Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

1917

(2019)
4,3
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 23-01-2020 r.

Sam Mendes idzie na wojnę. Oto dwóch żołnierzy – Schofield i Blake – otrzymuje rozkaz przedarcia się przez linię frontu. Mają dostarczyć depeszę dla brytyjskiego oddziału, który nieświadomy niemieckiej zasadzki za kilka godzin wyśle 1600-osobową armię na pewną śmierć.
Ta prosta w założeniu historia jest swobodną adaptacją pamiętnika Alfreda Mendesa, dziadka reżysera, który ponad 100 lat temu, otrzymał podobny rozkaz. Żeby jak najlepiej opowiedzieć, co go spotkało, Sam angażuje dwóch wirtuozów filmowego rzemiosła. Pierwszy – Roger Deakins staje za kamerą, zamykając 1917 w dwóch długich ujęciach. Drugi bohater filmowego planu, Thomas Newman, to kompozytor, dla którego współpraca z Mendesem to już siódmy wspólny projekt. Wcześniej panowie stworzyli American Beauty, Drogę do zatracenia czy dwie ostatnie części bondowskiej franczyzy.

Na wstępie trzeba zaznaczyć: w 1917 cały narracja opiera się na perfekcyjnych ujęciach i uszytej na miarę ścieżce dźwiękowej. Dzieje się to w dużej mierze kosztem pozostałych elementów produkcji. Sam Schofield i Blake nie wydają się być osobnymi głosami w tej wojnie. Są posłańcami, przemierzającymi niebezpieczne terytoria, raz lepiej, raz gorzej radząc sobie z przeciwnościami losu. Nie ma w tym odkrywczości. Ich przeprawa naszpikowana jest mało wyszukanymi filmowymi pułapkami, które im dalej, wydają się coraz bardziej znajome. W konsekwencji po jakimś czasie przestaje nam zależeć, i jedyne czego chcemy, to by zadanie w końcu znalazło swój finał. Można mieć za to żal do filmowców – z filmu zapowiadającego się na przejmujący fresk o pierwszej wojnie światowej widzianej oczami jednostki, stworzono przystępny, aczkolwiek mało angażujący surwiwalowiec.

Ta oszczędność może również tłumaczyć taki, a nie inny charakter muzyki. Newman, w większości, ma za zadanie dotrzymać kroku ekipie operatorskiej, nie zważając na konkretne epizody, takie jak spotkanie z kobietą z dzieckiem, przekroczenie linii wroga czy zestrzelenie samolotu. Wszystkie one wpadają do jednego muzycznego worka podpisanego – atmosfera. A ta kreowana jest tutaj minimalistycznym dźwiękiem syntezatorów, dronami, a także przerywnikami w postaci zagadkowo brzmiącego pianina, tak jak w A Scrap of Ribbon czy Croisilles Wood. Naczelnym pretekstem do powściągliwej, żeby nie powiedzieć teksturowej muzyki jest napięcie, jakie ona wywołuje. Elektroniczne tony, zmienne tempo, przerywniki z orkiestrą czy rytmiczną perkusją składają się na chaotyczny pejzaż wojenny, którego niebezpieczeństwo, przypadkowość i strach są głównymi budulcami. Brzmi znajomo (pamiętamy Dunkierkę), ale ten zabieg, nigdy wcześniej nie stosowany przez Newmana w tym stopniu, czyni cuda w obrazie, wybijając się przed szereg zaraz za modelową operatorką. Za przykład niech posłuży utwór Gehenna, osiągający swoje brzmieniowe apogeum na moment przed dotarciem przez bohaterów do niemieckich okopów.

Z dala od dusznego i wymagającego ambientu, znalazło się trochę miejsca na kompozycyjne odskocznie. I są to absolutne perły, ocierające się o najlepsze dokonania syna legendarnego Alfreda. Co ciekawe, nie są to jedynie tematy liryczne, ale również utwory pełne akcji, wyróżniające się ekscytującymi rozwiązaniami, które momentalnie wpadają w ucho – coś czego po Newmanie byśmy się raczej nie spodziewali.

Kluczowe dla 1917 jest The Night Window, przy którym Deakins otwiera drugi rozdział opowieści, zaraz po przebudzeniu Schofielda. To moment, kiedy operator wyraźnie manipuluje widzem, oświetlając środek nocy blaskiem odpalonych rac, stwarzając pozór nocnej mary. Czy Deakins miał w tej scenie przed oczami niemiecki ekspresjonizm – tego pewnie się nie dowiemy. Wiemy natomiast, że Newman rysuje tę granicę pomiędzy jawą a snem wzorowo. Zaczyna hipnotyzującymi dzwoneczkami, które stopniowo zaczynają buzować w towarzystwie orkiestry, by po chwili ułożyć się w imponujące crescendo z iście heroicznym finałem, podkutym sekcją perkusyjną. Newman przypomina w tym zmaganiu anielskie zejście z Angels in America, tak dosadnie uwiecznione na tamtym soundtracku w utworze Submit! W The Night Window aniołów nie ma, ale klimat, jaki buduje muzyka w komitywie ze zdjęciami jest zupełnie nierealny, aczkolwiek piękny.

Kolejnym fragmentem wysokiej próby jest Engländer, gdzie kompozytor bezpośrednio korzysta z doświadczeń wyniesionych z filmów o Jamesie Bondzie. Przyprawiające o łomot serca przedarcie Schofielda przez naszpikowane niemieckimi oddziałami ruiny, otrzymuje najlepszy kawałek akcji całego z repertuaru. Ciężki, z symfonicznym zacięciem, Engländer przeciwstawia się ścianie dźwięku jak dotąd mozolnie budowanej na ścieżce i zapewnia intensywne doznanie dla słuchaczy gustujących w bardziej dynamicznych aranżacjach.

W końcu – Sixteen Hundred Men, którego protoplastą jest Cienka czerwona linia, choć tylko koncepcyjnie. Słychać, bowiem, że Newman ma swój pomysł na utwór. Z drugiej strony, znów musi podporządkować się tempu opowieści, rozgrywającej się przecież w czasie teraźniejszym. Całkiem możliwe, że jest to jeden z najbardziej przejmujących i widowiskowych fragmentów kina wojennego ostatnich lat. W takim wypadku gros zasług powinien spłynąć właśnie na Newmana. Stawiając w tej kulminacyjnej scenie na “zimmeryzm”, udaje mu się rozwiązać całe napięcie gromadzone w 1917 od pierwszych sekund. To sprawia, że szukając rozwiązania, w jaki sposób oddać skalę sceny, nominacja Journey to the Line najpierw na temp-track, a potem oś Sixteen Hundred Men, to rozsądna i niezwykle trafna decyzja. Choć trzeba przyznać – nietrudno odnieść wrażenie, że można było w tym miejscu zaryzykować bardziej, aniżeli uprawiając jawne naśladownictwo. Jakby nie było, to jeżeli do tej pory seans nie wywarł na was wrażenia, teraz jest ten moment, kiedy pęka największy kinowy twardziel.

Na koniec Newman zaprasza nas do lirycznego podsumowania, tradycyjnie eksponując cały emocjonalny wachlarz w finalnym utworze. Come Back to Us to niski ukłon w stronę fanów, będący wykładnią dla całego muzycznego alfabetu kompozytora, który składał od blisko 30 lat, a który nigdy stracił na świeżości (i przydatności). Utwór to romantyczne rozwinięcie 1917 – spokojnego, bezpiecznego tematu na smyczki, który otwiera i zamyka wydawnictwo.

W momencie pisania tego tekstu 1917 ma na koncie dwa Złote Globy i dziesięć nominacji do Oscara. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wiele z nich zamieni na statuetki, a jedna z nich może powędrować w ręce Thomasa Newmana. Jeśli Amerykanin nie dostanie nagrody za najlepszą muzykę filmową, zrówna się z niechlubnym wynikiem Alexa Northa – 14 nominacji dla żyjącego kompozytora bez wyróżnienia. Jeśli wygra, będzie to zwycięstwo zasłużone, choć niespodziewane – na pierwszy wybór Akademii zanosi się Hildur Guðnadóttir i jej fenomenalny Joker. Cokolwiek by się wydarzyło, 1917 pozostanie jednym z ciekawszych dokonań Newmana, w którym kompozytor sprawnie komunikuje się z kamerą Rogera Deakinsa, by wspólnie budować klimat tej w gruncie rzeczy umiarkowanie ciekawej opowieści.

Najnowsze recenzje

Komentarze