Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Maurice Jarre

Lawrence of Arabia (Lawrence z Arabii)

(1962/2000)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

”Lawrence z Arabii” – kwintesencja wielkiego widowiska epickiego, jakże mistrzowsko zrealizowana i zagrana jest wszystkim tym, czym nie są dzisiejsze, sztuczne i napuszone (z małymi wyjątkami) superprodukcje produkowane hurtowo w Hollywood. Legendarny reżyser brytyjski David Lean zebrał wyśmienitą stawkę aktorską w próbie sfilmowania biografii słynnego angielskiego awanturnika T.E.Lawrence’a. Film ten zaowocował jednym z najwybitniejszych i najsłynniejszych duetów kompozytorsko-reżyserskich, który miał święcić sukcesy przez lata. Lean sięgnął po szerzej nieznanego wówczas francuskiego kompozytora i aranżera Maurice’a Jarre’a.

Jarre, choć nie daleki od wcześniejszych osiągnięć swoich kolegów po fachu o nazwiskach Rozsa, Newman czy Steiner definitywnie stworzył coś co dzisiaj zwykli jesteśmy nazywać ilustracją epicką, podpartą wielkim, rozpoznawalnym i zapadającym w pamięci tematem. I nie dalej jak u Johna Williamsa (”Indiana Jones”), Jerry Goldsmitha (”Wiatr i lew”) czy Davida Arnolda (”Gwiezdne wrota”) możemy odszukać zapewne jakichś inspiracji ”Lawrencem” czy twórczością Jarre’a w ogóle, przede wszystkim kinem Leana. Epickie, szerokie kadry pustyni, liczne szerokie panoramy z „lotu ptaka” czy wielkie sceny bitewne aż proszą się o zilustrowanie ich muzyką, która jest w tego typu scenach jedynym narratorem obrazu filmowego, jedynym czynnikiem, który łączy widza z ekranem. Jarre wykorzystał daną mu tutaj sytuację, niewątpliwie absolutnie. ”Lawrence” zaczyna się trzęsieniem ziemi – gigantyczne kotły wybijają atonalne brzmienia przechodząc w wielkie wykonanie tematu głównego, który zawiera w sobie całą epikę, romantyzm i pewien idealizm, jakim charakteryzować się może muzyka z tego okresu. Dzięki powtórnemu nagraniu jej w 1989 roku przez The Philharmonia Orchestra i świetnej jakości dźwięku, którą oferuje płyta możemy stwierdzić, że ta muzyka ożywa na nowo. Jarre nie boi się wykorzystywać bombastycznej sekcji dętej – słyszymy ją w każdym heroicznym, pełnym wykonaniu orkiestry i należy przyznać, że to potężne brzmienie zaczyna nieco irytować na przestrzeni całego albumu. Jarre to również wielki tematyk. Tak jak ”Star Wars” Williamsa, każdy motyw jest (prawie) świetny w swojej strukturze, melodyjny, hmmm…co tu nie mówić, skłaniający do pogwizdywania.

Oprócz tematu głównego, mamy zawadiacki, wesoły, który osobiście spodobał mi się najbardziej, również dosyć agresywny, nieco atonalny temat, który znamionuje nam o jakichś bardziej poważnych scenach filmu czy żołnierski niby-marsz na pełną orkiestrę. Jest ich przynajmniej kilka i każdy z pewnością godny chwili uwagi. O ile to jest wielka, niepodważalna – również z historycznego punktu widzenia – zaleta, o tyle słabością ”Lawrence’a z Arabii” i chyba ogólnie muzyki Jarre’a są momenty, w których nie używa swoich tematów. Jak więc wypada underscore? Jest go oczywiście mniej od muzyki tematycznej, ale muszę przyznać, że o ile tematy się nie postarzały, to próby tworzenia przez twórcę atmosfery za pomocą muzycznego tła nadwerężył „ząb czasu”. Jarre często używa w trochę chaotyczny sposób różnego rodzaju dzwonków, cymbał i lżejszych instrumentów dętych co nie jest ani ciekawe w słuchaniu, ani również zbyt oryginalne. Podobnież gdy aranżuje swoje tematy na solowe instrumenty bądź grane są one przez mniejszy zastęp orkiestry, słuchacz odnosi wrażenia pewnego niedosytu; prawdopodobnie winę ponoszą trochę mało ciekawe, surowe orkiestracje. Oczywiście punkt widzenia fana muzyki filmowej, osłuchanego w jej współczesnej odmianie nie będzie zbyt obiektywny w odniesieniu do muzyki stworzonej 40 lat temu, ale domeną Jarre’a nie jest chyba tworzenie atmosfery i klimatu. Podobać się bardzo może za to bajkowe użycie harfy (The Beach at Night), pewne etniczne rytmy żywo przypominają ”Maskę Zorro” Hornera a nieco tajemnicze użycie arabskiego fletu prawdopodobnie było źródłem inspiracji dla Jerry Goldsmitha przy pisaniu np. ”Mumii”. Tak więc, gdy tylko Jarre wraca do intonacji jakiegoś głównego tematu, przyjemność z słuchania muzyki nieporównywalnie rośnie.

”Lawrence’a z Arabii” nie polubiłem od razu. Trzeba dać tej muzyce trochę czasu, gdyż w kolejnych przesłuchaniach ujawnia się duże bogactwo tematyczne tej kompozycji. Przyznaję, że liczyłem na jakąś klimatyczną muzykę związaną z pustynią i etnicznym tłem opowieści i z tego punktu widzenia partytura Jarre’a nie spełniła moich oczekiwań. Takie właśnie momenty oferuje kilkanaście minut ścieżki od utworu 3 do 6-tego, dodatkowo „ubarwione” atonalnymi wejściami sekcji dętej znanej chociażby z muzyki Jarre’a do ”Mad Max Beyond Thunderdome”. Gwoli sprawiedliwości: część z utworów jest świetnie zmontowana, przede wszystkim te ze środka płyty i z tego względu należy pochwalić dość dobrą produkcję płyty i próbę profesjonalnego przedstawienia 40-letniej partytury przez producentów. Reasumując, soundtrack ten dla szukających silnych tematycznych rozwinięć jest w sam raz albo i więcej. Co ciekawe, Jarre miał na skomponowanie i nagranie muzyki zaledwie miesiąc, dodatkowo naglony datą premiery i opisuje swą pracę w ten sposób: „pracując jak szalony dzień i noc(…) sypiałem 2 lub 3 godziny dziennie”. Twórcy filmu, Lean i producent Sam Spiegel rozważali z początku współpracę Francuza z samym Aramem Chaczaturianem i Brytyjczykiem Benjaminem Brittenem, ale zamysł ten nie doszedł do skutku min. z prozaicznej przyczyny: Chaczaturian nie dostał pozwolenia na opuszczenie ZSRR. Niezmiernie ciekawy jestem czy ta współpraca wydałaby również takie owoce. Poświęcenie Jarre’a zaowocowało Oscarem za najlepszą muzyką, pierwszym z jego trzech, a wszystkie do filmów Leana. Historyczna muzyka, mimo kilku nieciekawych fragmentów – polecane, przynajmniej dla historycznego tematu przewodniego.

Najnowsze recenzje

Komentarze