Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Timeline (Linia czasu)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-05-2007 r.

Richard Donner – reżyser kultowego Supermana, Omena i Zabójczej Broni, powoli odchodzi w zapomnienie. Coraz rzadziej kręci kolejne swoje obrazy. Coraz rzadziej również ludzie chcą je oglądać. Linia Czasu, to bazowany na powieści Michaela Crichtona film, który dobitnie może świadczyć o zniżkowej formie Donnera. Opowiada o grupie studentów, którzy w ramach poszukiwań swojego zaginionego „w niewyjaśnionych okolicznościach” profesora, za pomocą cudownego wynalazku amerykańskich naukowców, cofają się w czasie do XIV wiecznej Francji. Rzecz jasna na miejscu sytuacja się nieco komplikuje i bohaterowie zmuszeni zostają do walki o przetrwanie. Choć z technicznego punktu widzenia, Linia Czasu to doskonałe rzemiosło, pod tą błyszczącą warstwą wizualną spoczywa niestety zgnilizna prostoty scenariuszowej, tandety oraz miernej gry aktorskiej.

Pierwotnie Linia czasu miała być zdobiona muzyką Jerry’go Goldsmitha. Decyzja o zatrudnienia tego weterana kina akcji determinowana była tym, że już kilkukrotnie współpracował on z Donnerem, a efekty tej współpracy prezentowały się co najmniej okazale. Zgodnie z powyższym pod koniec roku 2002 Goldsmith przystąpił do pisania i nagrywania zleconej partytury. Jednakże reżyserowi do końca nie spodobała się muzyczna wizja Jerry’ego i poprosił o naniesienie pewnych poprawek. Kiedy w marcu 2003 roku „poprawiona” wersja score’u trafiła na biurko Donnera, okazało się, że film ma przejść serię zmian montażowych. Reżyser naciskał, by Goldsmith poprawił po raz kolejny swoje dzieło, tym razem kładąc nacisk na bardziej stanowczą akcję. Kompozytor podziękował jednak za współpracę, odzyskał prawa do ścieżki i odszedł. Na jego miejsce zatrudniono kolejnego specjalistę kina akcji, Briana Tylera. Tym razem Donner mógł spać spokojnie. Tyler był bowiem gwarantem, że ilustracja do jego obrazu będzie wystarczająco „głośna”…

Trzeba przyznać, że kompozytor wziął sobie bardzo do serca uwagi reżysera. Niemalże od początku ścieżki do jej końca, słuchacza atakuje ciąg zrywającej na równe nogi akcji – podniosłej, pełnoorkiestrowej, okraszonej odpowiednią dawką elektronicznych „bajerów”. O skuteczności takiej muzyki nie muszę przekonywać tych, którzy mieli do czynienia z filmem Donnera. Poza nim partytura radzi sobie równie dobrze, choć zapewne niejednego słuchacza przygniecie monumentalny charakter muzyki Tylera. Problem ten idealnie naświetla wypuszczone do sieci „promo”, zawierające kompletny score z Lini Czasu. Nie trzeba jednak uciekać się do tak drastycznych środków, by przekonać się o miażdżącej sile tworu amerykańskiego kompozytora. Wystarczy przygoda z wydanym przez Varese, 45-minutowym albumem.

Zresztą nie trzeba nawet poświęcać tych trzech kwadransów, by w pełni zasmakować oprawy do Lini Czasu. 9 minut i 10 sekund – to łączny czas trwania pierwszych czterech utworów, gdzie jak na dłoni otrzymujemy kompleksowy zestaw wszystkich czterech tematów, na których niczym na fundamencie opiera się muzyczny przybytek filmu Donnera. Cała ścieżka wydaje się być nieustannym odświeżaniem tych samych tematów, które mimo wielokrotnego wałkowania, nie nudzą się. Pierwsze dwa szturmują słuchacza z otwierającego płytę Main Title. Są to podniosłe i dynamiczne „cegły” melodyjne (troche wzorowane na motywach z Nożownika), którymi kompozytor nie pogardzi, wznosząc swój solidny mur muzyki akcji. Z tematów akcji najlepiej według mnie wypada jednak triumfalna fanfara z Galvanize the Troops. Patetyczna, pełna muzycznej werwy, świetnie symbolizuje średniowieczne rycerstwo. Jego parafrazą jest stanowczy, mroczny marsz, pojawiający się w groźnych sytuacjach (np.: Troops in the Fog). W konwencji wykonania przypomina on niekiedy fragmenty Suprise Attack z drugiej części Star Treka.

Spoglądając na całość, nie sposób nie zauważyć pewnej schematyczności w dawkowaniu poszczególnymi tematami. Tyler stara się podporządkowywać je poszczególnym sytuacjom i miejscom, unikając jednocześnie zbędnej konfrontacji z underscorem. Linia Czasu nie jest na szczęście niekończącym się ciągiem muzyki akcji. Na szczęście dla słuchacza pojawiają się też przystanki, gdzie monumentalna orkiestra zatrzymuje się na chwilę, dając szersze pole do popisu elektronicznemu ambientowi (Transcription Errors), bądź to spokojnym i miłym dla ucha melodiom. Nośnikiem tych drugich jest temat Lady Claire – romantyczny, bazowany na miękkiej grze instrumentów dętych drewnianych i sekcji smyczkowej. Nie stanowi on jednak pożywki dla miłośników wysublimowanych melodii. Cechuje się bowiem prostotą i pewnego rodzaju naiwnością.

Właściwie cała ścieżka Tylera jest prosta niczym budowa łopaty. Trzeba jednak przyznać, że działa ona (ścieżka, a nie łopata) na wyobraźnię. Porywa i fascynuje swoją dynamicznością oraz ordynarnością. Linia Czasu, to jedno z lepszych dzieł w dorobku Tylera, który jeszcze niejednokrotnie powróci do niej, pisząc swoje kolejne partytury. Płytę polecam zatem wszystkim miłośnikom „hardcore’owej” muzyki akcji.

Na koniec warto byłoby zestawić dzieło Tylera z tym co wcześniej napisał Goldsmith. Niezmiernie trudno wyłonić tu lepszy score. Oba bowiem wykonane są w innej stylistyce i konwencji. Niemniej jednak posiadają pewien zbiór muzycznych argumentów, które potrafią na swój sposób przemówić do słuchacza. Myślę, że dobrze by było, gdyby każdy zainteresowany indywidualnie sięgnął zarówno do jednej jak i drugiej i wyciągnął swoje wnioski. Ułatwia to fakt, że „rejected score” Goldsmitha wydano oficjalnie w postaci 47-minutowego albumu, a jakby tego było mało, w sieci ktoś nadgorliwy umieścił całość muzyki jaką nagrał Jerry zanim odszedł z projektu.

P.S.: Jak już wspominałem wcześniej, po sieci krąży „ kompozytorskie promo” Linii Czasu Tylera. Radziłbym jednak poważnie zastanowić się przed sięgnięciem po tą 71-minutową ścianę dźwięku. Sforsowanie jej może bowiem okazać się nie lada problemem.

Inne recenzje:

  • Timeline – rejected score (complete)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze