Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harold Faltermeyer

Running Man, The (Uciekinier)

(1987)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Amerykańskie kino zawsze miało to do siebie, że pokazywało nam multum różnych wariacji na temat przyszłości. Przełom lat 80 i 90 ubiegłego wieku był okresem, w którym mieliśmy do czynienia z mroczną wizją amerykańskiego snu. Otóż rząd Stanów Zjednoczonych według scenarzystów stawał się jedynie marionetką w rękach bogatych korporacji dążących do powielania swojego majątku. Najlepszym przykładem takiego kina jest chyba słynny Robocop. W bardzo podobnym tonie została pokazana przyszłość w hicie z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. The Running Man to telwizyjne show, w którym króluje przemoc. Pod przykrywką wymierzania sprawiedliwości kryje się jednak obłuda i chęć pomnażania zysku. Co tu dużo mówić, każdy kto oglądał jakieś filmy z lat 80’, doskonale wie z jakim kinem mamy do czynienia. Nie zmienia to jednak faktu, że tamta sztuka filmowa ma w sobie pewną zaklętą magię, która wynika pewnie z tego, że w sumie wychowałem się na tamtych blockbusterach (widać co ze mnie wyrosło 😉 ).

Autorem muzyki do Uciekiniera jest gwiazda tamtego okresu, Harold Faltermeyer – twórca ilustracji do takich przebojów kinowych jak Beverly Hills Cop, Top Gun czy Tango & Cash. The Running Man przypadł akurat na czas szczytu popularności Niemieckiego kompozytora. Odnośnie brzmienia, jest to zwyczajnie muzyka charakterystyczna dla tamtego okresu. Faltermeyer miał zaklętą całą orkiestrę w syntezatorze i nie ma tu mowy o ‘żywych’ instrumentach. Przywodzi mi to na myśl pewną refleksję. Otóż po recenzji nieszczęsnych Transformersów przylgnęła do mnie opinia osoby gardzącej wczesną elektroniką. Nic bardziej mylnego, Vince DiCola to po prostu żenada ponad dopuszczalną normę. Czemu o tym wspominam? Wyłącznie dla porównania, żeby od razu zaznaczyć, iż Faltermeyerowi dużo bliżej do Robocopa Poledourisa aniżeli do muzycznego szarlatana DiColi i jego Transformersów.

Zważywszy na fabułę Uciekiniera, muzyka musiała być przygnębiająca i w najlepszy możliwy sposób oddawać cyniczny świat wykreowany na potrzeby filmu. Te założenia zostały możliwie najlepiej zrealizowane. Temat przewodni, który słyszymy już w pierwszym utworze, jest zdecydowanie najmocniejszą stroną tego albumu. Dalej również ponura melodia towarzyszy nam stosunkowo często w przeróżnych aranżacjach. Trochę słabiej wypada muzyka akcji, która opiera się o silnie rozbudowaną sekcję perkusyjną oraz wszelakie elektroniczne eksperymenty kompozytora. W filmie to absolutnie nie przeszkadza, ale w na krążku trąci to trochę myszką. Z pozoru najnudniejsza część – underscore – wypada nienajgorzej. Elektroniczny ambient służący do budowania napięcia aż tak bardzo się nie zestarzał, nadal doskonale wywiązuje się ze swojej roli. Największym minusem dla mnie jest czysto ilustracyjna ‘papka’. Ni to muzyka akcji, ni to suspense… Utwory takie jak Sub-Zero raczej nie znajdą swoich amatorów. Na szczęście nie ma tego tak dużo, żeby jakoś znacząco wpływało na odbiór całości. Na uwagę zasługuje za to utwór Valkyrie; dzięki temu wiemy, jakby wyglądała twórczość Richarda Wagnera, gdyby tworzył w latach 80’ XX wieku 😉

Nie ma się co tu specjalnie rozwodzić nad tą ścieżką. Jej najmocniejszym punktem jest fantastyczny temat przewodni, który w moim odczuciu jest największym dokonaniem Faltermeyera bijąc nawet jego słynne Axel F. Jest to pozycja skierowana raczej do miłośników muzyki z bardzo charakterystycznego okresu. W kinematografii było to spoiwo pomiędzy tradycyjnymi środkami wyrazu a technicznym wsparciem, jakiego jesteśmy dzisiaj świadkami. Warto sięgnąć po tą pozycję chociażby po to, aby przypomnieć sobie, jak kiedyś robiło się muzykę do filmów, które zawładnęły naszymi odtwarzaczami VHS. Arnold Schwarzenegger, Sylvester Stallone, Jean Claude Van Damme… to były nazwiska, to były czasy… starzejemy się moi drodzy! 🙁

Najnowsze recenzje

Komentarze