Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Patton

(1970/1997)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Już na samym początku niniejszego tekstu pragnę zamieścić małe sprostowanie dotyczące opisywanego przeze mnie albumu. Otóż re-recording ten, nagrany w całości pod batutą Jerry Goldsmitha w 1997 roku (czyli niemal 30 lat po premierze filmu, a w jakości bardzo zbliżonej do wersji oryginalnej), oprócz ponad półgodzinnej partytury z Pattona, o której traktować będzie ta recenzja, zawiera również kilkunastominutową suitę z innego filmu wojennego, rówieśnika obrazu Franklina J. Schaffnera, Tora! Tora! Tora! . Ponieważ jednak równolegle istnieje inne, pełne wydanie tej ścieżki dźwiękowej, tym razem pominę jej analizę i ocenę, zaznaczając jedynie, iż na omawianej tutaj płycie prezentuje się ona bardzo dobrze i choć nie jest tu główną atrakcją, na pewno stanowi miły dodatek dla wszystkich fanów kompozytora. Oddzielna edycja Film Score Monthly zostanie natomiast zrecenzowana przy innej okazji.

Wśród kilku naprawdę świetnych filmów zilustrowanych muzyką Goldsmitha (m.in. Chinatown, Alien, Under Fire i jeszcze parę innych) niewątpliwie należy się miejsce słynnemu Pattonowi, uznawanemu od dawna za klasykę kina wojennego, przede wszystkim dzięki nietuzinkowej fabule – nie ograniczającej się wyłącznie do wątku militarystycznego, ale skupiającej się również na psychice głównego bohatera, ze szczególnym naciskiem na jego religijność związaną z buddyzmem – i znakomitej kreacji tytułowej George C. Scotta. Charyzmatyczny generał, którego siła charakteru odzwierciedlona została w kultowej scenie przemowy, pozostaje do dziś jednym z najlepiej przedstawionych na szerokim ekranie dowódców wojskowych w historii kinematografii. Na szczęście, podejście reżyserskie Schaffnera wymagało od kompozytora odejście od konwencji gatunku i napisania czegoś więcej niż hurra-optymistycznej, podlanej olbrzymią dawką patosu partytury… Którym to wymaganiom sprostał doskonale Jerry Goldsmith. Już jego czołowe projekty lat 60-tych – The Sand Pebbles i The Planet of the Apes – pokazały, że potrafi tworzyć z olbrzymim wyczuciem psychologii głównych postaci, a dodatkowo szuka nowych rozwiązań technicznych i ilustracyjnych. Skoro więc film Schaffnera miał różnić się od dotychczasowych obrazów wojennych, Goldsmith do powierzonego mu zadania nadawał się idealnie.

Jego Pattona można uznać Cienką Czerwoną Linią lat 70-tych, choć Goldsmith nie zdecydował się na krok tak radykalny jak Zimmer, który zrezygnował całkowicie z elementów batalistycznych, skupiając się wyłącznie na wątkach psychologiczno-refleksyjnych. Tutaj kompozytor działa bardziej zachowawczo, co mocno podkreśla aranżacja albumu, dzieląca go na dwie części: pierwszą, wyciszoną i religijną, oraz drugą, wyraźnie zdominowaną przez dwa główne marsze i zawierającą również kilka sekwencji akcji. Tak uproszczony podział nie sprzyja jednak słuchalności płyty, której w początkowych partiach ewidentnie potrzeba nieco większego zróżnicowania, choćby dodatkowej wersji tematu przewodniego. Ów tytułowy temat to najlepszy marsz przewodni napisany na potrzeby kina wojennego, niesamowicie melodyczny i wpadający w ucho, bardzo dojrzały pod względem wymowy (zwłaszcza dzięki ograniczonej roli werbli, lwia część utworu prowadzona jest głównie przez sekcję dętą i smyczkową, dzięki czemu całość ma optymistyczny wyraz, ale nie popada w banał – bolączkę tego gatunku, nie pozbawiając instytucji wojskowej należytego szacunku lecz gloryfikując ją) i doprawdy wyśmienicie zorkiestrowany, prawdziwy majstersztyk. W opozycji do niego stoi drugi wybitny utwór – German March – smutny, tragiczny i pełen dramatyzmu. Nie demonizuje on strony niemieckiej, komentuje raczej jej położenie, upadek nacji, nie sugerując jednak, że naród ów to monstrum. Goldsmith wykazał tu wielki obiektywizm i pełne zrozumienie dla osobistej tragedii Niemców, dlatego też i ten temat należy, razem z marszem Pattona, do najwybitniejszych w historii gatunku. Jest również moim osobistym faworytem.

Jednakże, to inny element partytury Goldsmitha świadczy o jej ponadczasowości. Wspomniane marsze, choć doskonałe, z racji tematyki filmu nie stanowią ostatecznego wyróżnika całej kompozycji. Jest nim za to inny, pozornie poboczny i nieistotny motyw. Goldsmith w przejawie geniuszu stworzył dzieło zaskakujące i niezwykle trudne w interpretacji, wiarę Pattona w reinkarnację opisując tzw. 'echoing trumpets’, czyli powtarzanymi z efektem echa trzynutowi sekwencjami na solową trąbkę. Nie sposób stwierdzić, jakie przesłanki kierowały kompozytorem, gdy zdecydował się na taki właśnie motyw. Nie ma również do czego owej ilustracji porównać, brzmi bowiem w kontekście całej muzyki filmowej zupełnie wyjątkowo. Kompozytor nie odwołując się do tradycji azjatyckiej napisał temat bardzo trafnie, co zadziwia przede wszystkim, odnoszący się do buddyzmu. W przedziwny sposób wpisuje się on w pojęcie reinkarnacji, co nie znaczy, że łatwo go wytłumaczyć (równie dobrze może oznaczać reminiscencję poprzednich żywotów, jak i buddyjską duchowość jako ideę), a trudność ta nie pozwala mi na spekulacje z obawy przed nadinterpretacją. Partyturę Goldsmitha w filmie usłyszeć warto właśnie dla kilku wersji owego motywu, z pamiętną sceną pobojowiska na czele. Klasyka ilustracji obrazu muzyką, geniusz.

Patton stanowi dość rzadki w dziedzinie kompozycji dla filmu przykład najprawdziwszego artyzmu, gdyż będąc dziełem co prawda bardzo krótkim jak na dzisiejsze standardy (niespełna 40 minut na prawie trzy godziny), w żadnym razie nie może zostać uznany elementem podrzędnym wobec opowiadanej historii, samemu znacząco ją wzbogacając. Wielokrotnie w tej recenzji powtarzałem, że jest to klasyk, pozycja wyjątkowa w historii kinematografii, ale liczne te powtórzenia umieściłem rozmyślnie, by oddać należyty szacunek wielkiemu przedsięwzięciu Goldsmitha. Choć aranżacja albumu Varese nie każdemu przypadnie do gustu, a zwłaszcza miłośnicy ciągłej adrenaliny poczuć mogą się znużeni (to nie Air Force One, Total Recall, ani The Wind and the Lion), bez wątpienia godnie prezentuje partyturę, dla której pełnego zrozumienia nieodzowna jest znajomość filmu Schaffnera. Po odpowiednim przygotowaniu merytorycznym każdy zapewne doceni wielkość i ambicje projektu Jerry Goldsmitha, muzyki przewyższającej intelektualnie niemal całą stawkę, a na pewno pozostawiającej w tyle dokonania całego gatunku, za wyjątkiem może równie dobrej, wspomnianej już wcześniej, Cienkiej Czerwonej Linii Hansa Zimmera. Arcydzieło głębi psychologicznej.

Najnowsze recenzje

Komentarze