Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Babel

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Alejandro González Inárritu, to ambitny meksykański reżyser, który 6 lat temu debiutując filmem Amores Perros wywołał prawdziwe poruszenie wśród krytyków i środowisk filmowych na całym świecie, które nie szczędziły mu przez długi okres czasu wyróżnień oraz nagród. Nadzwyczajne zainteresowanie widowni trudną tematyką opowiadań Inárritu otworzyło mu drogę nie tylko do sławy, ale przede wszystkim do dalszego realizowania swoich ambitnych projektów. Niespełna trzy lata później sukces ten powtórzył, choć w nieco mniejszym stopniu kolejny jego obraz, 21 Gram. Debiutujący niedawno na naszych ekranach Babel, to już z kolei trzeci film, zamykający nieformalną trylogię “życiowych historii”. O ile pierwszy z tych filmów traktował o miłości w tłocznym i niespojonym Meksyku, drugi skupiał się na egzystencji człowieka i wartości życia, trzeci natomiast poruszył problematykę rodzinną. Inárritu wiążąc przyczynowo i skutkowo kilka historii, mających miejsce w różnych zakątkach globu, łamie bariery ukazując jedną uniwersalną prawdę, że nie ważne gdzie żyjemy, borykamy się z podobnymi problemami.

Wspominając Inárritu zawsze na myśl nasuwa mi się postać Gustavo Santaolalla. Ów Argentyńczyk przez wiele lat powoli aczkolwiek stanowczo parł po szczeblach kariery lokalnego rynku muzycznego. Diametralną zmianę przyniósł mu rok 2000 wraz z propozycją sporządzenia oprawy muzycznej do Amores Perros, od której to kompozytor na stałe zadomowił się w gatunku muzyki filmowej. Film ten rozpoczął również trwająca do tej pory współpracę kompozytora z Inárritu. Mimo, że Santaolalla nie porażał nigdy wielobarwnością muzyczną stroniąc od typowo orkiestrowych brzmień, bardzo szybko znalazł swoich zwolenników na całym świecie, również wśród członków Amerykańskiej Akademii Filmowej, która wyraziła swoje zainteresowanie artystą nagradzając go Oscarem za Tajemnicę Brokeback Mountain. Choć decyzję tą podważało niejedno środowisko, nie ulega wątpliwości, że Santaolalla, to kompozytor, którego predyspozycje stylistyczne doskonale sprawdzają się w kinie Alejandro Gonzáleza Inárritu.

Warsztat Santaolalli nie jest specjalnie skomplikowany. Większość utworów jakie wychodzą spod jego ręki rozpisane są na różnego rodzaju gitary, gdzieniegdzie urozmaicane innymi instrumentami lub elektroniką, zawsze jednak w bardzo kameralnej atmosferze. Muzyka jaką komponuje jest subtelna, częstokroć zakrawająca nawet o ortodoksyjny minimalizm (nędzę brzmieniową), dobrze przy tym sprawdzając się w warunkach kina pokroju Babel. Takie “punktowe” akcentowanie scen daje sporą przestrzeń widzowi do głębszego “wchłonięcia” problematyki obrazu, bez zbędnego rozproszenia. Oprócz partytury tworzonej specjalnie na potrzeby filmu, reżyser często oddaje się ekscesom zaszczepiania doń różnego rodzaju utworów z zewnątrz, niekiedy kontrapunktujących z, innym razem dopełniających dzieła Santaolalli. Ich obecność o ile w samych filmach nie zostanie przez nas dostatecznie doceniona, w ramach soundtracku z pewnością będzie. Reżyser zżył się bowiem z całością tak głęboko, że gdy produkując soundtrack stanął przed wyborem które utwory zamieścić na krążku, postanowił umieścić… wszystko, zupełnie jak w wydanym sprzed sześciu laty albumie do Amores Perros. W efekcie nie tylko perspektywa, ale i samo przebrnięcie przez ten przeszło 2-godzinny kolos sprawia niemało problemów. Nie skreślałbym jednak tego albumu na starcie, ma bowiem kilka swoich mocnych stron.

Płyty nie są w żaden sposób podzielone na “score” oraz piosenki, nie zachowany jest też żaden chronologiczny porządek w następującym po sobie materiale. Panuje tu zatem pełna swoboda dyktowana jedynie wyobraźnią reżysera co do kształtu i charakteru soundtracku. Znajdziemy tu wszystko, a nawet i więcej. Na przykład zabiegi montażowe i proste niezdecydowanie zostawiło kilka fragmentów partytury poza ramami obrazu, które tutaj ostatecznie znajdują swoje miejsce.

Zagłębiając się w samą muzykę ilustracyjną da sie zauważyć pewną prawidłowość postępowania. Santaolalla w swojej partyturze konfrontuje ze sobą trzy różne światy: afrykański, meksykański oraz azjatycki. Każdemu z nich przypisuje jakiś muzyczny język, których wspólnym mianownikiem jest melancholijny, refleksyjny ton. I tak na przykład sceny z Meksyku zdobią najczęściej gitarowe solówki, z Maroka natomiast specjalna afrykańsko-islamska etnika, a fragmenty kręcone w Japonii spowite są ambientowymi wstawkami. Przy czym kompozytor nie tworzy tu żadnych reguł, pozwalając tym stylom przenikać się od czasu do czasu, zacieśniając przy tym związek pomiędzy poszczególnymi torami akcji w filmie. Wśród szerokiego wachlarzu melodii zdobiących Babel, kilka zwróci szczególnie naszą uwagę. Zrobi to na przykład rozpisany na solową gitarę temat przewodni w otwierającym płytę Tazarie. Najwięcej emocji dostarczają jednak utwory: Deportation / Iguazu oraz Bibo no Aozora / Endless Flight / Babel, gdzie kompozytor rzuca słuchacza w wir fenomenalnych wariacji gitarowych. Niestety tylko niewielka część partytury Santaolalli inspiruje w podobnym stopniu. Wiele fragmentów nie potrafi się odnaleźć poza filmem, co niekorzystnie rzutuje na słuchalność samego soundtracku.

Żeby jednak nie “odpłynąć” w tej rzece melancholii pomiędzy poszczególnymi partiami score’u pojawiają się piosenki i utwory źródłowe jakie choćby przez kilka sekund zdobią obraz. Podobnie jak w przypadku partytury i tu panuje dosyć duża dysproporcja pomiędzy stopniem atrakcyjności poszczególnych kawałków. Z pewnością materiał zawarty na soundtracku nie sprawi radości amatorom radiowych hiciorów . Mamy tu bowiem do czynienia z czymś takim jak “world music”, gdzie zderza się ze sobą wiele kultur i stylów muzycznych. W efekcie tego nieustannie przeskakiwać będziemy od współczesnej muzyki popularnej charakterystycznej dla danego rejonu świata (np.: September, Columbia Soble El Rio), a skończywszy na ludowym i etnicznym folklorze (np.: Para Que Regreses, El Panchangon). Najwięcej do powiedzenia ma tu jednakże Ryuichi Sakamoto, którego twórczość kilkakrotnie pieścić będzie nasze uszy eksplorując omawianą ścieżkę. Szeroki wachlarz stylistyczny wypływający zeń poraża w równym stopniu co i miesza w głowie. Jest tego miejscami po prostu za dużo.

Stawiałbym zatem pod znakiem zapytania sens wydawania dwupłytowego albumu przy tego typu muzyce. Olbrzymia ilość tak różnorodnego materiału jaki wylewa się z ost do Babel z jednej strony serwuje nam całkiem oryginalną i nietuzinkową podróż po różnych zakątkach kulturowych Ziemi, z drugiej potrafi potwornie wynudzić. Osobiście rad byłbym posiadać jedną, ale dobrze krojoną płytą, gdzie jakość materiału brałaby górę nad jego ilością. Posługując się zatem swoimi doświadczeniami na tym polu, wszystkim potencjalnym zainteresowanym radziłbym zastanowić się nieco przed zakupem ścieżki do Babel.

Najnowsze recenzje

Komentarze