Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Elmer Bernstein

Magnificent Seven, the (Siedmiu wspaniałych)

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Steve McQueen, Charles Bronson, Yul Brynner, Robert Vaughn, James Coburn i nie tylko. Siedmiu wspaniałych to bodaj jeden z najsłynniejszych westernów w historii tego gatunku. Niemniej słynny jest film, na którym go oparto, Siedmiu samurajów Akiry Kurosawy. Historia 7 bohaterów (tu kowbojów), którzy wspomagają wioskę (w westernie meksykańską) w opresji dała się znakomicie przełożyć na amerykańskie warunki. Rolę Calvery, lidera bandytów, zagrał słynny Eli Wallach. Reżyserował John Sturges, który potem Bronsona i McQueena zatrudnił do epickiej Wielkiej ucieczki. Między tym drugim a Brynnerem istniało współzawodnictwo. Obaj się bali, że zbyt dużo uwagi widz poświęci drugiemu. Wywoływało to zabawne efekty. Brynner ponoć zatrudnił specjalnego asystenta, który liczył jak często McQueen dotykał własnego kapelusza (!), kiedy Yul mówił. Brynner także stawiał sobie specjalny kopiec z piachu, żeby być wyższym na ekranie od McQueena. Ten drugi zawsze niszczył go, kiedy przechodził obok.

Nominowaną do Oscara muzykę skomponował kompozytor o rosnącej wtedy reputacji, Elmer Bernstein. Kompozytor miał już za sobą dwie bardzo znane partytury – Dziesięć przykazań dla Cecila B. DeMille’a, które właściwie wprowadziły jego karierę na właściwe tory i pierwszą w historii ilustrację jazzową – The Man with Golden Arm. Oczywistym było, że prekursor jazzu w muzyce filmowej do westernu pójdzie w zdecydowanie tradycyjny sposób. Pełna orkiestra, której jako pianista częścią był niejaki John Towner Williams i jeden z najbardziej znanych tematów w historii gatunku. Ale nie tylko słynny temat ma do zaoferowania Bernstein w tej ścieżce.

Siedmiu wspaniałych wydawano wielokrotnie. Najpierw krótki longplay łączący tę ścieżkę z fragmentami ilustracji z The Return of the Seven (western doczekał się trzech kontynuacji i Elmer Bernstein zilustrował każdą z nich). Najpełniejsze wydanie pojawiło się w 1998 roku. Jest to oryginalne nagranie z filmu, a ukazało się w wytwórni Rykodisc. Później National Orchestra wykonała tę partyturę dla RCA Victor. Ten album jest o kilkanaście minut krótszy od oferowanego przez Rykodisc. W pewnym momencie Varese Sarabande przejęło prawa do klasycznych wydań Ryko i w 2004 roku wydała ten sam materiał. Właśnie wydanie Varese jest przedmiotem niniejszej recenzji.

Album rozpoczyna kultowy główny temat. Przyznam, że wywołuje u mnie nostalgię. Dzisiaj tak przebojowych (tak, przebojowych) melodii się już nie pisze. Nie ma się czemu dziwić, że przeszedł do historii (choć powszechnie pewnie znany bardziej jako temat z reklamy Marlboro, o tempora! o mores!). Słynna melodia jest bardzo Coplandowska, ale nie ma się czemu dziwić, w końcu twórca Americany był nauczycielem kompozytora. Po temacie następuje następny, mroczny motyw Calvery na orkiestrę i akustyczne gitary. Trzeba zauważyć, że niestety ścieżka trochę dzisiaj trąci myszką, chociaż np. Council ma piękny temat. Ciekawe są partie gitarowe, nadają ścieżce osobowości. Generalnie, z powodu specyfiki filmu, mamy do czynienia z przykładem tradycyjnej Americany (chociaż bardziej dynamicznej) z wzorcami meksykańskimi, chyba najbardziej jaskrawą ich próbką jest Fiesta, czy specyficzny tembr solowej trąbki w Toro.

Mimo pewnej archaiczności nie można odmówić Bernsteinowi ilustracyjnej pomysłowości. Strange Funeral zawiera wariację na temat główny toczącą się w tempie marsza żałobnego (a nawet z pomocą progresji akordowych znanych ze słynnego utworu Chopina). Potem mamy do czynienia ze świetną grą z rozpoczynającym Main Title motywem, dzięki czemu początkowo poważny utwór nabiera charakteru humorystycznego i nawet inspirującego, chociaż nie popada w straszny mickey-mousing. Orkiestracje są w ogóle bardzo dobre. Dzięki nim po części (a także wykonaniu orkiestry) mamy do czynienia z tym, co chyba chciał osiągnąć Aaron Copland swoją Americaną. Zwykle kompozytorzy eksploatują spokojniejszą jej wersję, czego najlepszym przykładem wydają się późniejsze patriotyczne prace Johna Williamsa (Szeregowiec Ryan, Amistad, częściowo Patriota). W tej wersji mamy do czynienia z pełnymi patriotycznej szlachetności solówkami (nieco militarystycznymi też) na trąbkę i róg. Bernstein bardziej postawił na czynnik inspiracyjny, czym stworzył wzorzec partytury do westernu w jej wersji ze Srebrnej Ery. W podobny sposób do kompozytora legendarnej Fanfare for a Common Man odniósł się w swojej partyturze do Jak zdobyto Dziki Zachód się słynny Alfred Newman, chociaż może określenie tej ścieżki jako wzorowanej na Siedmiu wspaniałych byłoby przesadą.

Duża część zarzutów o archaiczność ścieżki Bernsteina dotyczy muzyki akcji. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że mówienie o archaiczności jakiejkolwiek ścieżki ma charakter subiektywny, bo wiadomo, że duża większość partytur sprzed niespełna 50 lat nie pasowałaby do żadnego współczesnego filmu. Muszę przyznać jednak, że mnie, co prawda wychowanemu na Twierdzy, akcja Bernsteina na albumie wydaje się staroświecka. Z drugiej strony, tematyka Alfreda Newmana (a także, jak chociażby w przypadku Egipcjanina Sinuhe czy Opowieści wszechczasów, underscore) i akcja Bernarda Herrmanna (Psychoza, On Dangerous Ground czy wspomniany Sinuhe). Trzeba powiedzieć, że pewne preferencje rytmiczne przypominają ostatnią twórczość Jerry’ego Goldsmitha. Problematyczne wydaje się swoiste zorientowanie na perkusję. W ruch idą kotły, werbel i ksylofony (które niektórych mogą pewnie doprowadzić do szału). Trochę archaiczne może też się wydawać underscore w takich utworach jak The Ambush. Trudno mówić o solowych skrzypcach, które były stereotypowym elementem tematów miłosnych w Złotej Erze, tu jednak ich wykorzystanie może mieć uzasadnienie w odwołaniu się do tradycji meksykańskiej. Jakość nagrania jest taka, jakiej można oczekiwać po ścieżce sprzed 46 lat.

Akcja potrafi być ekscytująca. Motyw z Crossroads jest naprawdę świetny, tak jak wcześniejszy Calvera Routed przypomina dokonania Jerry’ego Goldsmitha. Pod koniec niestety popada w dość dużą ilustracyjność, co nie wpływa dobrze na słuchalność. Harry’s Mistake i Calvera Killed zawierają temat Calvery w, jak zwykle, złowrogiej i dramatycznej aranżacji. Ten drugi utwór jest naprawdę ekscytujący, kończy się zaś ciekawą wariacją na temat główny. Finale – End zaś stanowi dobrą klamrę ścieżki, ponieważ kończy się powtórzeniem klasycznej melodii i meksykanskiego tematu miłosnego (słyszanego wcześniej chociażby w Petra’s Declaration. Generalnie ścieżka Bernsteina jest już klasykiem. Znakomity główny temat i dwa dobre tematy poboczne, dobre orkiestracje i często inspirujące wykonanie świadczą o tym, że ta muzyka zasługuje na to miano. Nie jest pozbawiona wad oczywiście, na albumie nie wypada tak dobrze jak w filmie. Album być może jest trochę za długi, jakość nagrania nie najlepsza. Podstawowym jednak zarzutem jest to, że muzyka nie zestarzała się zbyt dobrze. Dzisiaj brzmi dość staroświecko, czego nie można powiedzieć o najwybitniejszych przykładach partytur z epoki. Może nie geniusz, ale wcale niedaleko…

Najnowsze recenzje

Komentarze