Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Signs (Znaki)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Trzeci thriller M. Nighta Shyamalana (piąty film w karierze) opowiada historię pastora z kryzysem wiary, na farmie którego pojawiają się dziwne znaki w zbożu, z reguły uznawane za efekt działania kosmitów. Kryzys wiary pojawił się po śmierci żony wielebnego (świetnie granego przez Mela Gibsona). Jak zwykle u tego twórcy zbyt wielu elementów fabuły zdradzać nie można, bowiem lubi on zaskakiwać. Zdjęcia ponownie zrobił znakomity operator Tak Fujimoto (współpracowali razem przy Szóstym zmyśle, a wcześniej znany był chyba przede wszystkim z Milczenia owiec). Poza Gibsonem zagrali między innymi Rory Culkin (co się stało z Macaulayem…) i Joaquin Phoenix. Bardzo ważną rolę zagrał też sam reżyser, który wzorem swojego ulubionego twórcy Alfreda Hitchcocka pojawia się w większości swoich filmów, a w debiucie nawet sam zagrał główną rolę.

Po raz trzeci oprawą muzyczną zajął się James Newton Howard. Współpraca obydwu jest niezwykła. Od Niezniszczalnego Howard jest jedną z pierwszych osób angażowanych do projektu. Przed zdjęciami reżyser leci do Los Angeles, by przedstawić storyboardy i przedyskutować sens filmu. Kompozytor już wtedy zaczyna pracować nad tematyką i dema wysyła do Shyamalana. Potem przerabia (dość poważnie) utwory, żeby dopasować do filmu. Shyamalan jako jeden z niewielu twórców nie stosuje tzw. temp-tracka. Same Znaki muzyk określa jako najlepszą partyturę napisaną kiedykolwiek dla Hindusa. Jak jest naprawdę?

Już w pierwszym utworze słychać, jaką konwencję przyjął dla ścieżki twórca. Na prośbę Shyamalana wzorował się na Herrmannowskiej Psychozie. Już tutaj pojawia się trzynutowy motyw, który jest powtarzany w różnych akordach. Taką technikę, charakterystyczną dla minimalizmu, a także twórczości samego Herrmanna, nazywa się ostinato. Samo Main Title jest świetne i naprawdę ekscytujące. Potem muzyka się wycisza. Tak jak w przypadku właściwie wszystkich partytur dla Hindusa kluczem jest powściągliwość i psychologizm. Nie znaczy to, że nie mamy do czynienia z brutalnymi atakami orkiestry. Takie uderzenia się znajdują, ale zdecydowanie dużo ciekawszy jest orkiestracyjny detal. Jednym z częściej wykorzystywanych instrumentów w tej partyturze jest flet, dość cichy, ale np. w Roof Intruder przez pewien czas wykonuje on główny motyw.

W dużej mierze ocena ścieżki przez kompozytora bierze się stąd, że trzynutowy motyw, na którym oparł ścieżkę jest bardzo wszechstronny. Przez to emocje kształtowane są właściwie przez samą harmonię, nie przez melodykę czy samo brzmienie (jak w Szóstym zmyśle). Pierwszym mocno trzymającym w napięciu utworem jest Brazilian Video, który podobnie jak w pierwszej współpracy długo dąży do brutalnego wybuchu. Świetne są tam partie na solowe skrzypce. Nie jest to jednak tak tradycyjne (żeby nie powiedzieć sztampowe) jak w przypadku tamtej ścieżki. Orkiestracje, jak to jest w zwyczaju Jamesa Newtona Howarda są na jak najwyższym poziomie. Przy okazji tego utworu warto też wskazać na małe podobieństwo między jego początkiem a The Mutant z Pamięci absolutnej Goldsmitha. Wiadomo, że twórca wysoko cenił zmarłego mistrza, będąc chociażby jednym z niewielu kompozytorów obecnych na jego pogrzebie.

Howard nie rezygnuje z elektroniki, chociaż używa jej w zdecydowanie mniejszym stopniu niż w dwóch poprzednich projektach Shyamalana. Warto wskazać na jej inteligentne (jak zwykle) użycie w In the Cornfield. Trzeba powiedzieć, że jak na thriller przedstawiane tu emocje są bardzo różnorodne, od zaciekawienia po wręcz strach. W pewnych fragmentach muzyka jest wręcz inspirująca i nie mówię tu tylko o utworach z cyklu Hand of Fate. Wykorzystywanie trzynutowego motywu nadaje jednak pewnego pośpiechu i w dużej mierze dzięki temu napięcie jest utrzymywane przez cały czas na podwyższonym poziomie, pomimo dość niskiej intensywności emocjonalnej. W dłuższych utworach (Throwing a Stone czy In the Cornfield) kompozytor pozwala muzyce powoli zwiększać napięcie, poprzez operowanie dynamiką (powoli coraz głośniej), a także samą ekspresję orkiestry.

Pod koniec albumu napięcie narasta, pojawiają się brutalniejsze dysonanse. Rośnie także intensywność emocjonalna. Kompozytor sugestywnie buduje atmosferę zagrożenia. Pojawia się także więcej muzyki akcji, tu już dość brutalnej, jak w Into the Basement, ale tak jak wcześniej, do wszystkiego dąży, wszystkie uderzenia orkiestry są przemyślane i misternie rozplanowane. Jeśli partytury Howarda dla Shyamalana coś pokazują, to inteligencję kompozytora. Można rzecz jasna czasem oskarżać go o kliszowość, co trzeba powiedzieć przede wszystkim o Szóstym zmyśle. Przede wszystkim mamy tu do czynienia z wypracowaniem odpowiedniej atmosfery, subtelnym budowaniem napięcia, tak że każdy charakterystyczny dla większości horrorów efekt pojawia się w odpowiednim momencie i nie mówię tu tylko o zgraniu z obrazem, ale także odbiorze na płycie. Mamy bowiem świadomość, że atonalne uderzenie na pewno nastąpi, napięcie budzi w nas oczekiwanie. Było nie było, nazywa się to suspense, czyli zawieszenie.

Najlepsze partie albumu dostajemy na końcu. Najpierw zaczynające się od mocnego dysonansu Asthma Attack, które potem przeradza się w piękny pasaż, a następnie otrzymujemy najlepsze utwory albumu, czyli Hand of Fate. Pierwsza część zaczyna się od motywu z Brazilian Video, by po chwili wrócić do Main Title. Potem muzyka zwalnia tempo, ale napięcie wraca. Warto tu zwrócić uwagę na znakomite orkiestracje. Wracają nawiązania do Herrmanna. Świetne są partie na dęte blaszane, być może w delikatnym stopniu nawiązujące do twórcy Zawrotu głowy. Świetnie to wypada w końcowych scenach filmu. Nagle muzyka staje się bardziej melodyjna, wręcz inspirująca. Znakomite jest wykonanie orkiestry. Druga część jest spokojniejsza, wracają progresje z pierwszej połowy płyty. Mimo wiecznego powtarzania trzynutowego ostinato, muzyka staje się niespodziewanie (jak na swój gatunek) piękna. Już nie ma strachu, niepewności, zaciekawienia. Pojawia się nadzieja. Róg wykonuje temat bardzo podobny do melodyjnego z Szóstego zmysłu, co jest ciekawym nawiązaniem do poprzednich projektów reżysera.

James Newton Howard skomponował partyturę bardzo efektywną, opierając się na prostej technice. Minimalizm okazał się dla tego psychologicznego thrillera poruszającego ważny temat, jakim jest kryzys wiary, językiem jak najbardziej odpowiednim. Zresztą muzyka wypada w filmie dobrze. Na albumie niewiele gorzej. Przy pierwszych przesłuchaniach ścieżka stałego współpracownika Shyamalana może się wydać monotonna, ale nie dajcie się temu zwieść. Kompozytor stworzył ścieżkę pełną subtelnych detali, na które warto zwrócić uwagę. Chciałbym skorzystać z okazji i pochwalić metodę współpracy, jaką przyjął hinduski reżyser. Daje ona kompozytorowi wielką swobodę i prawo do kreatywności, dzięki czemu otrzymujemy prace na tak wysokim poziomie artystycznym, albo przynajmniej wykraczające poza zwykłą funkcjonalność. Tak jak mówi Shyamalan Razem jesteśmy lepsi, niż bylibyśmy oddzielnie. Co do oceny Znaków z kompozytorem nie mogę się zgodzić. Mimo, że wciąż Osady nie widziałem, to przynajmniej jako album cenię ją jednak dużo wyżej, chociażby przez piękną tematykę. Znaki w osobistej hierarchii umiejscowiłbym na trzecim miejscu – lepsze od Szóstego zmysłu, ale dosłownie odrobinę gorsze od Niezniszczalnego.

Najnowsze recenzje

Komentarze