Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Snow

X-Files, the: The Truth and the Light (Z Archiwum X)

(1996)
5,0
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Piątek, późne popołudnie. Cała rodzina zbiera się przed telewizorem, aby razem delektować się nadchodzącymi emocjami. Oto Wojciech Pijanowski prosi Magdę Masny, aby ta odkryła przed nami kolejną samogłoskę. Ach, jakie to było podniecające przeżycie, widząc tych spragnionych: pralek, telewizorów, suszarek uczestników kręcących tym skrzypiącym kołem. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Oto późnym wieczorem emitowany był serial, który miał zmienić oblicze naszego życia. Tylko Bóg jeden wie, czemu na wzór słynnej komedii Stanisława Bareji dokładnie minutę po rozpoczęciu Z Archiwum X nie wyłączali prądu z powodu ogólnokrajowego przesilenia energetycznego. Trzeba powiedzieć, że po emocjonujących przygodach porucznika Sławomira Borewicza z Komendy Stołecznej MO, agencji FBI Fox Mulder oraz Dana Scully jawili się jak powiew świeżego powietrza w zatęchłej i sterylnej niczym szpitalny nocnik ramówce publicznej telewizji.

Kilka słów o samym serialu… Nie będę mówił o czym traktuje, chociażby z szacunku wobec czytelnika. Naprawdę ciekaw jestem, czy znalazłby się ktoś, kto nie obejrzał chociaż jednego odcinka. Utarło się natomiast stwierdzenie, że The X-Files to tasiemiec, któremu na dobrą sprawę nie warto poświęcać za dużo uwagi, gdyż sekret goni sekret, a kolejna odkryta konspiracja zdaje się być tylko podstępem mającym na celu ukrycie jeszcze bardziej zakonspirowanych konspiratorów ukrytych na najwyższych stanowiskach w rządzie USA. Gro czasu sam podzielałem ten pogląd. Taki stan rzeczy ulega zmianie, gdy mamy możliwość oglądania tego na DVD. Wtedy wszystko ‘trzyma się kupy’, powoli ‘prawda’ zaczyna wychodzić na jaw. Ósmy i dziewiąty sezon nie odcinają kuponów od wcześniejszych sukcesów, za to bardzo zgrabnie zmierzają ku wieńczącej koniec wyprawy Muldera ‘Prawdzie’. W tym miejscu należy się mały pstryczek w nos dla włodarzy naszej kochanej TVP, którzy do tej pory nie zakupili ostatniego sezonu. Chociaż nie powiem, żeby mnie to specjalnie szokowało…

Kilka słów o muzyce w serialu… Jej autorem jest Mark Snow, człowiek Christa Cartera, twórcy The X-Files oraz Millennium. Snow łączy w sobie dwie ogromne zalety, na które w tym zawodzie zawsze znajdzie się popyt. Otóż pisze on fantastyczne mini-tematy, a przychodzi mu to z dziecinną łatwością; oraz co już nas mniej interesuje z punktu widzenia słuchacza, tworzy muzykę niemal taśmowo. W końcu samo The X-Files to bez mała 200 odcinków. No ale do rzeczy. Tendencja jest bardzo prosta. Można ją zamknąć we frazie: im później, tym lepiej. W każdych kolejnych sezonach muzyka ewoluowała z czysto ilustracyjnego podkładu w stronę tematycznego urozmaicenia. Rozpływałem się nad tym w pochwałach przy okazji recenzji ost z Millennium. The X-Files powstało jednak 3 lata wcześniej i muzyka w tym czasie to istny poligon doświadczalny. Z naszych głośników miast muzyki płynie kakofonia dźwięków, której prawo bytu ogranicza się jedynie do egzystencji w obrazie. Wracając jeszcze do Millennium, – z którym porównań nie sposób uniknąć – napisałem wtedy, iż fani Archiwum są rozpieszczani muzycznie. Cóż, delikatnie sprawę ujmując, zdradzę, iż byłem wtedy ignorantem (nie to, żebym nim nie był obecnie 😉 ).

Kilka słów o soundtracku… zawiera on muzykę z pierwszych trzech sezonów. Jest to okres, gdy ciężko było się delektować muzyką Marka Snowa. Dopiero później, gdy wiele odcinków doczekało się osobnych tematów i motywów… cóż, powiem tylko tyle, że twórczość zasługująca na naszą uwagę nigdy nie została wydana. Nie ma też specjalnie co szukać bootlegów czy wersji promocyjnych – istnieje jedynie promo z 5-go sezonu zawierające suity z dwóch epizodów. No ale nie o tym ma być ten tekst. Dosyć, że wydana muzyka do najlepszych nie należy, to jeszcze samo wydanie woła o pomstę do nieba. W całej krasie widać tu, jakie mniemanie mają o nas producenci serialu. O czym mowa? Dialogi z filmów – umieszczone mimo protestu kompozytora – wieńczące poszczególne utwory… w mniemaniu producentów miały pomóc fanom zintegrować się z muzyką. Efekt jest jednak żałosny do tego stopnia, że niektóre z nich nie zostały dobrze oczyszczone i trafiły na krążek w takiej wersji, w jakiej słyszymy je w serialu – czyli z dźwiękami w tle. I o co chodzi z tymi łacińskimi nazwami utworów? Miało być cool, trendy, chuffy, chelly, chezzy?

Kilka słów o muzyce na soundtracku… Album otwiera Introitus: Praeceps Transsito Spatium, które jest… dialogiem wprowadzającym do najsłynniejszego dzieła Marka Snowa i chyba mogę napisać, że do jednego z najbardziej rozpoznawalnych utworów muzyki filmowej w ogóle. Materia Primoris to nic innego jak słynne The X-Files Theme słyszane podczas każdych napisów początkowych i końcowych. Jest to pełna wersja, stanowiąca duszę i serce tego wydawnictwa. O samym utworze pisać nie zamierzam, ciekawa za to jest jego geneza – powstał niejako z frustracji kompozytora. Otóż Chris Carter nakazał stworzenie motywu przewodniego według ściśle określonych wytycznych. Kiedy czwarta już wersja nadal nie była zadowalająca, poirytowany tym faktem Snow napisał coś zupełnie innego… napisał Materia Primoris. Carter od razu pokochał tą muzykę, ale było jeszcze wiele problemów, bowiem producentom nie przypadł do gustu ten gwiżdżący motyw. Jednak udało się go przeforsować, zaś kilka lat później, gdy The X-Files święciło triumfy na całym świecie, producenci dumnie twierdzili: ‘wiedzieliśmy od początku, że to było to’. Jak tu ich nie kochać?

Reszta muzyki z małymi wyjątkami to ciężkostrawna dla naszych uszu awangarda. Jest to efekt fascynacji Snowa muzyką tworzoną w oparciu o dysharmonię, dysonanse itd. Dość powiedzieć, że jego ulubionym soundtrackiem jest Planeta Małp autorstwa Jerry’ego Goldsmitha. Stąd też score z The X-Files możemy momentami przyrównać do zorganizowanego chaosu. Niestety jest to stricte ilustracyjna muzyka i jak bardzo nie lubiłbym twórczości kompozytora oraz samego serialu, tak nie potrafię delektować się tymi dźwiękami. Są oczywiście drobne wyjątki i w myśl powiedzenia, że na bezrybiu i rak ryba, to wypada nam chwycić się tych drobnostek, gdyż nic innego nam nie pozostaje. Tak więc mamy Adflatus, ładny temat na harfę i wiolonczelę, oba te instrumenty ‘wzbogaci’ nam… dialog [wrrr]. Na przykład Lamenta to zwiastun późniejszej twórczości Snowa, która udaje się w kierunku Mahlerowej melodyki; śliczny temat na fortepian plus… dialog [wrrr]. Niestety tych kilka tematów nie jest w stanie udźwignąć ciężaru mrocznego, klimatycznego underscore i czegoś, co można by nazwać elektronicznym action score’m.

Zamykając ten przydługi wywód nie pozostaje mi nic innego, jak odradzić zakup tego wydawnictwa (trochę poniewczasie 😉 ). Kiedyś można było mieć nadzieję, że jest to tylko początek… w końcu jesteśmy już 13 lat po premierze The X-Files, za nami 202 odcinki i multum materiału zasługującego na oficjalne wydanie. Tymczasem jest to jak do tej pory jedyny album zawierający muzykę instrumentalną słyszaną w serialu. Niestety nic nie wskazuje na zmianę tego stanu rzeczy. Ale nie traćmy nadziei, przecież The Music is Out There 😉 Może kiedyś doczekamy się porządnego wydania, a w międzyczasie posłuchajcie czegoś innego. Na ten album zwyczajnie szkoda czasu, no chyba, że ktoś chce mieć ładną (fanowską) podstawkę pod kubek.

Inne recenzje z serii:

  • Millennium (Season 1)
  • Millennium: The Best of…
  • The X-Files: Fight the Future

    Polska (nieoficjalna) strona serialu The X-Files:
    border=”0″ alt=”The Truth about The X-Files” width=”88″ height=”31″>

  • Najnowsze recenzje

    Komentarze