Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Vladimir Cosma

Jaguar, le (Jaguar)

(1996)
5,0
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Jaguar to sympatyczna francuska komedia przygodowa opowiadająca o wyprawie pewnego życiowego nieudacznika do Amazonii w celu odnalezienia… duszy indiańskiego szamana. O samym filmie rozpisywać się nie zamierzam, nadmienię tylko, iż do największych atutów filmu należą na pewno Jean Reno w roli tłumacza/obrońcy Indian, egzotyczna uroda Patricii Velasquez (docenili ją twórcy Mumiiobsadzając Wenezuelkę w roli żony faraona), urokliwe zdjęcia południowoamerykańskiej dżungli no i piękna muzyka Vladimira Cosmy. Rumuński kompozytor specjalizujący się we francuskim kinie w komponowaniu ścieżek dźwiękowych do komedii (Przygody Rabina Jakuba) czy filmów animowanych (dwie części rysunkowych perypetii Asterixa), tutaj udowadnia, że równie znakomicie czuje się w innych gatunkach filmowych. Jaguar to co prawda też w pewnej mierze komedia, ale jednak partytura Cosmy zdecydowanie skupia się na wątkach przygodowych i romantycznych.

Jeśli nie znacie filmu, lub oglądaliście tak dawno, że kompletnie nie kojarzycie ścieżki dźwiękowej, to pierwsze trzy utwory albumu mogą was niezwykle pozytywnie zaskoczyć. A ścieżka nr 1 wręcz zaszokować swoim pięknem. Ów bajeczny temat przewodni jest bez wątpienia największą siłą tego score. Niesie on w sobie dokładnie to, o czym napisałem nieco wyżej: przygodę i romans. Piękna melodia z gracją wygrywana jest przez jakże zasłużoną dla muzyki filmowej Londyńską Orkiestrę Symfoniczną. Pierwszy plan stanowi sekcja smyczkowa, a na początku i na końcu utworu w tle słychać wybijającą rytm delikatną perkusję. W takiej formie usłyszymy ten temat w „Le Jaguar (Ouverture)” i w krótkim „L’Arrivée en Amazonie”, zaś w zamykającym album utworze będzie już bez perkusji i chyba w najlepiej zagranej przez London Symphony Orchestra wersji. Natomiast w ścieżkach „Maya” i „Peerin et Maya” melodia ta ma bardziej romantyczny charakter i wygrywana jest przez solową gitarę i flet. W każdej z tych aranżacji temat brzmi naprawdę ślicznie i już po pierwszym kontakcie na długo zostaje w słuchaczu. Chce się do niego wracać i nim delektować. To właśnie z powodu tego typu pięknych melodii wiele osób, w tym niżej podpisany, pokochało muzykę filmową.

Ścieżki numer 2 i 3 niosą kolejne motywy. Oba bardzo spokojne, niezwykle urokliwe, choć może już nie tak melodyjne i zapadające w pamięć, jak temat główny. Oba też będą powtórzone jeszcze po razie na soundtracku. „L’indien” brzmi odrobinę jak mariaż romantycznej muzyki Morricone i Kilara. „Theme de l’aventure” jest bardziej podniosły i dystyngowany. Wraz z tematem przewodnim stanowią fenomenalny początek albumu. Wszelkie zachwyty mogą na chwilę opaść w „Incantation de Wanu” – kawałku typowo ilustracyjnym, choć stylizowanym na etniczne brzmienia, dobrze sprawdzającym się tylko w filmie, w którym ilustruje scenę tajemniczych obrzędów indiańskiego szamana. Podobnie średnio interesujące dla słuchaczy mogą być ponure brzmienia odnoszące się do zasłużonego końca filmowego czarnego charakteru („Fin de Kumaré”). Wcześniejszy utwór z jego imieniem w tytule prezentuje już ciekawszą, choć też dość mroczną muzykę. To taki action-score w starym, klasycznym typie, bez zarzutu wykonywany przez pełną orkiestrę. Natomiast zupełną zmianę muzycznego stylu dostajemy w „Les Ruelles de Matupa”. Jako, że akcja filmu przenosi się do brazylijskiej dżungli, nie powinny nas dziwić południowoamerykańskie rytmy. Dość skoczna, ale bez przesady, melodia wygrywane przez gitary, flety, grzechotki czy bębny pojawia się w sumie w trzech utworach. W „Bringuedo de Amar” mamy w zasadzie do czynienia z latynoską piosenką. Nie są to jakieś szczególnie ciekawe fragmenty, ale też nie psują moim zdaniem ogólnego wrażenia z soundtracku.

Łączący piękne orkiestrowe tematy z latynoskimi brzmieniami Le Jaguar nie bez powodu może wydać się bardzo podobny do Medicine Man Goldsmitha (tylko elektroniki u Cosmy niemal brak). W obu przypadkach mieliśmy takie samo miejsce akcji i podobną konwencję filmu. To bez wątpienia wpłynęło na muzyczne podobieństwa, ale kto wie, może reżyser Francis Veber w rozmowie z kompozytorem powiedział mu, iż chce właśnie czegoś w stylu Uzdrowiciela z tropików. Ciekawe czy oczekiwał tylko czegoś „w stylu”, czy też jeszcze „czegoś klasy” dzieła Goldsmitha. W każdym razie oba warunki zostały spełnione. Cosma stworzył równie wybitny temat przewodni a całość dzięki pięknym wykonaniom przez LSO wydaje się być momentami jeszcze lepsza od Medicine Man. W dodatku świetnie prezentuje ją soundtrack. Ma optymalną długość około 40 minut, a przy tym nie pomija żadnego ważnego fragmentu muzyki Cosmy. Także temat przewodni jest na albumie dozowany w najlepszych proporcjach. Dość go tu, by się nim nacieszyć, ale nie aż tyle, by się nim znudzić. Dlatego też, mimo wyraźnego dualizmu (orkiestra – latynoskie rytmy), który niektórym może przeszkadzać, wystawiam Jaguarowi pięć gwiazdek i gorąco zachęcam do zapoznania się z tą partyturą. Łatwo zdobyć ją nie jest, ale zapewniam że warto.

Najnowsze recenzje

Komentarze