Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

Essential Hans Zimmer Film Music Collection, The

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-06-2007 r.

Takie oto nadeszły czasy, że przyszło mi napisać najłatwiejszą recenzję w mojej skromnej historii zabawy w dziennikarza-krytyka. Naprzeciw mnie stanął kompozytor, którego można określić mianem ‘trendy’, orkiestra też nie jest jakąś wiejską grupą grajków ubarwiających piątkowe zabawy w remizie, a repertuar jest spełnieniem marzeń filmowego miłośnika teleturnieju „Jaka to melodia”. Do naszej dyspozycji oddano bowiem kompilację zawierającą utwory z największych partytur Hansa Zimmera z ubiegłych dwóch dekad, poczynając od Rain Mana, kończąc zaś na The Da Vinci Code i Pirates of the Caribbean.

Gdy ktoś zabiera się za nagranie doskonale znanego materiału, efekt końcowy można oceniać w dwojaki sposób. Pierwszym z nich jest porównywanie nuta w nutę z oryginałem, drugim zaś jest próba spojrzenia na całość w oderwaniu od pierwowzoru. Ja skusiłem się na zdystansowanie wobec oryginalnych kompozycji niemieckiego kompozytora; uczyniłem to ze względu na praską orkiestrę, która uchodzi za jedną z najbardziej nietuzinkowych w branży. Cechuję ją oryginalne i luźne podejście do muzyki, a także… niska cena wynajmu (stąd też często partytury do gier otrzymują oprawę wykonywaną przez naszych południowych sąsiadów). Moje doświadczenie z City of Prague Philharmonic ograniczało się do tej pory do jednego albumu i to na domiar złego nie mającego żadnego związku z muzyką filmową. W czeskiej filharmonii można było usłyszeć muzykę Jean Michel Jarre’a, który jest może i mistrzem elektronicznych dźwięków, ale z ‘żywych’ instrumentów potrafi – i to kiepsko – grać jedynie na Thereminie (jak ja nie lubię tego wynalazku 😉 ). Wspominam o tym nie bez powodu – nagranie przez orkiestrę symfoniczną repertuaru czysto elektronicznego było szalonym pomysłem; nie wyszło to może oszałamiająco, ale na pewno było lepiej niż gorzej. Wiadomym jest, że Zimmer od dłuższego czasu przyklejoną ma łatkę kompozytora nie stroniącego od sztucznych brzmień, stąd też nadmienienie o francuskim Davidzie Copperfieldzie muzyki nie jest tak do końca pozbawione sensu. Skoro Czesi byli w stanie wybrnąć z takiej opresji, nie powinni mieć większych problemów z muzyką filmową, nawet gdy ta przesiąknięta jest do cna elektroniką.

Repertuar jaki jest, każdy widzi. Napiszę dlatego o pozycjach, których w moim odczuciu zabrakło na tej składance. Najboleśniej odczuwam absencję The Journey – Kopano Part 3 z Tears of the Sun. W ogóle można się przyczepić o brak etnicznych brzmień, które reprezentowane są tu jedynie przez skromną suitę z The Last Samurai i fantastyczne niemal w każdym wykonaniu You’re so Cool. Znalazłbym również miejsce dla takich partytur jak Backdraft, The Ring Two czy The Lion King. Powinienem do tej listy dopisać jeszcze The Prince of Egypt, ale z braku sympatii do tej ścieżki nie zrobię tego. Zabawy w ministra oświaty ciąg dalszy… Na wymienione przeze mnie albumy znalazłbym miejsce usuwając takie zbędne kawałki jak Walking Talking Man czy Kyrie for the Magdalene i Pirates of the Caribbean – The Curse of the Black Pearl Suite, które… nie są autorstwa Hansa Zimmera. Kto by jednak się takimi detalami przejmował; toż to zwykła semantyka 😉 Jednym słowem: mogło być lepiej, ale mogło też być dużo gorzej, więc nie ma co specjalnie narzekać.

Nie będę specjalnie rozpisywał się o poszczególnych interpretacjach – bo tak trzeba je nazwać – gdyż w tym wypadku bardzo dużą rolę odgrywa gust, a jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje. Jednym ‘wariacje na temat’ mogą się bardzo podobać, innym zaś nie. Ci drudzy zaliczać się będę najprawdopodobniej do grupy melomanów, którzy przywiązują dużą wagę do detalu, brzmienia poszczególnych instrumentów, etc., często jednak zapominając o całości, przez co tracą widok z szerszej perspektywy. Z drugiej zaś strony znajdą się i tacy, którzy różnicy pomiędzy oryginałem a reprodukcją nie znajdą, więc dla nich będzie to zwykły odgrzewany kotlet. Jeśli jednak znajdujesz się drogi/a czytelniku/czytelniczko pomiędzy opisanymi przeze mnie grupami, podmiot recenzji powinien zaspokoić twój głód muzyczny w stopniu co najmniej zadowalającym. Rzecz jasna wszystkie te dywagacje mają sens tylko przy założeniu, że mówimy o miłośnikach twórczości Hansa Zimmera.

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na dwie pozycje, które chyba są najbardziej charakterystyczne dla niemieckiego kompozytora. Chodzi tutaj o elektroniczną muzykę akcji, która to w wykonaniu symfonicznym wzbudza wiele kontrowersji. Najczęściej dochodziły mnie głosy, że ta pozbawiona elektronicznego brzmienia traci tzw. ‘powera’. Zgadzam się z tym w 100%, powiem nawet więcej: interpretacje czeskiej orkiestry nie miałyby w większości przypadków prawa bytu w obrazie. Teraz ja się pytam, po co mi dokładnie ten sam ‘power’ (przepraszam za ten kolokwializm) po raz enty? Jak będę chciał usłyszeć to co mnie zachwycało w filmie, to sobie posłucham oryginału. Cieszę się niezmiernie, że City of Prague Philharmonic zaryzykowała i nagrała znane pozycje po swojemu, często zmieniając nawet melodię. Dzięki temu możemy usłyszeć fenomenalne w moim odczuciu Roll Tide, które dobitnie pokazuje, iż koncert Zimmera w Gandawie nie był niczym wyjątkowym. Z drugiej zaś strony dane jest nam pośmiać się pysznie słuchając The Rock, które w drugiej części brzmi jak przygrywka rodem ze Statku Miłości. Jeśli miałbym do wyboru nagranie nawet najlepszego klonu, albo zaryzykowanie czegoś oryginalnego, również pokusiłbym się o to drugie rozwiązanie. Chylę czoła za odwagę!

W sumie wszystko o tej pozycji zostało zawarte w pierwszym akapicie, ale polityczna poprawność nakazuje rozwinąć wstęp, a następnie zgrabnie wszystko podsumować – co też właśnie zamierzam uczynić. Odbiór albumu The Essential Hans Zimmer Film Music Collection, albo jak kto woli Music of Hans Zimmer Performed by The City of Prague Philharmonic and Crouch End zależy w dużej mierze od podejścia, z jakim zasiądziemy do odsłuchania tejże muzyki. Jeśli ktoś zamierza każdą nutę odnosić do oryginału, to lepiej niech da sobie spokój, bo szkoda na to czasu. Nie jest to konkurs ‘Zgadnij, czy to kopia czy oryginał’. Kompilacja ta, to rodzaj niezobowiązującej przyjemności, na którą długo przyszło nam czekać. Jeśli jednak ktoś woli składanki z ciągle tymi samymi utworami, to jego sprawa, ja zdecydowanie bardziej popieram takie oryginalne dziwolągi; dzięki temu albumowi naszych południowych sąsiadów nie będę już tylko kojarzył z knedelkami, śmiesznym językiem i tanim piwem, ale również z dobrą muzyką.

Najnowsze recenzje

Komentarze