Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Gureckis

Bloodline

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-10-2019 r.

Jak znaleźć złoty środek pomiędzy kipiącą rządzą zabijania, a dbałością o najbliższą rodzinę? Na to pytanie swojego czasu i z przymrużeniem oka próbował odpowiedzieć popularny serial Dexter. Komediowa konwencja w jakiej zamknięto tę produkcję przez wielu była uważana za infantylną, więc nie dziwią kolejne próby zmierzenia się z tym zagadnieniem. I najnowszym, tym razem kinowym przedsięwzięciem o seryjnym mordercy jest film Bloodline. Opowiada o młodym mężczyźnie, Evanie Cole, który z wielkim trudem stara się tłumić wulkan emocji Pracując jako szkolny psycholog wysłuchuje trudnych historii swoich podopiecznych, by po powrocie do domu z niemniejszym trudem podejmować się roli świeżoupieczonego ojca. Trauma jaką przeżył w dzieciństwie zaczyna coraz silniej odbijać się na jego psychice. Żeby więc dać upust swoim frustracjom postanawia wkroczyć na morderczy szlak – postanawia rozprawić się ze zwyrodniałymi ojcami swoich wychowanków. Ale przynoszące ulgę rozwiązanie okazuje się tylko kolejną pętlą, która dosyć szybko zaciska się wokół szyi Evana oraz jego najbliższych. Z powyższego opisu wynika, że faktycznie mamy do czynienia z kinową inkarnacją Dextera. Bardziej brutalną, skąpaną w mroku i gore oraz równie naiwną jeżeli weźmiemy pod uwagę kreacje głównych bohaterów. Oglądając ten film można czuć spory dyskomfort i to nie tylko przez wzgląd na postępowanie Evana. Również w kwestii sposobu realizacji tego obrazu. Ślamazarnie prowadzona narracja, toporne zdjęcia i montaż oraz… poruszająca się na zupełnie innej orbicie, ścieżka dźwiękowa.



Wydawać by się mogło, że gatunek grozy ma obecnie bardzo sztywno postawione granice, w jakich poruszać się powinni kompozytorzy ścieżek dźwiękowych. W zależności od podejmowanego stylu i środków wykonawczych zawsze jest elementem budującym napięcie lub siejącym przestrach. Rzadko spotyka się, aby muzyka w horrorze stała w sprzeczności z obrazem lub jego wymową. Wyjątek stanową filmy stanowiące pastisz/hołd względem tworów z lat 80. Filmowy kamp opatrzony solidną porcją topornej elektroniki, to ciekawa kombinacja, do której z nutką sentymentu odwołuje się wielu współczesnych twórców. I można odnieść wrażenie, że podobne próby starano się podjąć przy okazji tworzenia oprawy muzycznej do filmu Bloodline.



Do skonstruowania ścieżki dźwiękowej zaangażowano młodego, wszechstronnego twórcę, Trevora Gureckisa, który w branży muzyczno-filmowej dopiero zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki. Najpierw dokumenty, projekty telewizyjne, a od jakiegoś czasu już pełnometraże kinowe. Wertując jego dotychczasową twórczość można odnieść wrażenie, że Amerykanin bardzo dobrze czuje się w oldschoolowej elektronice, którą bardzo często zestawia z instrumentami smyczkowymi. Przy jednoczesnej dbałości o nieprzepełnianie dźwiękowej przestrzeni, tworzy to eteryczne, intrygujące pod względem brzmieniowym, mieszanki muzyczne. Bloodline wpisuje się w ten trend ale tylko częściowo.



Jest nostalgicznie i eterycznie, ale niekoniecznie organicznie. Gureckis postanowił bowiem oprzeć całą swoją pracę na elektronice i to tej, która w branży filmowej przeżywa swój drugi renesans. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby efekt końcowy był zbieżny z większością tego typu produkcji. Bloodline wkracza jednak na przestrzenie, w których osłabiana jest moc sprawcza podejmowanych przez kompozytora środków. A są nimi pogranicza pomiędzy rasowym gore, a thrillerem psychologicznym biorącym w obroty problematykę przemocy w rodzinie i jej konsekwencji. Tematyka to jedno, ale istotnym czynnikiem osłabiającym relacje tak skonstruowanej muzyki z obrazem jest sposób prowadzenia narracji. Powolne, niespieszne tempo, częste zbliżenia na twarze bohaterów ukazujące toczącą się w ich wnętrzu batalię… Można odnieść wrażenie, że Bloodline w ogóle nie potrzebuje muzyki, aby opowiadać historię Evana. A jeżeli już nawet, to taką, która schowałaby się za wymownym obrazem – bez ambicji do przejmowania inicjatywy. Gureckis totalnie rozmija się z tymi oczekiwaniami, serwując widzowi mocne, skąpane w brutalności i odarte z emocji, doświadczenie. Muzykę, której zupełnie nie po drodze z koncepcją klasycznej ścieżki dźwiękowej. Nie ma więc żadnego konkretnego planu na uporządkowanie sfery audytywnej. Zapomnieć można również o jakimkolwiek uwypuklaniu emocji, czy budowania napięcia. Ilustracja tworzona przez Amerykanina ma w sobie coś pierwotnego. I zupełnie jak główny bohater, który nie potrafi tłumić kumulującej się frustracji, tak i ścieżka dźwiękowa wydaje się takim brutalnym, kierującym się najprostszymi instynktami narratorem. Jest więc na ogół nieprzewidywalna, choć miejscami idzie na ugodę ze sferą wizualną. W finalnym rozrachunku pozostawia jednak po sobie mieszane uczucia. W takim samym stopniu intryguje, co irytuje. I nie zależnie od tego, jakie emocje wywołuje, jedno jest pewne. Obok tej ilustracji nie można przejść obojętnie.


Targany sprzecznymi uczuciami musiałem skonfrontować wyżej opisane doświadczenie z albumem soundtrackowym, jaki ukazał się w formie elektronicznej nakładem Lakeshore Records. Półgodzinne słuchowisko, to w gruncie rzeczy zestawienie niemalże kompletu kompozycji jakie zdobiły film Bloodline. Skonstruowane w dosyć klarownym stylu i z równie klarowną treścią nie wydawało się większym wyzwaniem dla miłośnika elektronicznych retrostylizacji. I tak też było w praktyce. Przejście przez proponowany nam zestaw utworów nie było w żaden sposób męczące, a napotykane po drodze ciekawe rozwiązania brzmieniowe lub melodyczne skutecznie przykuwały uwagę na dłużej. Aczkolwiek w zupełnie inny sposób niż te same utwory, które wybrzmiewały w połączeniu z obrazem. Muzyka do Bloodline jest po prostu lepszym materiałem do delektowania się nią w domowym zaciszu, aniżeli sprawdzania jej walorów funkcjonalnych.



Przykładów nie musimy daleko szukać. Już początkowe dźwięki pierwszego utworu zwiastują klimatyczną, skąpaną w nostalgii i retro-stylistyce, muzykę. Choć melodyka pełni tutaj ważną rolę, to jednak nie najważniejszą. Najwięcej uwagi skupiają wspomniane wcześniej zabawy dźwiękiem oraz przestrzenią. Kompozytor nie przytłacza słuchacza nadmiarem bodźców, skupiając się na dwóch, trzech maksymalnie elementach architektury aranżacyjnej, by wokół nich budować klimatyczną ilustrację. Oczywiście także i tutaj znajdą się bardziej wylewne kawałki skojarzone z brutalnymi czynami głównego bohatera, ale bardziej niż one fascynuje szczypta melancholii aplikowana w poszczególne utwory. Jednym z flagowych tego typu jest Good Boy, który broni się nie tylko przebojowością, ale i piękną melodią. Cyfrowy soundtrack wieńczony jest natomiast prezentacją tematu przewodniego zamkniętego w dosyć gęsto zabudowanej, elektronicznej fakturze.



Szukając słów na podsumowanie tej pracy, wróćmy do tego, co napisałem wcześniej. Bloodline to muzyka wielu sprzeczności. Jest swego rodzaju buntem przeciw wymowie i poetyce obrazu oraz próbą narzucania innego sposobu opowiadania historii Evana. Absolutnie nie wynika to z samej muzyki tylko z decyzji, jakie podjął tu kompozytor w konsultacji z reżyserem. Ponieważ ten sam produkt wyrwany z ram obrazu jest przyjemnym słuchowiskiem wpisującym się w standardy modnego ostatnio stylu synthwave. Zatem posłuchać warto, choć bez konieczności konfrontowania tego wszystkiego z pretensjonalnym filmem.

Najnowsze recenzje

Komentarze