Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ron Wasserman

Mighty Morphin Power Rangers – The Album: A Rock Adventure

(1994)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Od czasu do czasu, ni z tego ni z owego nachodzi mnie ochota na skarcenie się jakimś muzycznym gniotem. Nie bierze się to z żadnych masochistycznych pobudek, nie próbuję również w ten sposób odpokutować swoich win. Właściwie to sam nie wiem czemu praktykuję ten zwyczaj, ale jedno jest pewne. Odpręża mnie to niesamowicie! O tak. Czasem nie ma lepszego lekarstwa na stres, niż zaaplikowanie sobie porządnej dawki zgnilizny muzycznej, wejście na najniższy i najciemniejszy pokład kopalni, z której wydobywana jest ruda zwana inaczej muzyką filmową. Gwarantowane mocne wrażenia! Poszukując inspiracji do wejścia w ten zimny świat muzycznych dziwadeł, paradoksalnie należałoby sięgnąć do najcieplejszych wspomnień. Wspomnień z dzieciństwa, które jak żadne inne krzyżują sentyment z trzeźwym spojrzeniem na minioną rzeczywistość. To co kiedyś podziwialiśmy w telewizji określając mianem „spoko”, z biegiem lat, niczym pieniądz dewaluowało na coraz niższy poziom atrakcyjności, by w końcu spaść do piwnicy niechcianych, wstydliwych epizodów własnego życia. A przecież fenomenalne wyniki oglądalności takich bubli jak Czarodziejka z Księżyca, Saber Rider, czy Power Rangers nie brały się znikąd. Jako iż o pierwszych dwóch projektach co nieco już kiedyś trułem, skupię się na tym ostatnim, IMO najbardziej „odjechanym” ze wszystkich z jakimi miałem kiedykolwiek styczność.

Czym jest Power Rangers wie chyba każdy. Robione za przysłowiowe grosze periodyczne filmidło przyciągało, począwszy od 1993 roku, przed telewizornię wszystkie żądne wrażeń dzieciaki… i nadal to robi! Z racji, że swoją przygodę z tym serialem skończyłem niemalże u jego podstaw, bo zza oceanu przyszła moda na nową kreskówkę, Motomyszy z Marsa (:P), nie byłbym w stanie ogarnąć powstałych do tej pory spin-offów, których jest naprawdę bez liku. W każdym razie jak dotąd nakręcono tego ponad 600 odcinków, a producenci nie myślą przestawać inwestować w kolejne. Wiem, wiem. Słowo „inwestować” najmniej pasuje do tego typu produkcji. Jakąż bowiem inwestycją jest uszycie kilku święcących się lateksowych strojów, zbudowanie kartonowych budynków, odlanie paru modeli „Zordów” z plastiku i zaopatrzenie się w odpowiednią ilość prochu do efektów? Banał, ale taki dziesięciolatek ma zeń radochy po pachy. Młodzież i dorośli miejscami zresztą również. Przynajmniej, gdy w grę wchodzi coś takiego jak sentyment. Okazji do tych nawrotów z przeszłości dostarczył mi ostatnio nie serial, a kompakt jaki przypadkowo wpadł w moje ręce – Mighty Morphin Power Rangers – The Album: A Rock Adventure.

Już sam tytuł brzmi groźnie, zupełnie jak okładka, a najlepsze przecież dopiero przed nami. Cóż zawiera ten krążek? Ano motywy muzyczne, które w ten czy inny sposób przewijały się przez pierwsze 3 sezony serialu. Jako że twórca oprawy, Ron Wasserman aka „Aaron Waters” (jakbym miał robić muzykę do tak wspaniałego przedsięwzięcia też chyba bym ukrywał się pod pseudonimem) lubił sobie z czasu jakąś pioseneczkę napisać, a po pewnym czasie nazbierało się ich trochę, właśnie tego typu materiał stał się bazą do wydania soundtracku. Soundtracku, który w ciągu niespełna 40 minutach trwania odciśnie na psychice szanującego się słuchacza muzyki filmowej wieczne znamię. Właściwie już pierwszy utwór, temat przewodni Go Go Power Rangers, będzie w stanie to zrobić. Wydłużona do 4 i pół minuty czołówka uświadamia, że mimo sentymentu jakim możemy darzyć serial, potrzeba niemało samozaparcia, by nie skończyć przygodę z albumem już na początku.

Winna temu jest niemalże każda płaszczyzna wątpliwego dzieła Wassermana. Najbardziej chyba zaplecze techniczne. Sam pomysł oparcia się na muzyce rockowej (tej „brudnej” a la Guns N’ Roses) przy ilustracji tego typu widowiska jest zrozumiały i jak najbardziej słuszny. Niestety sposób wykonania partacki, a wręcz śmieszny. Żaden keyboard bowiem nie zastąpi normalnej gitary elektrycznej i perkusji, czego chyba Wasserman świadom do końca nie był, wariując jak szalony z syntezatorami w części z utworów słyszanych na krążku. Keyboardy służą tu również jako dostawca prymitywnych sampli orkiestrowych i chóralnych, które w wykonaniu „Watersa” brzmią arcyzabawnie. Syntetyczność dźwięku, to zaledwie preludium katorgi jaka z pełnym impetem spada na nas w chwili, gdy dochodzimy do merytorycznej strony kompozycji, mianowicie tekstów piosenek. Tam dopiero zaczyna się niesamowity festiwal prostoty. Kompozytor doskonale odrobił pracę domową zadaną przez twórców ścieżki do Transfromers, serwując odbiorcy zestaw patetycznych przyśpiewek zagrzewających bohaterów do boju. Aż serce rwie się do walki, słysząc je… Gdy dochodzimy do wniosku, że nic nie jest w stanie nas już zaskoczyć, ot jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki pojawiają się interludia zapełnione równie, a nawet bardziej bezsensownym bełkotem, tym razem wyjętym wprost z ram obrazu. Szczególnie polecam te z udziałem Lorda Zeda, Rity i Alfy – gwarantowana salwa śmiechu.

Nie sztuka zmieszać z błotem ost do Mighty Morphin Power Rangers. Sztuką dopiero jest znaleźć w nim coś dobrego! Cóż, na pewno nie można odmówić albumowi pewnej dozy przebojowości. Mimo laickiego wykonania i prostackiego przesłania, niektóre piosenki zapadają w pamięć, a nawet (co może okazać się zaskakujące) nawiązują nić sympatii z odbiorcą! Przykład? A proszę bardzo – Combat oraz I Will Win. Banał, ale wytrwale chroniący krążek przed utonięciem w szambie własnej nicości.

Niemniej jest to dzieło warte filmu, z którego pochodzi, czyli funta kłaków, ewentualnie różowych wspomnień z dzieciństwa. Czy dla wspomnień warto jednak wydawać pieniądze na ten album? No chyba, że posiadasz ich naprawdę dużo i nie masz pomysłu jak się ich pozbyć… Biorąc pod uwagę skromny fakt wyczerpania się nakładu już dobrych kilka lat temu, znalezienie Mighty Morphin Power Rangers – The Album: A Rock Adventure mogłoby posłużyć śmiało jako scenariusz do zapowiadanego Mission: Impossible 4. Ale czy zniechęci to prawdziwego entuzjastę?

Inne recenzje z serii:

  • Mighty Morphin Power Rangers – The Movie
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze