Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bronisław Kaper

Mutiny on the Bounty (Bunt na Bounty)

(2004)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Filmy marynistyczne w okresie silnego rozwoju kinematografii jaki przypadał na lata 30-60 cieszyły się sporą popularnością i zainteresowaniem. Gatunek ten już od samego początku mocno zakorzeniony był w historii, czerpiąc zeń wątki na bazie których kreowano morskich bohaterów popychających niczym wiatr żaglowce rzeszę widzów w kierunku sal kinowych. Wyprawy kolonialne, korsarskie, wielkie wojny armad niegdysiejszych europejskich potęg morskich… to tylko przykłady upodobań panujących w Hollywood – głównego eksportera tego gatunku na światowe rynki. W ciągu tych kilkudziesięciu lat żeglugi po kinach powstał ścisły kanon opowiadań do których systematycznie powracali filmowcy. Do tego kanonu należy między innymi historia pewnego brytyjskiego kapitana o niechlubnej sławie tyrana – Williama Blighta – dowódcy okrętu “Bounty”, którego podkomendni na czele z Fletcherem Chistianem pewnego dnia zbuntowali się i przejęli kontrolę nad statkiem. Legenda jaka krążyła przez wieki o tym wielkim żeglarzu została spisana w 1932 roku przez Chalesa Nordhoffa i Jamesa Normana Halla do opowiadania, po czym czterokrotnie przełożona w takiej formie na taśmy celuloidowe. Z wszystkich tych produkcji uwagę przyciąga szczególnie jedna – Bunt na Bounty reżyserii Carola Reed i Lewisa Milestone.

Bunt na… planie?

Motyw powstania ów remake’a klasyku z 1935 roku o tym samym tytule był bardzo prozaiczny. Studio MGM chciało odświeżyć historię Blighta ukazując ją w kolorze, w nowoczesnym jak na tamte czasy formacie widescreen i uposażyć go w zapierające dech w piersiach efekty specjalne, równie rewolucyjne jak na tamte czasy. Przedsięwzięcie jakiego podjęło się w 1959 roku MGM wprawiało w zachwyt i zdumienie, a jedna z głównych ról obsadzona przez nowo narodzoną gwiazdę “Fabryki Snów” – Marlona Brando – miała zapewnić sukces kasowy filmu. Realizacji obrazu ruszyła z wielką pompą. W pierwszym stadium pre-produkcji funkcjonowało około 30 wersji scenariusza różniących się w detalach, w chwili kręcenia pierwszych zdjęć zostało ich już tylko 3. 14 milionowy początkowy budżet dawał niesamowite możliwości techniczne i logistyczne. Zbudowano więc replikę okrętu “Bounty”, o blisko 30 stóp większą niż oryginał (z rozbudowanymi pomieszczeniami wewnętrznymi), załadowano aktorów i realizatorów na pokład i wyruszono w rejs do Tahiti, a w trakcie podróży kręcono film na pokładzie. O ile podróż przebiegała w miarę spokojnie, z nielicznymi tylko problemami technicznymi, to kręcenie scen na wyspie Bora Bora oraz Tahiti wiązało się z pasmem nieprzyjemności. Brando stawał się nieznośny odstawiając ekipie, a nade wszystko reżyserowi “szopki” doprowadzając w efekcie do załamania i wstrzymania produkcji na pół roku. Czyżby treść filmu udzieliła mu się prywatnie? Tak bynajmniej żartowano o zaistniałej sytuacji. Faktem jest, że Reed zrezygnował, a na jego miejsce powołano Milestone’a. Także i ten reżyser uskarżał się na niezwykle trudny charakter Marlona Brando, przez którego wydłużanie zdjęć studio musiało wyłożyć na produkcję filmu kolejne miliony zamykając budżet Bunt on Bounty w granicach 20 mln $ czyniąc zeń najdroższym ówczesnym filmem w historii kina. Mimo, że krytyka po premierze wypowiadała się o nim pochlebnie, zgromadził on w Stanach niespełna 10 mln $ zysku. Nawet atrakcyjne zdawać by się mogło nazwisko w creditsach nie wyciągnęło produkcji z finansowego dołka. Na pewno wstrząsnęło to fundamentami MGM, w równym chyba stopniu co noc oscarowa, gdy siedmiokrotnie nominowany Bunt na Bounty okazał się wielkim przegranym nie zdobywając żadnej statuetki.

Odejście w wielkim stylu!

Jednym z nominowanych w 1962 roku do Oscara był Bronisław Kaper, polski kompozytor od połowy lat trzydziestych przebywający w Hollywood. Przez prawie 30 lat pracy w Fabryce Snów zasłynął jako twórca partytur do m.in: Gaslight, Lili, The Prodigal i Braci Karamazov wyrabiając sobie przy tym pozycję drugiego po Miklosie Rózsie najcenniejszego muzyka studia MGM. Może nie do końca ufano jeszcze wtedy możliwościom Polaka, ponieważ pierwotnym zamysłem szefostwa było zaangażowanie Rózsy do ilustracji Buntu. Zajęty przygotowaniami do scoringu El Cida Rózsa zmuszony został do odrzucenia propozycji, ostatecznie więc kontrakt trafił na biurko Kapera. Dziwnym zbiegiem okoliczności Bunt na Bounty rozpoczął i skończył karierę Polaka w studiu, bowiem jedną z pierwszych jego prac, której próżno szukać w jakichkolwiek creditsach, było skomponowanie wraz z Walterem Jurmannem i Gusem Kahnem tematu miłosnego do Mutiny on the Bounty z 1935 roku.

Podobnie jak sam film, muzyka zeń pochodząca była równie kolosalnym przedsięwzięciem, nie tylko finansowym ale nade wszystko czasowym i logistycznym. Przez ponad 14 miesięcy pracy nad Buntem Kaper skomponował kilka różnych wersji partytury, poprawiając ją za każdym razem, gdy w scenariuszu zachodziły jakieś głębsze zmiany. Materiał zarejestrowano na dwóch głównych sesjach nagraniowych (marzec-kwiecień i lipiec-wrzesień) które chyba po raz pierwszy jak na tamte czasy wyszły spoza standardowego studia przenosząc się w egzotyczne miejsca…

Wydanie godne muzyki

Na Mutiny on the Bounty w przeciwieństwie do większości wcześniejszych prac Kapera nie ciążyło fatum wydawnicze. Już parę tygodni po premierze obrazu, MGM wypuściło na rynek winyl zestawiający w sobie około 35 minut oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Biorąc pod uwagę ilość materiału jaka została nagrana do tego filmu wydanie MGM było kroplą w morzu potrzeb melomanów. Na przestrzeni lat ukazywały się liczne wznowienia oraz suity tematyczne umieszczane na albumach kompilacyjnych, które na dłuższą metę nie mogły zadowolić fanów twórczości Bronisława. Rok 2004 w pełni za to ich usatysfakcjonował. Nakładem Film Score Monthly ukazał się bowiem trzypłytowy album z kompletną partyturą Kapera. Niejednemu kolekcjonerowi, mówiąc potocznie, opadła szczęka z wrażenia gdy zabrał się za eksplorowanie tego albumu. Nie bez powodu zresztą. Obok Lord of the Rings – Complete Recordings to chyba najlepsze wydawnictwo jakie kiedykolwiek podziwiały moje uszy i oczy! Ponad 3 godziny muzyki pochodzącej z różnych wersji filmu plus prawie 45 minut utworów alternatywnych pozwalają nie tylko zapoznać się z kompletną oprawą muzyczną obrazu ale prześwietlić także powolny proces jej kształtowania. Niezwykle pomocny przy tym będzie 48stronicowy booklet załączony do płyt, w najdrobniejszych detalach opisujący produkcję filmu i muzyki z dokładnymi analizami. Mało tego. Załączono w nim liner notes i szczegółowy opis utworów jaki widniał w książeczce wydania LP!

Niesamowicie ciężko jest opisywać tak obszerny album jakim jest Mutiny on the Bounty. Elementem utrudniającym całą sprawę oprócz niebotycznego czasu odsłuchowego jest tu podział materiału na 3 bloki muzyczne. Pierwszy dysk i dwa utwory na drugim zestawiają w sobie kompletną partyturę do finalnej wersji Buntu, takiej jaką mieliśmy okazję podziwiać w kinach lub w telewizji. Druga płyta i połowa trzeciej przedstawia nam pierwotną wersję ścieżki, tą nagraną jeszcze na początku 1962 roku. Pomimo krótkiego czasu pomiędzy pierwszą a drugą sesją muzyka Kapera przeszła totalną rewolucję strukturalną sprzed której ostała się tylko tematyka i schematy niektórych utworach. Pozostałą część trzeciego dysku zapełniają tracki alternatywne lub demonstracyjne rejestrowane jeszcze w czasie zdjęć. Bogactwo muzyczne jakie wypływa z Buntu jest zatem przeogromne. Ta partytura jest wielkim garem w którym Kaper upichcił niesamowicie smaczny wywar muzyczny. Nie chcąc katować czytelników nadmierną ilością analiz, które równie dobrze mogliby wyczytać w książeczce załączonej do wydania, pozwolę sobie na drobną wycieczkę po wszystkich płaszczyznach pracy Bronisława.

Problemy z cezurą czasową

Mimo iż formalnie przyjmuje się za rok 60ty końcówkę “Golden”, a początek “Silver Age” partytura Kapera nie trzyma się tej cezury. Bunt na Bounty to spadkobierca kilkudziesięciu lat pracy Polaka w Hollywood, tkwiącego mentalnie i stylistycznie w założeniach “Golden Age”. Bardziej skłoniłbym się do tezy, że ten score jest portalem przeprowadzającym zachodnią muzykę filmową z jednej epoki do drugiej. Zachowuje on zatem swoją wyrazistość, charakterystyczną dla partytur połowy XX wieku, przy czym miejscami daje wyczuć się stopniowe odchodzenie w stronę nowych trendów przejawiających się w tłumieniu nadmiernej ekspresyjności i skupianiu się na istocie i funkcji dźwięku.

Źródeł Buntu na Bounty możemy szukać w spuściźnie prekursorów gatunku, między innymi u Korngolda, Steinera i Prokofiewa. Największe piętno odcisnął na partyturze Polaka ten pierwszy kompozytor, lider marynistycznej muzyki filmowej, znany przede wszystkim z dynamicznych ścieżek wyposażonych w porywające zestawy tematyczne jak Sea Hawk i Sea Wolf. Bunt na Bounty nawiązuje w dużej mierze do tych klasyków. Widać to w muzyce akcji, tak samo wciągającej i ekspresyjnej jak u Korngolda. Niemal schematycznie Kaper prowadzi swoją orkiestrę w takich utworach jak The Storm i The Mutiny. Wspólny mianownik prac obu panów jeszcze silniej uwypukla się w tematyce, może nie na płaszczyźnie melodii ale w sposobie epatowania nimi. Bunt na Bounty wychodzi naprzeciw słuchaczowi z dwoma prężnie działającymi tematami: patetycznym, zbudowanym w formie fanfar tematem głównym (Main Title / Portsmouth Harbor) i bardzo pięknym, lirycznym tematem miłosnym (Follow Me [Love Song]). O ile ten drugi pojawia się dopiero od momentu przybycia naszych bohaterów na Tahiti, to temat główny od pierwszych nut do ostatnich niczym potężny filar utrzymuje ciężar całej kompozycji. Właściwie spora część muzyki akcji opiera się na nim, częstokroć w różnorodnych aranżacjach ale zawsze w tej samej, patetycznej i porywającej formie.

Nie tylko Korngoldem żywił się Kaper pisząc muzykę do Buntu na Bounty. Kompozycja ta jest idealnym zwieńczeniem 30 lat pracy dla MGM i wspaniałą podróżą po stylistyce jaką Bronisław wypracował sobie w tym czasie. Jako iż najpłodniejszy okres w karierze Polaka przypadł na lata 50., stąd też sporo tu nawiązań do ówczesnych kompozycji pokroju: Quentin Durward, Bracia Karamazov i The Prodigal. Pojawienie się ich w filmografii Kapera miało ogromne znaczenie w formowaniu schematów budowania napięcia i prowadzenia underscore, schematów które rozwijał i modyfikował w następnych pracach. Szczególnie silnie akcentowana jest tu obecność The Prodigal, gdzie Kaper zamknął swój do tej pory eksperymentatorski warsztat ilustrowania filmów o tematyce historycznej. Nieodzownym elementem tego warsztatu stała się na przestrzeni lat etnika, której także i w Buncie nie mogło zabraknąć. Sposobność ku odejściu w tym kierunku dały liczne sekwencje pobytu na Tahiti. Budowana na bębnach i wokalu etnicznym muzyka zapełnia środkową część kompozycji ubarwiając ją i uwalniając od bombardującego nas od pewnego czasu potoku dźwięku. Przysłuchując się obu wersjom partytury umieszczonej na dyskach zauważyć możemy znaczną różnicę pomiędzy nimi. Pierwotnie Kaper o wiele mniej miejsca przeznaczył etnice ograniczając ją jedynie do folkowej piosenki. W ostatecznej wersji kompozycji epatuje już prawdziwie kolorową paletą utworów źródłowych. Na marginesie warto dodać, że całość regionalnej muzyki Kaper nagrywał w Tahiti z wykorzystaniem tamtejszych chórów i bębniarzy.

Interesującym jest fakt, że wszelkie odniesienia do przeszłości nie wyszły partyturze Kapera na złe, a wręcz przeciwnie. Hybrydę jaką stworzył opatrzył nowoczesnymi technikami ilustracyjnymi, które przyjęły się na stałe do gatunku, a przejmujący po nim w branży batutę kompozytorzy nawiązywali do jego dzieła w takim samym stopniu jak niegdyś Kaper nawiązywał do pionierów muzyki filmowej. Wystarczy tylko sięgnąć do pierwszej lepszej partytury z filmu marynistycznego, chociażby do Wyspy Piratów, by wytropić powiewającą w tle muzyczną banderę Buntu na Bounty. Wielki hołdem w kierunku tej kompozycji jest trzypłytowe, można by powiedzieć flagowe wydanie FSM. Aż szkoda, że limitowane do 3 tysięcy egzemplarzy i niedostępne do kupna w Polsce. Pomijając koszta transportu zakup tego soundtracku nie jest jednak jakimś wielkim obciążeniem dla kieszeni kolekcjonerów. Cena takowego zamyka się bowiem w granicach 35$, co w przeliczeniu na polską walutę daje nam niewiele ponad 120zł. Score warty każdych pieniędzy. Polecam!

Najnowsze recenzje

Komentarze