Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Elmer Bernstein

Hoodlum (Hoodlum – gangster)

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Hoodlum – gangster jest opartą na faktach historią Bumpy’ego Johnsona, jednego z gangsterów Harlemu, który walczył z samym Dutchem Schultzem. Po stronie Johnsona i jego szefowej, pani Stephanie St. Clair stanęli m.in. Lucky Luciano. W zupełnie niezłym filmie aktora Billa Duke’a zagrali m.in. Laurence Fishburne (tytułowa rola Bumpy’ego), Tim Roth (Schultz), Andy Garcia (Luciano) i Cicely Tyson jako Królowa. Charakteryzuje się także dość dużą brutalnością, której szczytem jest scena, w której Roth opowiada o kimś, kto mu się chwalił, że ma wielkie jądra, po czym rzuca je na stół z tekstem „I wiesz co? Faktycznie miał wielkie jaja”. Ciekawostką jest, że kręcono go w Chicago, ponieważ w Nowym Jorku nie było już zabudowań z przedstawionej epoki.

Do skomponowania muzyki zaangażowano Elmera Bernsteina. Mógł stworzyć staroświecką, lekko jazzującą ścieżkę i właśnie tak postąpił. Był to okres, kiedy dostawał dużo takich projektów i się z nich bardzo dobrze wywiązywał. Aranżacja jest dość tradycyjna dla epoki – orkiestra, fortepian, saksofon, a także, nie bez małego podobieństwa do Dawno temu w Ameryce Ennio Morricone, syntezatory i, przez chwilę, elektroniczna perkusja.

Album rozpoczyna główny temat. Po raz kolejny muszę powiedzieć, że Elmer Bernstein jest znakomitym tematykiem, tym razem odwołuje się do tradycji jazzowej (samemu będąc współodpowiedzialnym za wprowadzenie tego gatunku do muzyki filmowej). Nie tylko melodia jest staroświecka, ale także aranżacja, na pełną sekcję smyczkową. Budzi to słuszne skojarzenia z przedstawioną w filmie Duke’a epoką, a po drugie jest przykładem czegoś, na co dzisiaj kompozytorzy jakoś nie mogą sobie pozwolić. Można by się zastanowić, czy jakimś wzorcem nie był tu Morricone ze swoim klasycznym Dawno temu w Ameryce, jeśli takowe nawiązanie istnieją zauważyć je można w swoistej ekspresji, czasem nawet harmonii. Powtórzone w Prologue motywy i tematy będą w ścieżce powtarzane. Wspomnianym już jazzowym utworem z perkusją jest Bumpy and the Queen, ale tu tez nie pozbawiony bardziej dramatycznego brzmienia. Jednym z ciekawszych utworów pod względem melodycznym jest Death and the Opera, z bardzo ciekawą smyczkową wariacją na główny temat, choć później pojawia się dość brutalny dysonans.

Trzeba przyznać, że ścieżka Bernsteina jest dość zróżnicowana, ale nie przekracza przy tym granicy braku spójności. Od pełnoorkiestrowego sentymentalizmu, po jazz i prawie westernową muzykę (From the womb to the Tomb, a nawet neoklasycyzm (Mourning) i gospel (aranżacja Amazing Grace). Czasem kompozytor balansuje także na granicy humoru, ale nie popada przy tym w slapstick, czym zasługuje sobie na pochwałę. Ciekawa jest także bardzo rytmiczna i dynamiczna muzyka akcji. Nie można jej także odmówić dramatyzmu, czasami pojawiają się w niej dysonanse na dwa saksofony i, chyba, puzon z tłumikiem, dzięki czemu element jazzowy zachowany jest także w trakcie budowania napięcia. Dzięki temu i częstemu powtarzaniu poszczególnych motywów i tematów partytura jest wewnętrznie spójna, co zdecydowanie zwiększa słuchalność albumu.

Muzyka jest raczej przyjemna w odbiorze, chociaż trzeba powiedzieć, że akcja jest dość brutalna. Rzadko przestaje być melodyjna, ale dynamika i przedstawiona w filmie przemoc odpowiednich scen wymagała bardziej dramatycznej ilustracji. W tym momencie lekka (choć dużo mniejsza niż w przypadku Siedmiu wspaniałych czy Wielkiej ucieczki) jej archaiczność wcale nie przeszkadza, a nawet wręcz przeciwnie. Wciąż może się kojarzyć z Goldsmithem (choć, żeby było jasne, Elmer Bernstein mówi własnym głosem i w czasach klasycznego westernu to on miał bardziej wykształcony styl niż twórca Omenu), a nawet trochę Jamesem Newtonem Howardem. Oczywiście trudno zakładać, że mamy do czynienia z jakimiś odniesieniami. Dość melodyjne jest także budujące napięcie underscore, jak chociażby Revenge, tam przechodzące jednak w dramatyczną i dość brutalną muzykę akcji. Świetne są partie na kotły. w From the Womb to the Tomb kompozytor odnosi się do swojego klasycznego stylu westernowego.

Bernstein nie poszedł w tej ścieżce na łatwiznę i postarał się być kreatywnym. Wspomniałem już o dość dużym zróżnicowaniu ścieżki, nie tylko pod względem stylistycznym, ale także emocjonalnym. Od rzewnych smyczków, przez zabawę w stylu Rachel Portman (Francine), jazz (Bumpy and the Queen), inspirację (wspomniane już From the Womb to the Tomb), napięcie (chociażby początek Revenge i Dangerous Mission) i brutalną akcję (Revenge, wcześniejsze Death and the Opera). Przy tym partytura jest dobrze zorkiestrowana, z ciekawą perkusją, niezłymi partiami na saksofon i dęte drewniane (bardzo fajne tremolo na flet w Dangerous Mission, przywodzące trochę na myśl szpiegowską stylistykę Lalo Schifrina). Wszechobecny jest fortepian.

Dwa ostatnie utwory Bernsteina to The Aftermath i Goodbyes. Pierwszy z nich zawiera świetny dynamiczny temat na smyczki i dęte drewniane, po którym następuje nieco bluesowy motyw na fortepian. Goodbyes zaś jest świetną suitą tematów ze ścieżki. Pojawia się nawet fragment muzyki akcji. Moim ulubionym fragmentem tutaj jest piękna melodia na trąbkę, potem zaaranżowana na pełne smyczki. Album kończy orkiestrowa aranżacja pięknej pieśni Amazing Grace. Generalnie muzyka Bernsteina jest dobra. W filmie wypada zupełnie nieźle. Przede wszystkim godny polecenia jest przepiękny główny temat, który po raz kolejny pokazuje, jak wielką stratą dla gatunku jest śmierć kompozytora. Pewna staroświeckość (w żadnym wypadku archaiczność) jest tutaj plusem. Bardzo fajna ścieżka legendarnego kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze