Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Seven Years in Tibet (Siedem lat w Tybecie)

(1997)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

Muzyka z „Siedmiu lat w Tybecie” to pierwsza współpraca (i jak na razie jedyna) Johna Williamsa z francuskim reżyserem Jean-Jacquesem Annaud, który łączy w swych filmach artystyczne ambicje z kinem wysublimowanym wizualnie, mogącym zadowolić wyrafinowanego jak i też przeciętnego widza. Na poły biograficzna historia austriackiego podróżnika Heinricha Harrera stanowiła kanwę zrealizowanego we wspaniałych plenerach Argentyny i Kolumbii Brytyjskiej, mających przypominać Tybet, filmu łączącego epicki rozmach i świat Dalekiego Wschodu. Taka mieszanka znakomicie mogła nadawać się na materiał inspirujący rozbudowany muzycznie język Johna Williamsa.

Podobnie jak w przypadku „Listy Schindlera” i Itzhaka Perlmana, kompozytor zaprosił tym razem do współpracy innego światowej sławy solistę – wiolonczelistę Yo Yo Ma. I również tutaj solowe wykonania Ma są prawdziwymi majstersztykami na płycie, przykuwającymi najwięcej uwagi. Przede wszystkim Williams ponownie stworzył fascynujący temat główny. Temat ten w porywający sposób przypomina epickie dzieła Johna Barry’ego czy Maurice Jarre’a z czasów ich największej świetności, będąc trochę zakorzenionym w poetyce lat 60-ych i 70-ych. Łączy świat wielkiej przygody i pierwiastek zadumy, refleksji a nawet smutku, tak obecnych w ostatnich latach w twórczości Williamsa. Oddaje on zarówno zaciekawienie tajemniczym światem Dalekiego Wschodu ale również tęsknotę za ojczyzną i banicję głównego bohatera, prowadzony przez wspaniałe brzmienie sekcji smyczkowej. W istocie, jest prawie równie piękny co temat z „Schindler’s List”, a szczególnie za każdym razem gdy słyszymy wiolonczelę Yo Yo Ma, jak np. w Leaving Ingrid. Właściwie w epickim brzmieniu można usłyszeć go jedynie w pierwszym i ostatnim utworze (typowa dla wydań kompozytora suita). Częściej Williams dokonuje jego aranżacji na różne solowe instrumenty, grany w dużo mniejszym tempie i raczej w tych momentach ma silnie refleksyjny charakter.

„Siedem lat w Tybecie” zawiera gros mrocznych, wręcz mistycznych momentów, które doskonale oddają tajemniczość Tybetu czy dramatyzm chińskiej inwazji. Kompozytor często sięga po etniczną instrumentację, wschodnio-azjatyckie elementy perkusyjne, różnego rodzaju dzwonki, typowe dla tej części świata, użyte choćby przez Philipa Glassa w „Kundun” tybetańskie rogi czy wibrafon. Tak skonstruowany jest Invasion, który raczej buduje za pomocą tych środków napięcie niż uderza dynamizmem akcji, co może sugerować tytuł. W Young Dalai Lama and Ceremonial Chant usłyszeć można intrygującą instrumentację i wokalizy mnichów Gyuto, których dwie kompozycje Mahakala i Yamantaka zostały tutaj użyte, zyskując muzyce całościowo jeszcze większej aury mistycyzmu. Niemal awangardy sięga Premonitions z wiolonczelowymi wariacjami Yo-Yo Ma, który to utwór trochę psuje ciągłość elegancji i płynności ścieżki dźwiękowej. Jedyny przejaw muzyki akcji to Peter’s Rescue z niepokojącymi smyczkami a potem dynamicznym fragmentem na trąby i instrumenty drewniane, przypominającym najlepsze fragmenty„Jurassic Park”. Echa „Ostatniego cesarza” Sakamoto odnajdziemy w Palace Invitation razem z radosną melodią i instrumentami drewnianymi, które przywołują na myśl magiczne momenty „E.T.”. Prawdziwym natomiast skarbem jest zaledwie dwu minutowy Regaining Son, intonowany przez przepiękną, chwytającą za serce sekcję smyczkową, która w końcu przechodzi w finale w powtórkę rozpoczynającej, głównej suity.

Jest to jedna z najbardziej niedocenianych prac Johna Williamsa ostatnich lat, zawierająca w sobie fascynujące, wewnętrzne piękno. Kilka dłuższych utworów posiada również bardzo refleksyjny charakter, którego raczej nie spodziewalibyśmy się po Johnie Williamsie. Owe momenty są bardzo stylistycznie podobne do „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” Tana Duna, o wiolonczelowych solo Yo-Yo Ma oczywiście nie wspominając. To spotkanie Williamsa z Ma zaowocowało późniejszą współpracą obu panów przy innych klasycznych wydawnictwach. Dość często utwory idą w kierunku współczesnej muzyki klasycznej, raczej o wyciszonym charakterze, gdy zadanie prowadzenia melodii przejmują solowe instrumenty jak fortepian, co oczywiście nie jest zarzutem a raczej oryginalnym wyborem kompozytora. Na bardzo duży plus należy zaliczyć dużą dozę etnicznego instrumentarium i bardzo ciekawych orkiestracji, które kreują aurę tego dalekiego świata jakim jest Tybet. Autorowi udało się świetnie opisać emocjonalną więź Harrera z Dalaj Lamą, a porywający temat główny wspaniale wypada na dużym ekranie na tle niebotycznych Himalajów i wspaniałych zdjęć Roberta Fraisse, chociaż i tak w trakcie oglądania filmu można poczuć pewien niedosyt w jego prezentacji. Dopiero przy napisach końcowych rozbrzmiewa on całym swoim majestatem. Reasumując, ilustracja ta może nie jest może i nie będzie klasykiem, ale John Williams kolejny raz napisał znakomite i emocjonalne dzieło. W tym samym, 1997 roku skomponował również bardzo dobry „Amistad”, ale to chyba „Siedem lat w Tybecie” jest dziełem lepszym i co ważne, dość osobistym. Mocno rekomendowane.

Najnowsze recenzje

Komentarze