Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Maurice Jarre

Sunshine (Kropla słońca)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 13-05-2007 r.

Maurice Jarre to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych kompozytorów muzyki filmowej XX w., o czym świadczą nie tylko liczne nagrody i wyróżnienia, ale i sława takich jego prac jak Lawrence z Arabii czy Doktor Żywago. Mimo to Francuz nie należy do czołówki najbardziej uwielbianych dziś i najchętniej słuchanych kompozytorów przez fanów soundtracków. Jednym z powodów może być fakt, że muzyka Jarre troszeczkę się zestarzała. O ile stworzone przezeń tematy to cudowne klasyki, o tyle muzyka akcji, suspensu a zwłaszcza wszelakie elektroniczne brzmienia mało kogo interesują. Drugim powodem są wydania muzyki Jarre’a. Często niepotrzebnie akcentują wszystko to, o czym wspomniałem nieco wyżej, a więc fragmenty których zwyczajnie nie da się słuchać, przez co świetnie brzmiąca w połączeniu z obrazem muzyka dużo traci na płycie. Do tego dochodzi fakt, że duża część prac Jarre’a pochodzi z dość dawnych lat i jakość nagrania nie ma szans dorównać współczesnym partyturom filmowym.

Na całe szczęście są i wyjątki, a jednym z nich bez wątpienia jest kompozycja do filmu Sunshine w reżyserii węgierskiego reżysera Istvana Szabo. Jest to trzygodzinna epicka opowieść o trzech pokoleniach żydowskiej rodziny Sonnenschein, rozgrywająca się na tle obu wojen światowych i rewolucji na Węgrzech w 1956 r. Obraz zyskał bardzo pochlebne opinie zarówno widzów, jak i krytyków, podkreślających świetne kreacje aktorskie, w tym odgrywającego rolę aż trzech mężczyzn z rodu Sonnenschein Ralpha Fiennesa i zdjęcia wybitnego węgierskiego operatora Lajosa Koltai’a. Po zapoznaniu sie z soundtrackiem myślę, że do tych pochwał śmiało można by dorzucić jeszcze jeden filmowy element, nominowaną do Złotego Globu muzykę Maurice’a Jarre’a.

Partytura opiera się w zasadzie o jeden temat przewodni, zaprezentowany już w pierwszym utworze albumu. Po otwierającym go pięknym, niezwykle klasycznym w swoim stylu fortepianowym preludium, możemy usłyszeć główną melodię score. Ten bardzo ładny choć temat, wygrywany przez berlińską Rundfunk-Sinfonieorchester jest niezwykle ładny, pełen ciepła i optymizmu, choć niektóre z jego aranżacji w dalszej części partyrury, mają odmienny, bardziej chłodny i dramatyczny charakter. We fragmentach ostatniej ścieżki usłyszymy jeszcze jego urokliwą wokalną interpretację w wykonaniu śpiewaczki Catherine Bott z towarzyszeniem chóru Metro Voices. Temat ten przewijał się będzie przez cały album i przeplatał z kilkoma pomniejszymi, jak wspomniane już fortepianowe solo grane przez Holgera Groschoppa, czy nastrojowy, odrobinę smutny motyw z utworu To the Ghetto. Wszystkie one pozostają w cieniu tematu głównego, może z jednym wyjątkiem. Kapitalny jest bowiem wzniosły, niezwykle melodyjny wojskowy marsz, który zwróci naszą uwagę w War and Misery. Cała kompozycja, mimo iż pełna emocji, prezentuje je w sposób raczej stonowany, delikatny. Nie ma tu wielkiego dramatyzmu ani nachalnej muzyki miłosnej. Nie ma też, choć to film o rodzinie żydowskiej, muzyki która swoim stylem czy techniką wykonania podkreślała by pochodzenie bohaterów, przez co całość nabiera bardziej uniwersalnego charakteru.

Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że Sunshine nie jest partyturą szczególnie oryginalną. Powstał w roku 1999, kiedy Jarre miał już 75 lat i z pewnością nie tryskał już świeżymi pomysłami. Dość powiedzieć, że później skomponował już tylko dwie filmowe kompozycje i zakończył swą bogatą karierę. W Kropli Słońca słychać echa starszych, znakomitych prac francuskiego kompozytora, począwszy od Doktora Żywago, poprzez Noc Generałów, Mojego własnego wroga, czy bardziej romantyczne kompozycje, jak Uwierz w ducha lub może też Spacer w chmurach. Moim zdaniem niewiele umniejsza to klasy całości, tym bardziej, że podobieństwa nie polegają tu absolutnie na kopiowaniu nuta w nutę starszych utworów, co zdarza się chociażby Jamesowi Hornerowi.

Całość albumu to zaledwie 36 minut. Zważywszy, że film trwa 3 godziny trudno uwierzyć, by była to chociażby większość materiału, jakie na jego potrzeby skomponował Maurice Jarre. Trudno jednak orzec jakie fragmenty zostały pominięte. Być może wśród nich natrafilibyśmy na jakieś interesujące motywy, czy aranżacje, których na płycie nie słychać, ale wydaje mi się, że większość z tego to po prostu powtórzenia tematu głównego i pobocznych motywów, a także nieciekawy underscore i suspense. Tych ostatnich elementów na albumie jest bardzo mało, dzięki czemu te nieco ponad pół godziny spędzone z muzyką Jarre’a mija szybko i niezwykle przyjemnie. I zaraz mamy ochotę wysłuchać jej raz jeszcze. Stąd też moja ostateczna ocena Sunshine jest maksymalna. Nie tylko dlatego, że to piękna kompozycja, świetnie zaprezentowana na krótkim acz treściwym albumie (zdecydowanie wolę takie, niż płyty wypełnione po brzegi nudnymi muzycznymi ilustracjami), przez co można przymknąć oko na braki w oryginalności. Także dlatego, że na koniec swej kariery Maurice Jarre pozostając wierny swemu stylowi napisał score, który bije na głowę wiele rzemieślniczych produktów jego młodszych kolegów po fachu, silących się na nachalne, sztuczne emocje w swoich „dziełach”. Zdecydowanie to takich prac Jarre’a jak Sunshine warto słuchać a nie byle jakich produkcji będących na topie kompozytorów promowanych przez Hollywood i muzyczne wydawnictwa. Stąd, także na zachętę, pięć gwiazdek. Sięgnijcie po ten score, a na pewno nie pożałujecie.

Najnowsze recenzje

Komentarze