Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Annapolis

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 30-04-2007 r.

Kolejna ścieżka dźwiękowa popularnego ostatnio Briana Tylera to ”Annapolis”, z pewnością jedna z tych „amerykanerskich” produkcji wychwalających pod łopoczącą, gwiezdno-paskową flagą heroizm i męstwo młodych, amerykańskich kadetów, niemalże jak radzieckich pionierów w czytankach na lekcji rosyjskiego… Biorąc pod uwagę bardzo amerykańskiego kompozytora, taki tytuł i film skierowany dla młodej amerykańskiej widowni, nie trudno zgadnąć jaką też ilustrację muzyczną otrzymamy. Czyżby pełną amerykańskiego patosu, dynamiki i militarystycznego zacięcia? A jakże. Brian Tyler skomponował właśnie taki standard. ”Annapolis” nie jest i nie będzie niczym odkrywczym w historii muzyki filmowej. Z drugiej strony, mimo iż twórca nie narusza żadnych nowych gruntów, jest również wierny klasycznej orkiestrowej oprawie. Nie obca jest mu także tematyka. To na pewno jest plusem, gdyż dzisiejsze trendy są zgoła inne. Jest szczery a jego kompozycja jest dość prosta, rzekłbym nawet banalna. Ironicznie, to zaleta tego wydania Varese. Wspomniana tematyka to główny temat – powolna, inspirująca melodia, z dużą częstotliwością występująca na przestrzeni soundtracka. Choć na początku wydaje nam się, że gdzieś już to słyszeliśmy, jest przyjemnym „bodźcem” wokół dużej ilości trochę niemrawej muzyki stricte ilustracyjnej, która zagnieżdża się w środku albumu.

Do jego wad natomiast z pewnością należy zaliczyć długość oraz przesadzone pocięcie materiału na aż 30 ścieżek przy ponad 60-minutach trwania. Niektórych zbyt krótkich, by w ogóle zwrócić na siebie uwagę słuchającego – dopiero co się zaczną a już kończą… Długie albumy mają swoje miejsce na soundtrackowej mapie, ale akurat myślę, że ”Annapolis” nie powinno być tego przykładem. Trzydziesto-minutowa prezentacja byłaby w sam raz, tym bardziej że muzyka nie jest wybitnie zróżnicowana pod względem tematycznym a bardziej brzmieniowym.

Chociaż powyżej napisałem, że Tyler trzyma się klasycznej oprawy orkiestrowej, bolączką tej pozycji są pojawiające się, a psujące odbiór płyty, utwory z nowoczesną, basową muzyką elektroniczną (w tym niewybaczalny hard-rockowy utwór nr 14). Bardzo dynamiczne, funkowe i z pewnością nastawione na młodego odbiorcę filmu, ale tak jak napisałem, burzące konsystencję albumu, banalizujące go. Taki zabieg z pewnością został wymuszony na twórcy, gdzie wszelakim efekciarsko montowanym scenom treningu, ćwiczeń itp., wzorem ilustracji kolegów Hansa Zimmera towarzyszy taka właśnie muzyczka. Popowe rytmy znakomicie zmiksował z militarystyczną muzyką Don Davis w swoim Behind Enemy Lines, ale w Annapolis brzmi to wyjęte z kontekstu. Oprawa orkiestrowa to standard w takich produkcjach – pełna sekcja dęta, szybkie smyczki, podbijający tempo werbel – słychać tu oczywiście odniesienia do Jamesa Hornera jak i Jerry Goldsmitha. Szczególnie dwa utwory – Showdown oraz End Credits przedstawiają najbardziej ekscytującą i inspirującą muzykę (wspartą tudzież syntezowanym chórkiem). Tyler odnosi się trochę do znakomitego House od Atreides z ”Dzieci Diuny”, min. poprzez użycie dzwonów co oczywiście nasuwa ponownie skojarzenia z ilustracjami Hornera.

Problemem Briana Tylera, po wysłuchaniu paru jego ścieżek, jest moim zdaniem brak własnego języka muzycznego, czegoś co charakteryzuje naprawdę nietuzinkowych kompozytorów filmowych. Może jest tak dlatego iż muzyczny punkt widzenia Tylera został od samego początku kariery tylko i wyłącznie skazany na pracę z filmem, a być może twórca ten za kilka lat będzie potrafił przemówić własnym muzycznym głosem, niepodrabialnym i od razu wskazującym na niego. Jak na razie jego muzyka imituje (co zarzuca mu również wielu innych obserwatorów) dokonania najlepszych twórców filmowych, tak jak tutaj właśnie wyżej wspomniani dwaj panowie, Thomas Newman bądź Hans Zimmer (lekka, gitarowa aranżacja głównego tematu). Tyler niestety, ale dostarcza hurtowo temp-track, którego żądają producenci… ”Annapolis” jest kompozycją jaką mógłby napisać np. Jerry Goldsmith na auto-pilocie. Mimo swoich ułomności, ma swoje „momenty”, wspomniane dwa utwory są naprawdę świetne i wybijające się, temat główny jest miły dla ucha i można go posłuchać, choć trochę jest napisane to wszystko od linijki. Dobry początek, dobra końcówka i bardzo rozwlekła, mało ciekawa środkowa część płyty: to taka pozycja, która po kilku pierwszych utworach może znudzić. ”Annapolis” nie jest ani bardzo absorbujące uwagę, ani zobowiązujące. Nie zawsze trzeba słuchać muzyki wysokich lotów, ale mimo tego – Brian: staraj cię chyba na więcej!?

warte uwagi: Brian Tyler gra w ”Annapolis” na fortepianie, gitarze, perkusji oraz obsługuje bębny i elektryczny bas.

Najnowsze recenzje

Komentarze