Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Williams

Amazon

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Znam ludzi, którzy dzień w dzień godzinami adorują przyrodnicze lub/i naukowe kanały tematyczne. Choć klubowej karty nałogowego maniaka telewizyjnego niestety nie posiadam, często zdarza mi się ulec magii jakiegoś dokumentu. Na pewno dobrze wspominam zetknięcie się z Amazon Kietha Merrilla. Nie urzekła mnie bynajmniej historia jaką prezentuje, bowiem jako film edukacyjny wydał mi się strasznie banalny, traktujący tematykę puszczy amazońskiej bardzo oględnie i powierzchownie. To co jednak uderzyło we mnie, to niesamowite zdjęcia oraz muzyka doskonale wkomponowana w następujące po sobie zapierające dech w piersiach kadry. Właściwie mieszanka tych dwóch elementów przy sprzyjających warunkach oglądania (IMAX lub HR HDTV) tworzą niesamowitą ucztę audio-wizualną, która na długo ostaje się w pamięci.

Odpowiedzialny za muzyczną stronę obrazu Alan Williams, mimo stosunkowo krótkiego czasu bytowania w branży muzyczno-filmowej śmiało uchodzić może za weterana filmu dokumentalnego. Niemałą część swojej kariery poświęcił bowiem współpracy z ludźmi kręcącymi krótkie, ale spektakularne dokumenty w technologii IMAX. Jednym z pierwszych tego typu obrazów, nad jakimi pracował Alan, był właśnie Amazon. Choć żadnego większego wyróżnienia za tą ścieżkę nigdy nie otrzymał, można uznać ją za olbrzymi sukces artystyczny na stałe wpisujący się w filmografię tego młodego, jakże utalentowanego artysty. Moje osobiste odczucia po przesłuchaniu ścieżki dźwiękowej do Amazon skłoniły mnie do ustawienia tej kompozycji na piedestale najlepszych osiągnięć Alana Williamsa na równi z dramatycznym, nostalgicznym Disconnect i wielobarwną muzycznie ilustracją z Kilimanjaro. Płyta wydana przez Hybrid serwuje nam 40minutową, bardzo subtelną, muzyczną podróż po Ameryce Południowej. Co ciekawe, materiał nań zawarty jest o kilka minut dłuższy od tego słyszanego w filmie Merrilla. Wiąże się to z zabiegami montażowymi, w wyniku których część utworów nagranych na potrzeby Amazon została pocięta lub pominięta.

Krążek otwiera podniosły, orkiestrowo-chóralny kawałek Amazon. Ta dwuminutowa czołówka wprowadzająca słuchacza/widza w magiczny rejon południowoamerykańskiego równika, praktycznie w tej samej formie żegna go utworem End Credits. Już w pierwszych minutach eksplorowania muzyki przekonujemy się, że zdominowana jest ona przez szeroko pojęty element etniczny. Kreowany na bazie kilku prostych instrumentów dętych jak: fleciki, shakuhachi oraz wszelkiego rodzaju bębny i grzechotki, identyfikuje się nie tylko z obserwowaną na ekranie egzotyką botaniczną, ale również z rdzennymi mieszkańcami Amazonii, których plemienny tryb życia bardzo ogólnikowo stara się przedstawić nam twórca obrazu. Bolivian Village ilustruje właśnie jedną z takich scen. Oczywiście utwór ten jak i cała etnika słyszana w Amazon trzyma się ściśle stereotypowych wzorców. Alan Williams sięga po sprawdzone przez starszych kolegów po fachu środki artystycznego wyrazu i oplata je prowizorycznym płaszczem kulturowym, by mieszanką tych dwóch stylów podziałać na wyobraźnię widza, co udaje mu się znakomicie. Niezwykle ważną rolę w tym dziele pełni orkiestra symfoniczna dobrze podkreślająca majestatyczne, zapierające dech w piersiach widoki. Wzorowym przykładem skutecznego przenikania się instrumentów orkiestrowych z etniką jest temat przewodni partytury, którego pełnię wdzięków odsłania drugi utwór na płycie, Mamani. Smyczki i instrumenty perkusyjne ścielą melodyjne tło pod solówki instrumentów dętych drewnianych i blaszanych, a pojawiający się od czasu do czasu chór skutecznie uwypukla fenomen amazońskiej natury. Instrumentarium i orkiestracje niektórych fragmentów przywodzą mi nieco na myśl motyw Tatr z Prowokatora. Jeżeli ktoś mierzył się kiedyś z tą kompozycją Lorenca, na pewno nie będzie miał większych problemów z naszkicowaniem sobie oczami wyobraźni dzieła Alana Williamsa.

Szkoda, że ścieżek pokroju Amazon na półkach sklepowych w naszym kraju jest tak mało. Naprawdę trzeba się napocić, by w Polsce zdobyć bez problemów ten score. Alternatywą zostają zawsze zagraniczne sklepy internetowe… Mimo tego myślę, że warto przynajmniej spróbować sięgnąć po tą partyturę. Jest ona najlepszą wizytówką talentu Alana Williamsa oraz niesamowicie ważnym argumentem świadczącym, że muzyka do dokumentu może być równie inspirująca i piękna jak partytura do filmu fabularnego. Czasem nawet lepsza…

Inne recenzje z serii:

  • Kilimanjaro: To the Roof of Africa
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze