Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Sneakers (Włamywacze)

(1992)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

Ach, gdzie podziały się te czasy, gdy James Horner zaskakiwał tonalną, napisaną z dużą brawurą i wyobraźnią muzyką… Te czasy to James Horner pierwszej połowy lat 90-ych właśnie. Poczesne miejsce w filmografii Hornera z tamtego okresu zajmują pozycje o wysokiej jakości muzycznej (projekty takie jak „Apollo 13” czy „Chwała”), z pewnością wymagające sporo kreatywnej myśli i czasu. Jednakowoż twórca ten miał czas pisywać rocznie nawet i do siedmiu filmów. Z pewnością rozwijało to wszechstronność kompozytora, gdyż czym szersze spektrum gatunków filmowych, do których pisywał, tym na pewno zyskiwało jego doświadczenie jako artysty. Przy całej tej, wydawało się przesadzonej płodności, miał właśnie również czas na pisanie do bardziej kameralnych – nie znaczy oczywiście gorszych – obrazów. Taką historią była bez wątpienia inteligentna opowieść o super-włamywaczach „Sneakers”, podkolorowana szpiegowsko-technologicznymi, ekranowymi gadżetami, w gwiazdorskiej obsadzie z Robertem Redfordem, Sidneyem Poitier i Riverem Phoenixem na czele.

Film ten to ponowna współpraca Hornera z reżyserem Philem Aldenem Robinsonem, którego poprzednie Pole marzeń przyniosło Hornerowi nominację do Oscara w kategorii najlepsza muzyka do filmu fabularnego. Muzyczny spokój „Pola marzeń” zastępuje w tym przypadku ciągły ruch i zaangażowanie muzyczne. „Sneakers” to partytura cechująca się doskonałą aranżacją muzyki rozpisanej na wiele środków muzycznego wyrazu. Orkiestra nie jest wykorzystywana, jak to zwykle bywa u Hornera, w całej okazałości. Oczywiście napotkamy momenty, gdy do głosu dochodzi w bardziej dramatycznych i wzniosłych muzycznie inkarnacjach, ale są to momenty jak na Hornera raczej rzadkie. Twórca skupił się na solowym brzmieniu instrumentarium, toteż zaprosił do współpracy słynnego jazzmana Branforda Marsalisa, który wspiera subtelną partyturę bardzo przyjemnymi, znakomitymi w odbiorze solówkami, które może nie porażają jakąś fenomenalną werwą czy wirtuozerią, ale nadają muzyce bardzo lekkiego i ekscytującego charakteru. Marsalis wcześniej miał okazję podobnej współpracy z Jerry Goldsmithem przy eleganckim „The Russia House” i myślę, że również tutaj nie zawodzi, zyskując kompozycji swingującego brzmienia i klasy. Horner piekielnie ciekawie tworzy suspense. Słuchając tego soundtracka mamy wrażenie jakby twórca ten typ muzyki dosłownie się bawił. Jest to muzyka jednocześnie bardzo oraz zaskakująco rozbudowana. Nie często zdarza się słuchać suspenese’u z wypiekami na twarzy.

Kompozycja prowadzona jest głównie przez przodującą perkusję, lżejsze instrumenty dęte, również ukochany hornerowski werbel, tzw. efekty (również hornerowskie) opadającego fortepianu a np. do utrzymania napięcia z powodzeniem używane są drewniane pałeczki oddające sens tykającego zegara. Twórca kolejny raz w swojej karierze wspiera się syntezatorami programowanymi przez Iana Underwooda, lecz raczej zepchnięte gdzieś na daleki plan pozostają jedynie rozszerzeniem akustycznego brzmienia partytury. Wszystko to jest, tak jak wspomnieliśmy, rewelacyjnie zaaranżowane i co najważniejsze: niezwykle melodyjne. Siła tej ścieżki dźwiękowej polega właśnie na połączeniu znakomitego, chwytliwego tematycznego podłoża z muzyką, która niezwykle inteligentnie przechodzi z sekcji na sekcję dając również często wrażenie niby-rozmachu i całkowitej fantazji twórczej kompozytora. Nie możemy nie wspomnieć tutaj o użyciu anielskich, żeńskich chórków, kolejny raz w twórczości autora, które dosłownie „uskrzydlają” ton muzyki. Akcja jest jak na standardy Hornera po prostu wyborna, dorównująca min. tej z „Apollo 13” a zasługującym na najwyższą uwagę utworem jest 10-minutowe, doskonale zorkiestrowane Playtronics Break-In.W całej tej swobodzie prowadzenia tematów, melodii i aranżacji troszkę nie pasuje do ogółu partytury bardzo smutny w wyrazie utwór 4 (temat Cosmo), który wykorzystuje znany później z min. „Titanica”, elektroniczny sample imitujący odgłos mew. Score jest raczej świeżą i dość oryginalną kompozycją Hornera. Jedyne fragmenty, które mogą zaniepokoić w kwestii samoplagiatowania Hornera to (znowu!) wykorzystywanie świetnego, żołnierskiego motywu z „Star Treka”, choć muszę przyznać, że dodaje on muzyce pewnego rodzaju fantazji i aury cudowności. Prawdziwą perłą jest natomiast zwycięski, przypominający uroczysto-świąteczną muzykę z „Balto” The Escape/Whistler’s Rescue, będący wykładnią polotu i tematycznego bogactwa muzyki Hornera z tamtego okresu. Całość muzyki dopełnia również melancholijny, w pewnym stopniu dość emocjonalny smyczkowy underscore.

„Sneakers” słucha się z niekłamaną radością. Jest to muzyka Jamesa Hornera z wyobraźnią, polotem, tematyczną ekstrawagancją. Niekłamany podziw mam dla twórcy za sposób w jaki bezwzględnie panuje nad swoim szerokim instrumentarium, z jaką intuicją „włącza” poszczególne sekcje do prowadzonej melodii i jak świetnie bawi się zmianą rytmu czy tempa. Ten soundtrack to kwintesencja zainspirowanego Hornera, dalekiego od wymuszonego wysługiwania się sprawdzonymi „do bólu” orkiestracjami i starymi tematami. Ścieżkę tą można prawdę powiedziawszy określić jako jedną z najoryginalniejszych i najbardziej wpływających na przyszłe prace Hornera, bo już tutaj można odnaleźć min. synkopowane rytmy otwierających tematów „Bicentennial Man” i „Pięknego umysłu”. Autor napisał w tym samym roku podobnie osadzone w perkusyjnym brzmieniu „Patriot Games”, ale to „Sneakers” wydaje się partyturą o wiele lepszą. „Kuzyna” tej muzyki szukałbym natomiast w podobnie inteligentnym, o dekadę późniejszym „Catch Me If You Can” Johna Williamsa. I jeszcze jedna zaleta – album trwa niecałe 50 minut, co jest długością naprawdę optymalną biorąc pod uwagę dzisiejsze, rozdmuchane do granic wytrzymałości 80 minutowe wydania twórcy. Horner w bardzo, bardzo wysokiej formie.

Najnowsze recenzje

Komentarze