Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Howard Shore

Departed, the (Infiltracja)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Po dwuletniej przerwie na na usta krytyków i ekrany kin całego świata powraca najnowsze dzieło Martina Scorsese’a – Infiltracja. Słowo „najnowsze” może nie do końca adekwatne jest w przypadku tego obrazu, bowiem jest to nic innego jak amerykański remake azjatyckiego thrillera Infernal Affairs. Jak w oryginale tak i tu głównym wątkiem jest inteligentna rozgrywka pomiędzy mafią, a policją, które są nawzajem infiltrowane przez specjalnie wyznaczonych do tego agentów. Kiedy obie strony dowiadują się, że w ich strukturach jest jakiś „przeciek”, rozpoczyna się szaleńczy wyścig informacji, który prędzej czy później doprowadzi do tragedii. Scorsese do swojego filmu zaangażował prawdziwą plejadę gwiazd, począwszy od Jacka Nicholsona, poprzez Mata Damona, a skończywszy na bożyszcze nastolatek Leonardo DiCaprio, który najwyraźniej przypadł do gustu reżyserowi po Gangach Nowego Jorku i Aviatorze. Nie obsada jednak decyduje o wyjątkowości tego obrazu, tylko sama jego treść i sposób realizacji. Klimatyczne, dramatyczne i trzymające w napięciu, to epitety jakie cisną mi się na usta obejrzawszy Infiltrację, tak bardzo zbliżonej technicznie do filmu Michaela Manna, Gorączka. Nie tylko DiCaprio zdaje się stawać powoli współpracownikiem Scorsese’a. Kanadyjski kompozytor, Howard Shore, najwyraźniej też przypadł do gustu reżyserowi, bowiem po raz trzeci nie wahał się zatrudnić go do kolejnego swojego projektu.

Po serii sukcesów jakimi niewątpliwie była muzyczna trylogia do filmów Jacksona, Władca Pierścieni, kariera Shore’a stała się pasmem mniejszych lub większych niepowodzeń. Zapoczątkowały je nijaki Aviator i przeciętna Historia Przemocy – obie ścieżki konceptystycznie bardzo odnoszące się do Władcy, stylistycznie natomiast zakorzenione w ciężkim do zrozumienia dla szerokich mas stylu kompozytora. Kiedy na horyzoncie pojawiła się kolejna szansa na rehabilitację – King Kong – w wyniku jakiś nie do końca jasnych perturbacji Kanadyjczyk stracił angaż, a zastąpił go James Newton Howard. Kilka miesięcy potem napisał score do gry Sun of the Ultimate Nation, będącej niczym więcej jak zniekształconym echem ścieżek do Władcy. Prawie rok trzeba było czekać na kolejną filmową ofensywę muzyka, która jak się okazało niczym wielkim nie poraża. Współpraca Howarda z Martinem, to bardzo niezwykłe zjawisko w branży, zniekształcające stereotypowe podejście do muzyki zdobiącej głośne superprodukcje. Mimo, że filmy Scorsese’a wywodzą się raczej z hollywoodzkiego, wielkoformatowego kina, partytury je zdobiące cechują się względną powściągliwością. Gangi Nowego Jorku, to tylko muzyczny akcent Shore’a, zupełnie zresztą jak Aviator – twory zdominowane i zagłuszone przez piosenki. Infiltracja niestety tej tendencji nie przerywa, i choć ma więcej do zaprezentowania niż poprzednie ścieżki, nie stanowi żadnego wielkiego kroku naprzód w karierze kompozytora. Muzyka Howarda sama w sobie nie jest najgorsza. Stanowi ciekawą odskocznię od dotychczasowych orkiestrowych pląsów na rzecz lirycznych i melancholijnych gitarowych melodii okraszonych pewną dozą emocjonalnego minimalizmu. Szkoda tylko, że w środowisku filmowym sprawdza się to stosunkowo przeciętnie.

Dlatego zatem największą przyjemność obcowania z tą ścieżką będziemy mieli odsłuchując jej na płycie. Znajdziemy tam niewiele ponad 40 minut muzyki, co w zasadzie zamyka materiał jaki sporządził Howard Shore na potrzeby Infiltracji. Już pierwszy utwór Cops and Criminals rzuca naszą wyobraźnię w rejony latynoskich gitarowych melodii. Wbrew rodzącym się mylnie koncepcjom, film ma raczej nijaki związek z mniejszością meksykańską. Kompozytor wyszedł po prostu z założenia, by rozpisać swój temat przewodni ścieżki na wzór tanga, co w efekcie nie najgorzej mu wyszło. Jeżeli miałbym jakieś obiekcje, to głównie do częstotliwości epatowania tą melodią, która po n-tej aranżacji, pod koniec albumu zaczyna wzbudzać odrobinę przesytu. Z utworów bazowanych na tym temacie na uwagę zasługują: wieńczący kompozycję The Departed Tango wzbogacony o elementy takie jak tamburyna, grzechotki i mandoliny oraz Miss Thing, gdzie obecność gitar elektrycznych nadaje lejtmotywowi nowe, jakby bardziej stanowcze oblicze. Shore zresztą dosyć często korzysta z tego instrumentu jak i wszelkiego rodzaju elektronicznych „wspomagaczy”, formując na przykład underscore’owe partie ilustracyjne, miejscami ocierające się jak w przypadku Chinatown o ambient. Utwory pokroju Walsh 344, czy The Last Rites stosunkowo dobrze odzwierciedlają uliczny klimat przestępczego świata. Jeżeli miałbym szukać w tej formie wyrazu jakichś stylistycznych koneksji, z pewnością zwróciłbym uwagę na Gorączkę Elliota Goldenthala.

Bardziej niż temat przewodni, czy „klimatyczny” underscore zainteresowanie nasze wzbudzą utwory nacechowane pewną dozą melancholijności. Filarem takowych jest temat Billy’ego – bardzo prosta, ale niezwykle piękna i dramatyczna melodia bazowana na lirycznej grze dwóch gitar akustycznych w akompaniamencie sekcji smyczkowej. Flagowym utworem opatrzonym w ten motyw jest siedmiominutowa suita Billy’s Theme. Podobnych, pozytywnych wrażeń dostarczy nam Boston Common, tym razem już oparty tylko i wyłącznie na solówkach gitarowych, bez udziału orkiestry. Beacon Hill, choć z tematem Billy’ego związany tylko pośrednio, również zaliczyć można do grona najbardziej udanych gitarowych partii solowych partytury.

Tak mniej więcej, opisując w telegraficznym skrócie, prezentuje się najnowsze dzieło Howarda Shore’a – Infiltracja. Jak widać w ścieżce tej dominuje prostota, ład i harmonia, co w przypadku tego kompozytora stanowi pewnego rodzaju odskocznię od warsztatu jaki prezentował zazwyczaj. Samo w sobie jednak nie jest to porażające geniuszem dzieło, bowiem nie ma tu absolutnie nic, czego nie usłyszelibyśmy w twórczości na przykład Antonio Pinto, czy chociażby wspomnianego wyżej Elliota Goldenthala. Nasuwa się zatem trudne pytanie. Czy warto w ogóle zapoznawać się z tą ścieżką? A owszem, ponieważ gwarantuje mile spędzone przy niej 40 minut oraz doskonałą alternatywę na szare jesienno-zimowe wieczory. Jeżeli jednak do kogoś nie przemawiają powyższe argumenty, odradzałbym zakup tego dzieła. Z zakupem zresztą mogą wiązać się pewne problemy. Jak na razie w naszym kraju dostępny jest bowiem tylko soundtrack zestawiający kilkanaście piosenek oraz jeden utwór Howarda Shore’a. Płyty z „original score” niestety jeszcze w Polsce nie można kupić. Wszystkim zainteresowanym pozostaje zatem czekać na wydanie, lub zaopatrzyć się w płytę przez zagraniczne sklepy internetowe.

Najnowsze recenzje

Komentarze