórych sekwencji Friedhofera (Mistaken Identity, Who Is He), jak i kilka intrygujących rozwiązań w scenach potyczek, z fenomenalnym, złowieszczym Douglas and Taylor na czele. Wiele chwytów stosowanych przez Friedhofera to po dziś dzień przekonujące i lubiane przez czołowych twórców gatunku zagrania kompozytorskie, które po prostu nie postarzały się.

Jest to jednak partytura, mimo uroku tematów Newmana, bardziej do szanowania, aniżeli do estetycznego podziwiania. Rozwinięcia melodyczne prezentują się niewątpliwie dobrze, pojawiają się dodatkowo małe, muzyczne perełki (A Mother’s Prayer w zawsze poruszającej religijnej stylistyce The Robe, czy późniejszego A Greatest Story Ever Told, z niespodziewaną ciekawostką dla fanów Poledourisa i jego Conana…), które podwyższają wartość albumu; niemniej tylko film właściwie – niesłusznie przez wielu zapomniany, bo to świetny, dojrzały western – pozwala docenić klasę tej kompozycji. Sam album zmontowany jest dziwacznie, bowiem po właściwej prezentacji score wraz z wydzielonymi utworami na gitarę i kościelnymi pieśniami, score pojawia się po raz kolejny, tym razem w wersji mono; może producenci chcieli pochwalić się jakością remasteringu (?). Na szczęście płyta ta to przyzwoita tak czy owak – jak zwykle w przypadku FSM – pozycja, która do spółki z obrazem pokazać może jak inteligentnie w czasach Złotej Ery potrafiono ilustrować filmy, jak potrafiono unikać nadekspresji, i jak wiele współcześni twórcy swoim poprzednikom zawdzięczają.

Najnowsze recenzje

Komentarze