Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Stephen Endelman

Englishman Who Went Up a Hill But Came Down a Mountain, the (O Angliku, który…

(1995)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 01-05-2007 r.

…wszedł na wzgórze, ale zszedł z góry)

Gdy na kontynencie europejskim powoli dobiega końca I Wojna Światowa, w pewnej małej walijskiej wiosce, ci którzy nie zostali wysłani na front, wiodą cichy i spokojny żywot. Przynajmniej do czasu, gdy pewnego dnia w osadzie zjawia się dwóch angielskich kartografów z zamiarem zmierzenia wysokości będącego dumą całej okolicy wzniesienia. Od wyniku pomiaru zależy, czy zostanie ono wpisane na mapach jako wzgórze, czy jako góra. Gdy okazuje się, że do tego drugiego miana brakuje raptem 6 metrów, dzielni Walijczycy pod przywództwem dwóch antagonistów: karczmarza i duchownego postanawiają podwyższyć wzniesienie i uczynić zeń górę. Tylko trzeba jeszcze jakimś sposobem zatrzymać choć na kilka dni kartografów w osadzie. Przebiegły karczmarz wraz z innymi osadnikami wymyślają więc, co się tylko da, by Anglicy nie wyjechali, jednocześnie znosząc na wzgórze/górę masy ziemi…

Tak wygląda zarys fabuły niezwykle sympatycznej brytyjskiej komedii z 1995 r., z Hughem Grantem w roli tytułowego Anglika, który wszedł na wzgórze, ale zszedł z góry. Obok lekkiego, sytuacyjnego komizmu, przezabawnej galerii ciepłych, sympatycznych postaci, sporym atutem filmu jest przekonywujące oddanie 'klimatu’ zacisznej, walijskiej wioski. A ten z kolei w bardzo dużej mierze film zawdzięcza muzyce mało znanego brytyjskiego kompozytora Stephena Endelmana. Twórca ten, dla którego był to pierwszy większy i chyba najbardziej udany projekt w karierze, stworzył ścieżkę dźwiękową nasiąkniętą walijskim (czy może bardziej ogólnie: celtyckim) folkiem, a przy tym mocno wpadającą w ucho.

W score Endelmana mieszają się ze sobą, wykonywana przez klasyczną orkiestrę z istotną rolą sekcji smyczkowej, romantyczna warstwa partytury, wspomniany już element ludowy oraz wokalizy utrzymane momentami w stylu niemalże spaghetti-westernowym. Te ostatnie przywitają nas już w pierwszym utworze soundtracku. Do bezsłownego wokalu Sian James w Opening Credits/English Drive przyłącza się męski chór, tworząc lekko podniosły nastrój, a sam utwór może nawet sprawiać wrażenie swego rodzaju przyjemnego pastiszu podobnej muzyki Morricone do filmów Sergio Leone.

Element folklorystyczny to przede wszystkim sympatyczny temat główny, który można określić jako „temat działania”, wygrywany w różnych aranżacjach i różnym tempie. Najbardziej wyraziście usłyszymy go w takich utworach, jak Hustle & Bustle, The Brothers Tup a przede wszystkim Villagers Begin Building. Użycie w nim tamburynu oraz przemieszanie celtyckich dud i piszczałek z instrumentami orkiestry symfonicznej może przynieść skojarzenia z podobnymi zabiegami, jakie w swoich ścieżkach z powodzeniem stosował Basil Poledouris. Tylko, że u Endelmana wszystko jest jakby bardziej luzackie, bardziej z przymrużeniem oka. Pod warstwę tradycyjną można też przypiąć utwór 14-sty, będący rozpisaną na brzmiący wręcza akademicko chór, aranżacją tradycyjnej, walijskiej pieśni, oraz opartą na ludowym tekście wieńczącej album piosenki. Utwór Magnificent Peak, zaśpiewany przez Sian James to popowy song z celtyckimi naleciałościami, utrzymany w stylistyce Clannad i podobnych zespołów. Trzeba powiedzieć, że jest to bardzo przyjemna piosenka, która ładnie zamyka album.

Ostatnia warstwa partytury Endelmana to ta najbardziej klasyczna i najbardziej standardowa, można by rzec. Jest to kilka podobnych do siebie, bardzo urokliwych motywów, odpowiadających głównie za romantyczną część score’u i zbudowanych wokół ładnego tematu miłosnego (Lovers on the Mountain). Dominuje tu sekcja smyczkowa, ale kilkakrotnie w kulminacyjnych momentach na pierwszy plan wychodzą instrumenty dęte, głównie trąbki i w efekcie otrzymujemy radosne fanfary. W utworze Tommy Two Strokes usłyszymy natomiast temat ludowy w nie folkowej a klasycznej, kameralnej aranżacji na smyczki.

Mieszając ze sobą te trzy opisane przeze mnie elementy otrzymujemy 37 minut niezwykle przyjemnej, urokliwej i sympatycznej muzyki. I nawet pojawiające się od czasu do czasu króciuteńkie fragmenty swoistego komediowego mickey-mousingu nie drażnią słuchacza, gdyż w naturalny sposób łączą się i komponują najczęściej z warstwą folkową. Wszystko to sprawia, że kompozycja do filmu O Angliku… otrzymuje ode mnie 5 gwiazdek. Choć nie jest to oczywiście żadne głębokie arcydzieło, a tylko (a może aż?) kawał świetnej muzycznej zabawy. The Englishman Who Went Up a Hill But Came Down a Mountain to bowiem niezbyt częsty przykład bardzo udanej partytury do komedii, która nie ogranicza się do ilustrowania filmowych śmieszności, która pozbawiona obrazu nic a nic nie traci ze swej atrakcyjności i która przede wszystkim zdaje się być napisana przez człowieka, który doskonale wczuł się w klimat filmu i napisał coś od siebie, coś od serca i coś z duszą.

Najnowsze recenzje

Komentarze