Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Enemy at the Gates (Wróg u bram)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Jean-Jacques Annaud zapewne był pod wrażeniem brutalnego Szeregowca Ryana Stevena Spielberga. Sam pozazdrościł Amerykaninowi sukcesu i zrealizował Wroga u bram. Ten dramat wojenny o krwawej i wyniszczającej bitwie pod Stalingradem nie dość, że jest brutalny, to jeszcze wyjątkowo przygnębiający. Annaudowi i jego współscenarzyście Alainowi Godardowi (obaj odpowiadają za sukces choćby Imienia róży) udało się stworzyć bardzo przekonująco atmosferę oblężonego miasta w trakcie bitwy określanej jako Rattenkrieg (wojna szczurów). Bohaterem jest Wassilij Zajcew, postać autentyczna. Był on snajperem, uznanym za jedną z czołowych postaci Stalingradu. Podstawą fabuły jest legendarny (bo niepotwierdzony w niemieckich dokumentach) pojedynek z niemieckim mistrzem strzeleckim, majorem Koenigiem (faktycznie, nazwisko znaczy Król, może mieć więc charakter propagandowy). Ich role zagrali Jude Law (w roli Rosjanina) i Ed Harris (jako Niemiec). Poza tym wystąpili Joseph Fiennes (komisarz Daniłow, oficer polityczny), Rachel Weisz (Tania, ukochana obu) i Bob Hoskins (Nikita Chruszczow, reprezentant partii w oblężonym mieście).

Przy muzyce po raz drugi z Annaudem współpracował kontrowersyjny twórca James Horner. Wydaje się, że nastąpiła podobna sytuacja jak z Titanikiem Camerona, bowiem bardzo krytycznie wypowiadał się wobec ilustracji do Imienia róży, którą uznaje za swą najgorszą. Złym doświadczeniem musiał być także sam proces powstawania tamtej partytury, ponieważ na jednym z seminariów, na których się wypowiadał wymienił tę partyturę obok Obcych jako sytuację, których nie chciałby nigdy powtórzyć. Cóż. Z Cameronem się pogodził, to czemu nie z Annaudem. Powstała partytura dość specyficzna, bowiem pokazująca zarówno największe zalety, jak i wady kompozytora.

Wydany przez Sony Classical album rozpoczyna suita The River Crossing to Stalingrad. Nie bałbym się powiedzieć, że to jeden z najlepszych pojedynczych utworów w karierze Hornera. Na początku co prawda wracamy do Bravehearta i wykreowanej tam nieco mistycznej wizji historii. Metoda jest prosta, oparta na wysokich smyczkach. Potem następuje coś, co wiele osób poważnie denerwuje, czyli słynny czteronutowy motyw zagrożenia, jaki kompozytor Willowa stosuje od czasów niepamiętnych (pojawia się już w drugim Star Treku). Do roli tego motywu przejdziemy później. Sam główny temat jest śliczny, choć znowu mało oryginalny. Właściwie uczciwym postępowaniem wobec ścieżki byłoby zestawić wszystkie kopie i nawiązania w oddzielnym akapicie, chociaż mogłoby to być niesprawiedliwe wobec samego Hornera. Utwór jest bardzo złożony. Czytałem gdzieś dość sensowną wypowiedź, że problem z orygionalnośćią twórcy bierze się z jego stosunku do orkiestrowego komponowania. Chodzi o to, i to jest ewidentne przynajmniej w The River Crossing…, że konstrukcja jest bardzo klasyczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób pisania na smyczki. Opisywaną suitę bez żadnych problemów mógłbym określić jako część symfonii. Trwa piętnaście minut i w bardzo spójny sposób ilustruje pierwsze sceny filmu. Interesujące są partie chóralne, nadające muzyce odpowiedniej „rosyjskości” (tak jak część materiału tematycznego). Jest to inspirowane Prokofiewem i Szostakowiczem. W drugiej części mamy zaś ekscytującą, choć brutalną i w pewnym sensie nawet prymitywną (w znaczeniu odwoływania się do pierwotnych instynktów) akcję. Pod tym względem temu fragmentowi chyba najbliżej do Aliens.

Mimo dość dużej ilości dysonansów i wspomnianych ostatnich kilku minut, pierwszy utwór należy do bardziej melodyjnych na całym albumie. Zmienia się to już przy The Hunter Becomes the Hunted (przy całej niechęci do Hornerowskich tytułów, ten należy do jego najlepszych). Takie underscore, jakie tu usłyszymy będzie rządzić przez większą część płyty. Horner robi wszystko, by odwzorować niepokój i przygnębienie, jakim przesycony jest film Annauda. Służą mu do tego głównie nawiązania do Dmitrija Szostakowicza, którego jedna z symfonii otrzymała nawet miano „Stalingradzkiej”. Rosjanin miał dość specyficzne podejście do dysonansu, z jednej strony budował nim napięcie i wzbudzał minorowy nastrój, ale z drugiej nie było to pozbawione emocji. Najlepszym tego przykładem jest często kopiowane swoją drogą przez twórcę Czasu patriotów Largo z V Symfonii. Kompozytor umiejętnie także dochodzi do szczytu napięcia, czasem budując po prostu wielkie crescendo na pełną orkiestrę. W filmie ilustruje to bombardowanie miasta przez Niemców. Ale nie tylko Szostakowicz jest ważnym wzorcem. Jest nim także inny „dobrze znany” Hornerowi radziecki kompozytor – Siergiej Prokofiew. Twórca baletu Romeo i Julia jest tutaj podstawowym źródłem brzmień związanych ze Związkiem Radzieckim (można chyba bez kozery powiedzieć, że był on jednym z twórców tej konwencji), czego świetnym przykładem jest Vassili Fame Spreads, wielki patetyczny utwór na orkiestrę i chór, ale także specyficznego muzycznego sarkazmu, czasami obecnego także i tutaj. Poza tym od zmarłego w roku śmierci Józefa Stalina kompozytora wzięła się jedna z podstaw konstrukcji ścieżki – specyficzne schodzenie kontrabasów o pół tonu i powrót do poprzedniego dźwięku (znane chociażby z Glory). Znakomicie to wspomaga wszechobecny mrok i napięcie. Bywa także bardzo dramatycznie, czego przykładem w pierwszej części płyty jest The Tractor Factory, moim zdaniem jeden z najlepszych utworów album.

Wiem, że posypią się na mnie gromy, ale muszę przyznać, że do całej tej konwencji (dość jednak nowej dla Hornera) wyjątkowo pasuje niesławny czteronutowy motyw ilustrujący zagrożenie, czy coś złego, mówiąc ogólniej. Niezależnie skąd to wziął (Rachmaninow, niektórzy mówią nawet o Wagnerze), stosuje go od ponad 20 lat. Czasami potrafi zniszczyć misterną konstrukcję utworu, co zdarzyło się chociażby w skądinąd świetnym Coast Guard Rescue z Gniewu oceanu. Tu jednak wpasowuje się idealnie. Te cztery nuty są niejako nową, nieprzyjemnie brzmiącą warstwą do przygnębiającej i mrocznej całości. Wyjątkowo dobrze wpisuje tu się też mistyczny historyzm z Bravehearta. Wszystko stanowi spójną, odpychającą wizję oblężonego Stalingradu. Oczywiście nie brzmi to zbyt przyjemnie na albumie. Ciekawie wypadają też aranżacje głównego tematu. Jest on uważany dość powszechnie za kopię pięknego Heritage of the Wolf z Balto (można mówić także o Apollo 13 i tamtejszym Re-Entry & Splashdown, chociaż ja bym zrzucił to na karb jednego z motywów słynnej i monumentalnej VIII Symfonii Gustava Mahlera, zwanej potocznie Symfonią tysiąca (od ilości wykonawców na premierze – kilka orkiestr i trzy chóry, by nie wspomnieć o solistach). Na to samo źródło wskazuje się w przypadku słynnej Listy Schindlera Johna Williamsa, chociaż tamten temat podobno opiera się na jakiejś żydowskiej melodii. Ciekawie brzmi także materiał „radziecki”. Wielokrotnie bowiem (chociażby początek A Sniper’s War) kompozytor odwołuje się do można powiedzieć propagandowej stylistyki ZSRR. Jak już wspomniałem, sądzę, że ten model wziął Horner od Siergieja Prokofiewa. Z tego powodu nie można tego pseudopatriotyzmu (i pseudopatosu!) brać zbyt poważnie, przynajmniej w pierwszej części albumu.

Druga część zaczyna się od Betrayal, chociaż dość tonalne, ale niestety całkiem nudne, jest już Sacha’s Risk. Ostatnie trzy utwory są końcową suitą, będącą najlepszą na całym albumie, obok The River Crossing to Stalingrad. Betrayal i Danilov’s Confession zaczynają się dość mrocznie. Umiejętnie (jak w całej partyturze zresztą) wykorzystywany jest werbel. Wspomaga poważnie dramatyzm. Tę część jednak wyróżnia zupełna zmiana wykonania. Nagle przygnębiający Horner zmienia się w romantyka, którego tak dobrze znamy. Na tyle dobrze jednak, że znajdujemy tutaj reminiscencje Bravehearta. Do końca to słuchaczowi nie przeszkadza, bowiem po raz kolejny otrzymujemy naprawdę piękną tematykę i świetne orkiestracje – pojawia się niesłyszany właściwie obój (dość charakterystyczny dla twórcy), rożek angielski. Porównując do kolorów (do których w swoich wypowiedziach odwołuje się kompozytor), można powiedzieć, że zrealizowana w sepii muzyka nagle nabiera barw. Nie jest jednak wcale łatwo. W Betrayal pojawia się bodaj najbardziej dramatyczny fragment całości, wręcz desperacki i pełen przejmującego tragizmu i swoistej wściekłości. Wystarczy obejrzeć film, żeby się dowiedzieć czemu – jest to jedna z najbardziej wstrząsających jego scen. Potem natomiast wraca w pełnej mocy patriotyzm. Właściwie dopiero wtedy Horner jest w stanie nas poruszyć, ale nie należy tego traktować jako wady całej partytury. Wróg u bram wymagał materiału chłodnego, prawie pozbawionego emocji, czasem po prostu przerażającego. Być może dlatego film został tak skrytykowany. Pomijając fakt, że mamy do czynienia ze swojego rodzaju westernem (pojedynek!), Annaud robi wszystko, by historia była odpychająca, nawet pomimo sceny miłosnej. Tutaj jednak o tym zapominamy i do romantycznej muzyki dołącza nawet chór.

Płytę kończą napisy końcowe – Tanya (End Credits). Tam do bezpośrednich kopii dołącza jeszcze Apollo 13. Właśnie z tego powodu Wróg u bram, jest ścieżką, którą trudno ocenić. Wymienienie wszystkich kopii byłoby dłuższe niż niejedna litania. Wspomnę tu tylko o najważniejszych – Dmitrij Szostakowicz, Siergiej Prokofiew, nawet Ralph Vaughan Williams, Willow, Apollo 13, Stan zagrożenia, Braveheart… Poza tym album jest zdecydowanie za długi, utwory takie jak Bitter News, The Dream czy Sacha’s Risk są zupełnie niepotrzebne. Z drugiej strony James Horner pokazał się jako wyjątkowo wszechstronny twórca. Po pierwsze stworzył tak nietypową dla siebie mroczną i przygnębiającą partyturę (pomimo wcześniejszych Obcych), po drugie bodaj po raz pierwszy w tak dużym stopniu wykorzystał pełny chór. Co najważniejsze, muzyka ta przekonuje. Potrafi w jednym momencie dobić, później jednak (w drugiej połowie) poruszyć. Film mi się podobał, chociaż, jak się okazuje, popełnia wiele podstawowych błędów historycznych. Tam Horner sprawdza się znakomicie. Niepozbawiona wad, choć niedoceniana partytura.

Najnowsze recenzje

Komentarze