Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ciaran Brennan, Paul Brennan

Legend 'Robin of Sherwood’ (Robin Hood)

(1984)
5,0
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

W zamierzchłych czasach mego dzieciństwa uwielbiałem oglądać seriale (po jakimś czasie mi jednak przeszło). Pamietam jak na osiedlu wraz z kolegami każdego dnia wakacji dzieliliśmy się wrażeniami z kolejnego odcinka MacGyvera, Drużyny A, Niesamowitych historii, czy różnorakich seriali kryminalnych, których tytułów nawet już nie pamiętam. Wyróżniającym się wśród nich wszystkich był brytyjski Robin of Sherwood (u nas po prostu pod tytułem Robin Hood) z Michaelem Praedem w roli najsłynniejszego rozbójnika wszechczasów. Praed żadnej wielkiej kreacji może nie stworzył, ale na tyle przypadł mnie i moim znajomym do gustu, że gdy w trzeciej serii odcinków zastąpił go zupełnie pozbawiony charyzmy słynnego ojca Jason Connery (serialowy Robin zginął i niejaki Robert of Huntingdon zajął jego miejsce), to przestałem serial oglądać. To co wcześniej przyciągało mnie przed ekran i wyróżniało tę telewizyjną produkcję wśród wszelkich poprzednich filmów o Robin Hoodzie, to elementy fantasy. Przejawiały się one dodaniem do realiów średniowiecza (bardzo naturalistycznych: wszechobecny bród i nędza) czarów i postaci z celtyckich wierzeń z pamiętnym bogiem lasu o głowie jelenia – Herne’em na czele. Przygoda, magia i nieco mroczne klimaty stworzyły udaną mieszankę, która pozwoliła serialowi wznieść się ponad przeciętność podobnych produkcji, a spory udział w tym miała również bardzo dobra, dziś już kultowa, ścieżka dźwiękowa autorstwa irlandzkiego zespołu Clannad.

Clannad, czerpiący z tradycyjnej muzyki celtyckiej, założyli w 1970 r. bracia Paul i Ciaran Brennan, oraz ich wujowie Pat i Noel Duggan. Niedługo potem dołączyły do nich siostry Paula i Ciarana – Maire (ostatnio częściej występuje jako Moya Brennan) oraz Eithne (słynna Enya), która zdecydowała się na karierę solową w roku 1982. W tym właśnie roku zespół stał się popularny w ojczyźnie po zilustrowaniu swoimi melodiami i piosenkami telewizyjnego thrillera Harry’s Game (główny temat z tego obrazu wykorzystano 20 lat później na soundtracku do Czasu patriotów Jamesa Hornera). Warto zaznaczyć, że owa pierwsza praca przy filmie przyniosła Clannadowi od razu nominację do nagrody BAFTA. Dwa lata później irlandzcy muzycy ją zresztą zdobyli, właśnie za muzykę do Robin of Sherwood. Soundtrack z serialu, który ukazał się pod nazwą Legend, do dziś pozostał chyba najbardziej znaną i najlepiej sprzedającą się płytą zespołu.

Już rzut oka na to, kto na czym grał, sporo mówi o muzyce z Robin of Sherwood i muzyce zespołu w ogóle. Clannad znany jest z łączenia sobie współczesnych pop-rockowych brzmień (syntezatory, gitary, perkusja) z tradycyjnymi irlandzkimi (flety, harfa, bębny) i nie inaczej jest tutaj. Chociaż tego nowoczesnego popowego zacięcia jest akurat na albumie Legend bardzo mało i przejawia się ono na pewno nie w melodyce, czy stylu kompozycji ale w środkach użytych do uzyskania bardzo klimatycznej partytury. Słowo „partytura” jest może nieco na wyrost, bo płyta w istocie stanowi zbiór piosenek i utworów instrumentalnych oraz czegoś z pogranicza jednego i drugiego. W takich utworach jak „Robin (The Hooded Man)” czy „Together We” śpiewane są bowiem tylko pojedyncze zdania.

„Robin (The Hooded Man)” ilustrował napisy początkowe każdego odcinka. Oparty o specyficzne brzmienie syntezatorów oraz gitary i klimatyczne wokale członków zespołu wyśpiewujących tytułową frazę doskonale wprowadzał w klimat serialu i równie znakomicie wprowadza w klimat płyty. Drugim z tematów, który już w dzieciństwie na trwałe wbił mi się w pamięć, usłyszymy w „Together We”. W tym utworze na przemian mamy spokojne muzyczne tło wraz z wokalami Maire i jej braci oraz fantastyczną średniowieczną przygrywkę wygrywaną przez Paula Brennana na flażolecie irlandzkim, z towarzyszeniem gitary i mandoliny. To właśnie owa przygrywka tak zwróciła moją uwagę przy oglądaniu serialu i wciąż kojarzy mi się ze ukazującymi średniowieczne targowiska scenami, którym towarzyszyła.

Utworów typowo instumenalnych mamy na płycie trzy, wszystkie (podobnie jak i „Robin The Hooded Man”) skomponował Ciaran Brennan i wszystkie są bardzo ciekawe. „Darkmere” przedstawia roztaczający niepewność i zagadkowość motyw. „Lady Marian” to ładny, romantyczny temat, w którym usłyszymy flet, gitary i harfę, zaś „Battles” to jedyny na albumie fragment akcji. Ta ostatnia melodia, wygrywana na bębnach i gitarze, towarzyszyła na ekranie głównie działaniom wrogów Robina.

Ścieżki o charakterze piosenek również prezentują niezły poziom. Za wyjątkiem ostatniej, będącej wspólnym dziełem trojga rodzeństwa Brennanów, ich autorem jest Paul. Moją ulubioną jest „Strange Land”, które rozpoczyna się dość długim, w stosunku do czasu trwania utworu, instrumentalnym wstępem a następnie jest śpiewane równolegle przez Maire (pewnie kojarzycie jej głos także z zimmerowskiego Króla Artura) i jednego z jej braci. Przez utwór ten przewija się też bardzo częsty w serialu dwu-nutowy motyw zagrożenia.

Legend jak na soundtrack jest dość nietypowy. W zasadzie żaden utwór poza pierwszym nie stanowi ilustracji jakiejś konkretnej sceny Robin Hooda. Każdy z nich stanowi osobny motyw (lub zbiór dwóch, trzech motywów) czy piosenkę, które we fragmentach były podkładane w serialu. Muzyki Clannadu w Robin of Sherwood musiało być zresztą więcej niż to, co na płycie. Pomijając nawet fakt, iż album zawiera muzykę tylko z pierwszego sezonu (rok 1984), to trudno sobie wyobrazić by z zaprezentowanych utworów udało się wyciąć fragmenty pasujące do każdej jednej sceny. Zwłaszcza, że żaden z utworów nie ma swojego wyciszenia, czy też zdynamizowania, nie ma żadnych nagłych wybuchów muzyki i żaden nie prowadzi do jakiejś kulminacji, co przecież w muzyce filmowej jest normą. Legend należałoby więc traktować nie tyle jako muzykę z serialu, ile jako zbiór tematów i piosenek z niego (co do piosenek, to nie pamiętam czy rzeczywiście wszystkie można było na ekranie usłyszeć). W niczym to oczywiście nie umniejsza wartości płyty, pełnej niezwykle klimatycznych i chwytliwych utworów. Szkoda tylko, że całość trwa zaledwie pół godziny i nie zawiera najciekawszych motywów z drugiego i trzeciego sezonu przygód banity w kapturze.

Najnowsze recenzje

Komentarze