Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Różni wykonawcy

Scoop (Gorący Temat)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 04-05-2007 r.

Woody Allen to bez wątpienia w kinie światowym postać niezwykła. Tworzy korzystając z pomocy wielkich hollywoodzkich gwiazd, a jednak jego kino jest niezwykłe, zupełnie odmienne od typowego rzemiosła kreowanego ku uciesze gawiedzi. Niestety nie wszystko co wychodzi spod ręki Allena to sztuka wysokiej próby. Obok zaiste genialnych, brawurowych produkcji w rodzaju „Zeliga” ma też kilka mniej udanych, lekkich komedyjek („Klątwa skorpiona”), które zaprzysiężonym fanom twórczości nowojorczyka mogą się podobać, jednak ci, którzy nie są skażeni fanatyczną miłością do reżysera mogą jawnie wyrazić swą dezaprobatę, co też niniejszym czynię.

„Scoop” („Gorący temat”) jest właśnie przykładem takiej mniej udanej produkcji. Lekkiej, banalnej i chyba nie do końca śmiesznej. Jak zwykle w przypadku Allena mamy tu do czynienia z koncertową grą aktorów (w tym kolejnej muzy reżysera jaką stała się Scarlett Johansson), lecz infantylna fabuła, obleczona w słabe jak na nowojorczyka dialogi, nie jest w stanie na dłużej przykuć naszej uwagi, stając się jedynie rodzajem lekkiego aperitifu o którym już kilka godzin później nie chce się pamiętać.

A jak wygląda to od strony muzycznej? Otóż Woody Allen zawsze przywiązywał do muzyki ogromną wagę. Ilustrację filmową zawsze traktował po swojemu, stawiając bardzo silnie na muzykę źródeł (ostatnim filmem w którym skorzystał z oryginalnej partytury był Sleeper, notabene napisanej przez samego siebie). O ile jednak w większości jego dzieł mamy do czynienia z klasycznym jazzem nowoorleańskim, o tyle w najnowszym filmie reżyser skorzystał przede wszystkim z muzyki klasycznej: Piotra Czajkowskiego, Johanna Straussa, Arama Khachaturiana, Peera Gynta, wzbogaconych o ciepło brzmiące rytmy (chacha, rumba) Taki wybór miał zapewne uwypuklić wysoką hierarchię społeczną głównego bohatera – lorda, kreowanego przez Hugh Jackmana i dodatkowo skontrastować jego szlachecką osobowość z nieco plebejskim sposobem bycia iluzjonisty (Woody Allen) podającego się za ojca pięknej dziewoi (Scarlett Johansson). Cóż w filmie zabieg ten nawet się udał. Muzyka spełnia swoją rolę, chociaż na pewno w żaden specjalny sposób się nie wyróżnia (tym bardziej, że odwołuje się do takich lajtmotiwów jak Jezioro Łabędzie, Tritsch-Tratsch Polka, Taniec z Szablami czy Poranek Gynta). Ot jeszcze jedno typowe zilustrowanie komedii za pomocą muzyki klasycznej.

Tym bardziej więc dziwi mnie, iż został z tego filmu w ogóle wydany soundtrack. Sensowność takiego posunięcia jest bowiem co najmniej wątpliwa. Kupić taki produkt mogą wszak jedynie osoby bezgranicznie zakochane w obrazie, bądź w Woodym Allenie. Do wyboru. Na krążku nie dostajemy bowiem nic, co mogłoby w jakiś sposób zaintrygować prawdziwego melomana. Owszem zachwycają świetne wykonania (Berlińscy Filharmonicy, The Vienna Strauss Orchestra, London Symphony Orchestra), lecz utwory którymi nas wielcy soliści raczą, są tak powszechnie znanymi fragmentami, że większość miłośników klasyki na pewno posiada je w swoich kolekcjach. Nie chce mi się za to wierzyć, iż zwykli fani muzyki filmowej, traktującej ze wzgardą klasykę, sięgną po tę płytę. Dla nich wyda się ona pewnie kolejną składanką nie najwyższych lotów. I niestety będą mieli rację. Dobra składanka musi w sobie zawierać element zaskoczenia, coś co rozwinie przed nami jakiś nowy muzyczny horyzont, coś czego tutaj w żadnym wypadku nie odnajdziemy.

Wydaje mi się, że gdyby „Scoop” ilustrowany był w całości zapomnianą muzyką jazzową, muzyką twórców którzy dawno odeszli do lamusa, wydanie płyty byłoby jak najbardziej na miejscu. Nie tylko stanowiłaby przyczynek do odkrycia nowych terytoriów dla przeciętnych miłośników muzyki, ale co więcej byłaby świetną promocją pogrążonych w niebycie artystów, promocją dla twórców, którzy tego potrzebują. „Scoop” to soundtrack, który niczego nie promuje (bo promowanie motywów, które są w każdej komórce wydaję się pozbawione racjonalnej podbudowy), a do tego mierzi bezsensownym układem utworów (albo konsekwentnie przetykamy klasykę muzyką latynoską, albo rozdzielamy, a nie takie niewiadomo co). Wszystkie te aspekty sprawiają, że odradzam zakup tejże płyty. No chyba, że jesteście zaprzysięgłymi fanami twórczości Allena, albo nigdy nie natknęliście się na nazwisko Czajkowski. Piotr Czajkowski.

Najnowsze recenzje

Komentarze