Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Lost World: Jurassic Park, the (Zaginiony świat: Jurassic Park)

(1997)
4,5
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

Cztery lata po ogromnym sukcesie ”Parku Jurajskiego”, Steven Spielberg wraz z Johnem Williamsem ponownie zabierają nas na wyspę zamieszkiwaną przez dinozaury. Film ”Zaginiony świat.Jurassic Park” okazał się wielkim przebojem kasowym, lecz widownia nie patrzyła już z tak szeroko otworzonymi ustami na wytwory najnowocześniejszych technik animacji komputerowej, jak to działo się w 1993 roku. Ci, którzy oczekiwali partytury, która zręcznie adaptowałaby i odnosiła się do osiągnięć klasyka z 1993 roku, mogli spotkać się ze srogim zawodem. John Williams, wzorem choćby kolejnych części ”Indiana Jones” nie poszedł na łatwiznę i stworzył na potrzeby sequela zupełnie odmienny materiał. Materiał na tyle oryginalny, z jednej strony zwracający uwagę na ambicję i podejście do zadania ze strony kompozytora a z drugiej odcinający się praktycznie zupełnie od brawurowo-przygodowo-magicznej otoczki score’u sprzed czterech lat. Jednak odpowiedź fanów pierwszej części była chyba gorzej niż „chłodna” i trudno znaleźć dziś takich, dla których ”The Lost World” znaczy coś więcej niż standardowy, wysoki poziom produkcji Williamsa. Ciekawie jest więc po dekadzie od premiery filmu spojrzeć na partyturę twórcy pod innym światłem niż tylko oczekiwania i porównania z przecież genialnym poprzednikiem, co trudno poddawać w wątpliwość.

Partytura z ”Zaginionego świata” jest dużo mroczniejszą, brutalniejszą wariacją tego co zostało stworzone na potrzeby filmu z 1993 roku. Williams zajęty jest akcją, napięciem i spektakularną symfoniką. Score z tego filmu to równocześnie jedna z najbardziej rozbudowanych technicznie prac kompozytora. Do technicznej i produkcyjnej strony muzyki Williamsa trudno mieć zazwyczaj jakieś pretensje, mimo to ”The Lost World” stanowi jedną z najambitniejszych jego prac. Respekt budzi szczególnie warstwa orkiestracyjna i prowadzenie orkiestry, sekwencje nie rzadko misternie złożone i intensywne. Mniejszy nacisk położony jest z kolei na tematykę, co niejako zapowiada kolejną dekadę twórczości Amerykanina, pod przewodnictwem muzyki bardziej restrykcyjnej, mniej przyswajalnej a bardziej idącej w formę, klimat i podskórne emocje. Główny temat (suita otwierająca, Malcolm’s Journey) to potężna melodia „podróży” utrzymana trochę w starym stylu. Niby-marsz, w którym obok symfonicznych środków Williams inkorporuje tamburyna, grzechotki czy wymyślne efekty perkusyjne, które podkreślają „dżunglowy” i etniczny charakter filmu. Brak „starej” tematyki i odniesień do oryginału wydaje się dość przemyślany. Dlaczego? Ponieważ znamy już prehistoryczne zwierzęta i nie potrzebujemy kolejnych muzycznych wyróżników, tak jak w ‘jedynce’ – pełnych chwały i podziwu.

Solą ”Zaginionego świata” jest w takim razie intensywna, niemal barabrzyńska muzyka akcji/przygody, która jawi się jako pierwowzór pod frenetyczną akcję znaną z 2 i 3 części nowej trylogii ”Star Wars” oraz ”Raportu mniejszości”. Nie jest to jeszcze surowość znana z ”Wojny światów”, gdyż zachowuje nadal pewien przygodowy, eskapistyczny charakter ale jest zupełnym odejściem od przyjemnych tematów z wcześniejszej twórczości kompozytora. Kilka utworów (The Hunt, Rescuing Sarah, The Raptors Appear) prowadzonych jest w rewelacyjnym tempie i rytmice. Potężną, brawurową orkiestrę wspiera wspomniana dżunglowa perkusja (kongi, marimba, bongosy) nadając partyturze elementu dzikości. Myślę, że najlepiej utwory te porównać do muzyki Alana Silvestri z ”Predatora”. Jej akustyczna natura i asymilacją z orkiestrą powoduje wytworzenie uczucia filmowo-muzycznego „groove’u”. Warto zwrócić również uwagę na podsumowanie i punkt kulminacyjny albumu – Visitor in San Diego. Utwór anonsowany jest uderzeniami gigantycznych kotłów, przechodzących następnie w drapieżny orkiestrowy rajd a w finale pałeczkę przejmuje kapitalne wejście perkusjonaliów. Jeżeli kiedykolwiek jakaś muzyka miała opisywać rozszalałego tyranozaura buszującego po centrum amerykańskiej metropolii, to mógłby być to tylko ten utwór.

To niewątpliwie zalety tego nietuzinkowej pracy. Co z resztą materiału? Co tak zniechęca w tej ścieżce i spycha ją w zapomnienie na tle ulubionych partytur Williamsa? To mrok i przytłumienie wynikające z budowania napięcia oraz orkiestrowej ekwilibrystyki, która podobnie jak w ”Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia” fascynuje od strony technicznej ale na dłuższą metę trudno się z nią utożsamiać. Mówię tu choćby o horrorowym The Island Prologue, głębokim, powolnym ruchom orkiestry w Finding Camp Jurassic, awangardowemu underscore (pełnemu znaków firmowych twórcy), czy nieziemskim odgłosom kreowanym przez syntezator i etniczne flety w utworze 9. Oprócz nobliwej melodii dla potężnych stegozaurów brak tu elementów magii i williamsowsko-spielbergowskiego zachwytu, który w większości towarzyszył części pierwszej. Mimo, że na deser zostawia się nam suitę z napisów końcowych, gdzie oba słynne tematy z Jurrasic Park zostają intonowane w sposób znany z wielu wydań kompilacyjnych, ten piękny materiał dziwnie gryzie się z bezkompromisową i często rozbuchaną do granic możliwości muzyką na albumie. ”Zaginiony świat” z pewnością nie jest oazą spokoju.

Muzyka z ”Zaginionego świata” to jedna z najbardziej nacechowanych etnicznie pozycji w dyskografii Johna Williamsa. To co tylko zostało marginalnie zaznaczone w pierwszej partyturze, tutaj jest głównym motorem kompozycji. Muzyka to zdumiewająca od strony technicznej, oparta na gigantycznej i rozbudowanej symfonice, przywołująca na myśl prace klasycznych mistrzów. I nie chodzi mi tu o chaos, który wkrada się często w prace młodszych kompozytorów dostających do pracy dużą orkiestrę. Chodzi mi o techniczne i kompozycyjne mistrzostwo. Mistrzostwo, które jednak nie może przesłonić wad partytury, która może być w ogóle niezjadliwa dla wielu słuchaczy, nawet miłośników Johna Williamsa. Mój stosunek do tej ścieżki również zmienił się w biegu lat. Na początku było rozczarowanie, zniechęcenie i znudzenie. Jednakowoż, obiektywnie rzecz biorąc nawet dzisiaj stawiam ją o wiele wyżej niż większość pozycji w kategorii akcja/przygoda. Niewątpliwie Williams obiema częściami Jurassic Park udowadnia, że jest niekwestionowanym liderem tego gatunku i trudno sobie wyobrazić innego kompozytora, który mógłby zilustrować te filmy.

Inne recenzje z serii:

  • Jurassic Park
  • Jurassic Park III
  • Jurassic World
  • Jurassic World: Fallen Kingdom
  • The John Williams Jurassic Park Collection
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze