Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Maurice Jarre

Walk in the Clouds, A (Spacer w chmurach)

(1995)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 21-04-2007 r.

Słynnego francuskiego kompozytora Maurice’a Jarre’a zawsze można było kojarzyć z produktem wysokiej klasy. Jego imponująca kariera wyhamowała po trosze w latach 90-ych, kiedy to ekspansywna, romantyczna symfonika, której przeważnie hołdował coraz bardziej nie przemawiała do filmowców, szukających prostszych muzycznie pomysłów. Jednym z projektów, które jednak świetnie przypasowały muzycznej narracji Francuza był amerykański debiut meksykańskiego reżysera Alfonoso Arau pt. ”Spacer w chmurach”. ”Słodki” romans rozgrywający się w bajecznie sfotografowanych winnicach Kalifornii nieoczekiwanie sprowadził na głowę Jarre’a Złoty Glob za najlepszą muzykę w 1995 roku (bijąc całą stawkę dziś o wiele wyżej cenionych ”rywali”). Prawdopodobnie nikt już dziś nie pamięta tego prościutkiego w wymowie filmu, w którym score kompozytora odgrywa niepoślednią rolę. Dzieje się tak, ponieważ napisany i ulokowany jest w filmie według wrażliwości muzycznej znanej z filmów lat 40-tych i 50-tych, pogłębiając atmosferę oglądanego obrazu nie jako zwykłego filmu a egoztyczno-romantycznej bajki dla dorosłych.

Płytowe wydanie muzyki z filmu (Milan Records) prezentuje jej zaledwie nieco ponad pół godziny. Ogarniając całość dostępnego materiału, nie sposób się nie zgodzić z taką decyzją. ”Spacer w chmurach” żyje i wręcz oddycha dzięki bajkowemu tematowi głównemu, który śmiało można postawić obok innych, wysokich lotów osiągnięć kompozytora na polu muzyki filmowej. Składający się z dwóch powiązanych ze sobą linii melodycznych dowodzi, że Jarre był jednym z mistrzów muzyki tematycznej. Struktura tematu może nie szokuje złożonością, ale wydźwięk, posmak symfonicznej uczty oraz miłosnego uniesienia będzie nam towarzyszyć przy jego słuchaniu raczej bezustannie. Kompozytor nie szczędzi go nam przez długość albumu i niejednokrotnie przypomina (szczególnie otwierająca suita Victoria; First Kiss). Słychać tu echa choćby ”Mojego własnego wroga” czy ”Doktora Żywago”, a epicki rozmach orkiestry wskazuje na ”Lawrence’a z Arabii”. Obok niego występuje jeszcze pomniejszy temacik anonsowany przez akustyczną gitarę – instrument, który przypomina o latynoskim rodowodzie filmu – oraz lżejszy, bardziej subtelny temat rodziny Aragonów.

Obok muzyki tematycznej słuchacz zaznajomiony po części z twórczością Francuza będzie mógł odnaleźć szereg rozwiązań technicznych prze niego stosowanych. Do tych należy również muzyka suspense’u/zagrożenia, której zbytnio osobiście u tego twórcy kolokwialnie mówiąc „nie trawię”… Pokrywa się ona dobrze z filmowym obrazem, jednak poza ekranem staje się chaotycznym zbiorem orkiestrowych wynaturzeń, bardzo zresztą ilustracyjnych (jak min. 10-minutowy utwór siódmy). Ten aspekt ”Spaceru w chmurach” nie zachwyca, brutalnie wytrąca z romantycznego nastroju. Cieszy słuchacza natomiast, choć nie sczególnie oryginalnie poprowadzony, element muzyki etniczno-folkowej. Ilustrujący scenę zbiorów The Harvest to dynamiczne scherzo plątające buzującą orkiestrę symfoniczną z instrumentarium stylizowanym na meksykańskie (m.in. fanfarujące trąbki). Utrzymany w zawrotnym tempie fragment szybko stanie się naszym faworytem, mogącym spokojnie rywalizować z osiągnięciami Elmera Bernsteina bądź Jamesa Hornera. Oprócz tego na wydaniu soundtrackowym znalazło się miejsce dla dwóch piosenek napisanych prze reżysera filmu i Leo Brouwera. Numery te udanie udawają istniejącą muzykę źródłową, oparte na zbiorowym śpiewie (Crush the Grapes) bądź jako zgrabna serenada (akordeon+skrzypki), którą Keanu Reeves śpiewa przy świetle księżyca Aitanie Sanchez-Gijon. Jakkolwiek kiczowato by to nie zabrzmiało…

”A Walk in the Clouds” zapewnia sporą jak na 35 minut dawkę muzycznych wrażeń, która będzie w stanie zadowolić wymagającego słuchacza muzyki filmowej. Dobór muzyki nie jest pozbawiony wad, o których wspomniałem powyżej, ale szczerość i oddanie romantycznej wizji tak Maurice’a Jarre’a jak i Alfonoso Araua, który współtworzył obie piosenki, nie poddaje w wątpliwość intencji twórców w próbie stworzenie czegoś więcej niż słodkiej muzyczki do kolejnego filmu romantycznego. Jarre uzyskał brzmienie, którego próżno dziś szukać w muzyce filmowej, brzmienie niemal wirtuozerskie, nie pozbawione splendoru i klasy. Z pewnością pewną rolę w tym wszystkim odegrał znakomity orkiestrator Thomas Pasatieri, kojarzony z najlepszymi dziełami Thomasa Newmana i Jamesa Hornera. W pamięci pozostanie nam przede wszystkim wysoce melodramatyczny (ale nie bardziej niż standardowe dokonania w/w Hornera w tym typie muzyki…), nie pozbawiony magii temat główny, jednakowoż pozycja ta ma na szczęście do zaoferowania więcej. Szkoda tylko, że takiego kalibru muzyka nie została stworzona do trochę lepszego filmu, a wtedy byłaby może bardziej pamiętana. Jednak – przy przynajmniej odrobinie romantycznego nastroju pozytywne wrażenia gwarantowane!

PS. Milan Records wydało cyfrowo zremasterowany album raz jeszcze w 2005 roku, z cyklu „Silver Screen Edition”.

Najnowsze recenzje

Komentarze