Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

U.S. Marshals (Wydział pościgowy)

(1998)
3,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Ścigany Andrewa Davisa okazał się zbyt wielkim sukcesem komercyjnym, by go nie wykorzystać. 5 lat po premierze thrillera z Harrisonem Fordem i Tommy Lee Jonesem postanowiono wrócić do jednej z jego postaci. Chodzi o granego przez Jonesa szeryfa federalnego Sama Gerarda. Aktor rzecz jasna wrócił do swojej nagrodzonej Oscarem roli, wróciła też jego „ekipa”, czyli Joe Pantoliano i Daniel Roebuck. Do obsady dołączyli Wesley Snipes jako nowy uciekinier i, jako nowy współpracownik szeryfa, Robert Downey Jr. Fotel reżysera objął montażysta Stuart Baird. Jest to jego drugi film po Krytycznej decyzji.

Z Bairdem także po raz drugi współpracował weteran muzyki filmowej Jerry Goldsmith. Współpraca musiała się obu panom układać bardzo dobrze, ponieważ kilka lat później reżyser naciskał na producentów, by zatrudnili twórcę Omena do ostatniego Star Treka. W swoim czasie, a także w ostatniej dekadzie legendarny kompozytor był uznawany przede wszystkim za mistrza kina akcji. Wydany przez Varese Sarabande album jest jak zwykle króciutki, muzyki jest zaledwie 30 minut. Czy w tym przypadku jej ilość nie jest jednak wystarczająca?

Rozpoczyna go Nuggets & Bullets wprowadzający główny temat. Trzeba przyznać, że jest on bardzo prosty i całkiem efektywny. Głównie poza dętymi blaszanymi kompozytor operuje tu jednak elektroniką i dość brutalną perkusją. Nie można odmówić tej ścieżce tego, za co wychwala ją jeden z polskich recenzentów, dynamiki. Co z tego, skoro dynamika jest osiągana w tak, nie bójmy się tego w ten sposób określić, tani sposób. Goldsmith, mistrz kina akcji, oczywiście używa swoich sztuczek, takich jak specyficzna, nieregularna rytmika. Główna fanfara jest właściwie cały czas wykorzystywana, co nadaje ścieżce spójności. Jest ona całkiem niezła, a jej krótkość nie pozwala uznać częstotliwości wykorzystania za nużący.

Oczywiście najważniejsza jest orkiestra, chociaż elektronika stanowi jedną z podstaw ścieżki. Tutaj nie mamy do czynienia z niczym nowym, kompozytor wykorzystuje tu brzmienia, jakie znamy od kilku lat. Budujące napięcie pod pewnymi względami przypomina czasem swoją brutalnością Zimmerowskiego Peacemakera, który osobiście traktuję jako swoisty hołd dla legendy kina akcji, jaką niewątpliwie był Jerry Goldsmith. Generalnie partytura jest dość brutalna, trochę bardziej niż zwykle u kompozytora. Czasami pojawiają się naprawdę ekscytujące fragmenty, jak jeden motyw bliźniaczo przypominający temat Shinzona w Star Trek: Nemesis w Swamp Search, jednak niestety to jest rzadkością. Sposób wykorzystywania perkusji (werbel i dość głośne kotły) jest raczej odstręczający i nie wpływa tak pozytywnie na odbiór partytury, jak byśmy chcieli. Prosty, rytmiczny, motyw na fortepian na początku jest ciekawy, potem, wiecznie powtarzany staje się nużący.

Pewnego rodzaju podziałem płyty jest środkowe, dość spokojne Eves on the City. Trzeba niestety powiedzieć, że Jerry Goldsmith w swojej karierze pisywał dużo lepszą muzykę suspense’ową. W tym utworze pojawia się temat, który w filmie pojawia się częściej i muszę powiedzieć, że wypadał naprawdę dobrze. Szkoda, że nie ma go na tym albumie więcej. Jeden z najciekawszych utworów, Following Chen, jest niestety za długi. W podobny sposób trzy lata później kompozytor zilustrował scene przekazania okupu w thrillerze W sieci pająka. Rytmiczny fortepian, elektronika, perkusja i dęte blaszane uderzające w odpowiednich miejscach (w ten sposób Goldsmith często podkreślał akcenty). Co do akcji, najlepszym utworem jest przedostatnie The Front Gate, świetne tempo, temat na smyczki, potem znakomity atak perkusji. Czemu tak nie brzmiała reszta ścieżki? Szkoda tylko, że poważnie czerpie z poprzednich ścieżek, jak na przykład The Edge. Za późno i za krótko.

Utwór kończy tradycyjna Goldsmithowska konkluzja, czyli Free to Go. Pojawia się tam romantyczna wariacja na główną fanfarę. Trochę za późno na zróznicowanie stylistyczne. Od początku Jerry Goldsmith atakuje nas brutalną akcją. Nigdy nie był pod tym względem zbyt subtelny, ale tutaj jest bliski przekroczenia granic przyzwoitości. Jeden dobry temat i dwa dobre utwory to niestety za mało by móc polecić ten album. Niestety, jedna ze słabszych prac Goldsmitha, a półgodzinny album tym razem jest jak najbardziej wystarczający.

Inne recenzje z serii:

  • The Fugitive
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze