Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer, Martin Tillman, Henning Lohner

Ring, the/The Ring Two, the

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

The Ring to jeden z najbardziej znanych chyba horrorów przełomu wieków. Słynna historia o kasecie, która zabija po siedmiu dniach od obejrzeniach oparta jest na powieści Koji Suzukiego. Jej adaptację zrealizował reżyser Hideo Nakata, z muzyką Kenji Kawai (słynny japoński kompozytor, odpowiedzialny m.in. za Ghost in the Shell). Zachęceni sukcesem (film osiągnał wręcz status kultowego) Amerykanie postanowili zrobić (rzecz jasna) remake. Za kamerą stanął Gore Verbinski, którego najbardziej znanym filmem są Piraci z Karaibów. Remake osiągnął duży sukces komercyjny i artystyczny. Uważa się, że. o ile nie do końca udało mu się zachować klimat oryginału, o tyle jego film jest perfekcyjny technicznie pod każdym względem. Trzy lata po sukcesie filmu, w Hollywood postanowiono zrobić sequel, który nie jest jednak kalką drugiego filmu japońskiego (japońskie Ringu miało dwie kontynuacje, Ringu 2 i Ringu 0, który, jak sama nazwa wskazuje, jest prequelem). Po perturbacjach (rezygnacja Verbinskiego i reżysera Noama Murro) za kamerą stanął sam Nakata.

Muzykę do pierwszej części zrobił Hans Zimmer, który od tego czasu stale współpracuje z Verbinskym (robił nawet coś przy Piratach). Nie wiadomo dlaczego nie został zaangażowany dotychczasowy kompozytor reżysera, czyli Alan Silvestri. Może przeważyła słaba jakość partytur do horrorów tego kompozytora. Wspomagali go Jim Dooley, Henning Lohner i Martin Tillman (wiolonczelista). Przy drugiej części Zimmer użyczył tylko swoich tematów, resztę partytury skomponowali Lohner i Tillman. Ścieżki Zimmera oficjalnie nie wydano, kompozytor podobno uznał, że jest za mało dobrego materiału do wydania. Szybko wyciekły trzy bootlegi, z których każdy koncentrował się na, oficjalnie opublikowanym na jego stronie, materiale Dooleya. Zimmer żartował zresztą sobie, że postanowił nie wydać tej muzyki tylko po to, żeby sprawdzić, jak szybko materiał wycieknie. Istniała też plotka, że kompozytor ma zamiar wydać obie partytury na jednej płycie. Tak też się stało. Prawa do muzyki zdobyła Decca, współpracująca z Zimmerem od czasu Gladiatora. Właśnie to wydanie jest przedmiotem tej recenzji. Trzeba od razu zaznaczyć, że nie rozdzielono obu partytur. Niestety, nie powiedziano, kto co stworzył, zdarza się, że w jednym utworze pojawiają się fragmenty muzyki do obu filmów.

Płytę zaczyna The Well. Utwór ten, z wyjątkiem paru krótkich fragmentów, to klasyczne już End Credits z pierwszego Ringu. Zaczyna się od dość tradycyjnego tematu na fortepian, potem wchodzą smyczki, bardzo podobne do tych z Hannibala, po tym fragment zostaje urwany i temat przejmuje czelesta, co ponoć pochodzi z drugiego Ringu. Do czelesty dołączają smyczki. Po tym krótkim przerywniku wracają już napisy. Znakomita partia na wiolonczelę zapowiada brutalny i dość złożony motyw na czelestę, fortepian, smyczki i wiolonczelę. Dużo tu tradycyjnej melodyki kompozytora, nawiązujące do Crimson Tide i Hannibala. Po chwili spokoju (z zakłóconymi wiolonczelami) wchodzi motyw bardzo podobny (w melodii i aranżacji) do tematu z Avarice w Hannibalu, następnie pojawia się nowy temat, dwunutowy motyw pizzicato będzie potem wielokrotnie wykorzystywany w obu ścieżkach. Potem pojawia się wariacja na ten temat z The Ring Two. Utwór kończy czelestą i atonalnym fragmentem na smyczki.

Jedynym utworem zawierającym materiał tylko z pierwszej części jest utwór drugi. Poza tym, elementy tej partytury są niestety wymieszane z partyturą drugą, której na tej płycie jest zdecydowanie więcej. Mówiąc ogólnie, lepsza jest muzyka Zimmera, chociaż adaptacja tematów przez Lohnera i Tillmana wcale wiele gorsza nie jest, mówiąc całkiem obiektywnie. Ogólnie, metoda straszenia jest bardzo subtelna. Można się zastanawiać, czy wykształcony przez Zimmera i jego uczniów styl nie zawdzięcza dużo mistrzowi subtelnego przerażenia, Jamesowi Newtonowi Howardowi (przypomnijmy, że obaj są bardzo dobrymi przyjaciółmi). Oryginalne jest przede wszystkim straszenie za pomocą wiolonczel i czelesty. Pierwszy pomysł opiera się na wykorzystaniu dwóch (Anthony Pleeth i Martin Tillman) wiolonczel, prawie nigdy nie grających w unisonie (jedna gra o pół tonu niżej), przy czym przy największym napięciu, wykonują bardzo powoli, ale dramatycznie, glissando do najwyższych rejestrów instrumentu. Działa to oczywiście dużo lepiej w filmie niż na płycie. Czelesta przede wszystkim odpowiada za rytmikę partytury, poza tym dostaje, wspomniany już, bardzo podobny do Avarice motyw. Elektronika to przede wszystkim niepokojące sample. Warto tu wspomnieć o niewydanym na płycie, ale genialnym w filmie przedstawieniem fragmentów śmierci pod wpływem feralnej kasety. Zimmer osiągnął napięcie efekt za pomocą prostego sampla. Rzadko posuwa się do tzw. slasher technique (częściej robią to Lohner i Tillman w dwójce), polegającej na jak najbardziej atonalnym akordzie na smyczki.

Jak na horror są to wyjątkowo tonalne partytury, trochę tak jak muzyka Howarda do Szóstego zmysłu. Underscore, typowo dla kompozytorów, ma klasycyzujący charakter. Dość tradycyjne wiolonczele, smyczki, smutny fortepian, trochę harfy. W pierwszym filmie orkiestra była mała, w drugim zespół dość znacznie rozszerzono. Istnieją pewne podobieństwa do, jak już powiedziano, Hannibala, trochę do Black Hawk Down (niektóre partie na smyczki są dość podobne do Still), ale też do Szóstego zmysłu Jamesa Newtona Howarda, jak chociażby motyw na początku I’ll Follow Your Voice, które jest podobne do Run for the Church. Podstawowym wzorem wydaje się jednak Hannibal. Wydanie Decca zawiera wyjątkowo dużo fragmentów atonalnych, może taka jest specyfika drugiego filmu (przyznaję, że The Ring Two nie widziałem), duże wrażenie zrobiła na mnie natomiast w filmie muzyka Zimmera z pierwszego filmu.

Tym co niestety kompromituje zupełnie wydanie są cztery ostatnie utwory. Są to remiksy, za które odpowiedzialny jest ponoć Martin Tillman. Cóż ten wiolonczelista nie powinien się brać za elektronikę. Jak słusznie zauważył w jednej dyskusji Marek Łach, przy tych utworach beznadziejna muzyka do Piratów z Karaibów brzmi jak klasyka Ericha Wolfganga Korngolda. Trudno nawet te utwory opisać. Polecić je można chyba tylko miłośnikom heavy metalu i niezbyt udolnego techno. Zawsze jak słucham partytury omijam je szerokim łukiem.

Podsumowując, muzyka Zimmera jest bardzo dobra, czasami zbliża się do geniuszu. Kompozytor postanowił znaleźć własny język w pisaniu muzyki do horroru, co mu się udało, z pomocą uczniów. Wykorzystał przy tym swoje wcześniejsze pomysły z muzyki do Hannibala, jak chociażby czelestę, czy klasycyzujące czasami underscore. Muzyka do sequela nie jest wiele gorsza, ale na pewno jest nieoryginalna (to właściwie adaptacja materiału z poprzedniego filmu), a samo rozszerzenie zespołu nie pomaga. Lepszą niż średnią całość psują niestety bardzo kończące płytę remiksy, które, trzeba to od razu zaznaczyć, są beznadziejne i należy je omijać jak najszerszym łukiem. Z ich powodów płyty polecić niestety nie mogę, a szkoda, bo to bardzo ciekawe partytury. Ocena muzyki z filmu odnosi się tylko do pierwszej części.

Najnowsze recenzje

Komentarze