Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

Last of the Dogmen

(1995)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

David Arnold oprócz muzyki do filmów Roland Emmericha, Johna Singletona, czy kolejnych odcinków Bonda, ma również na koncie pozycje do kina mniej popularnego, które z pewnością nie odbiegają poziomem od jego najsłynniejszych dokonań. Jedną z najważniejszych jest ścieżka dźwiękowa do współcześnie rozgrywającego się westernu pt. „Last of the Dogmen”. Wyprodukowany w połowie lat 90-tych film z główną rolą zapomnianego dziś Toma Berengera, według moich informacji nie zdążył się w naszym kraju ukazać ani na DVD, ani na VHS. Pewna niszowość produkcji z pewnością nie przeszkodziła jednak twórcom wynająć do nagrania muzyki słynnych muzyków The London Symphony Orchestra. To już może dawać nam niejaki pogląd na jakość partytury i tak jest w tym przypadku.

Brytyjczyk oraz jego bliski współpracownik Nicholas Dodd (orkiestracje, dyrygentura), przy pomocy tak znakomitego zespołu muzycznego postarali się wykreować masywne, spektakularne brzmienie. Słowo epicki będzie w przypadku „Last of the Dogmen” zupełnie wystarczające. Score zbudowany jest podczas swojego nie krótkiego ani nie za długiego czasu trwania na bardzo silnym, wręcz emanującym przestrzenią temacie głównym, który będzie z pewnością wizytówką tej partytury. Arnold w tym przypadku nie pierwszy i nie ostatni raz nawiązuje do twórczości swojego wielkiego rodaka, Johna Barry. Rozległość majestatycznej orkiestry przypomina bez wątpienia „Tańczącego z wilkami” czy stylistycznie podobne „Sommersby” Danny Elfmana, choć nie dorównuje obu w/w partyturom pod względem emocjonalnym.

Na podstawie tematu głównego Arnold tworzy również temat poboczny, bardziej dramatyczny i utrzymany w szybszym tempie (The Wilderness, The First Arrow) a gdzieniegdzie przemyca go również do muzyki akcji. Trzeba jednak przyznać, że ten „efekt uboczny” daje jednak równą satysfakcję co jego „źródło”. Małym problemem „Last of the Dogmen” jest natomiast kompromis pomiędzy liryką oraz spokojem malowniczej epiki a bezkompromisową, potężną muzyką akcji. Wydaje mi się, że na każdą nutę tego pierwszego jest ciut za dużo drugiego. Efektem tego jest montaż płyty gdzie naprzemiennie przedstawiane są nam właśnie fragmenty odnoszące się do obu wspomnianych styli. Muzyka akcji za to zapowiada przede wszystkim rok późniejszy hit „Dzień Niepodległości”. Jest intensywnie, powalająco, czasami orkiestra jest aż za głośna, co trochę męczy przy pewnej ilustracyjności i powtarzalności podobnych fragmentów. Bardziej obeznani w twórczości kompozytora słuchacze wyłapią pewne elementy wspólne tak z „ID4” czy „Stargate”, jak: mroczne pociągnięcia trąb, sunącą perkusję, przeciągłe trąbkowe solówki czy charakterystyczne kulminacje „spadających” instrumentów dętych. Mimo wszystko muzyka akcji broni się i potrafi być ekscytująca.

Trudno jest jednoznacznie ocenić „Last of the Dogmen”. Pod względem jakości wykonania stoi na bardzo wysokim poziomie technicznym, dźwięk jest epicki i „wypasiony”. Z drugiej strony czegoś brakuje, troszkę więcej spokoju, jakiejś chwili zatrzymania. Są takie momenty (świetne Cheyenne Valley), ale dłużej zaistnieć nie pozwala im troszkę przeładowany styl kompozycji – zaraz bowiem pojawia się kolejny fragment z potężną akcją… Mimo tego wszystkiego, partytury tak poprowadzonej dziś tylko „ze świecą szukać”. To typowe dla lat 90-tych brzmienie, pełne orkiestrowego przepychu, wielkich, wzniosłych wizji (weźmy dla przykładu partytury z „Wichrów namiętności” czy „Ostatniego Mohikanina”). „Last of the Dogmen” utrzymuje (nie miało chyba wyjścia – było pomiędzy) wielki, orkiestrowy styl „Gwiezdnych wrót” i „Dnia Niepodległości”, z okresu w którym nazwisko Davida Arnolda dla wielu fanów muzyki filmowej było prawdziwym objawieniem. Kto darzy dużą sympatią wspomniane partytury, na pewno nie zawiedzie się również na tym dużo mniej znanym, zapomnianym dziełku

Najnowsze recenzje

Komentarze