Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Legends of the Fall (Wichry namiętności)

(1994)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Wichry namiętności to jeden z przypadków, kiedy polski tłumacz pozwolił sobie na fantazję przy tłumaczeniu tytułu. W oryginale mamy Jesienne legendy (Legends of the Fall) i z tego względu w tej recenzji pozwolę sobie używać tylko tytułu angielskiego. Legends of the Fall to jedna z wielu hollywoodzkich sag rodzinnych. Edward Zwick, reżyser wystawnych epickich dramatów takich jak Ostatni samuraj czy Glory, ale także kina wojennego (Courage under Fire) czy akcji (The Siege) postanowił stworzyć kolejną epicką opowieść. Główne role zagrali Anthony Hopkins, Aidan Quinn i Brad Pitt, zdjęcia zaś zrobił słynny operator John Toll, który jako jedyny w historii Oscarów w swojej dziedzinie został laureatem tej nagrody przez 2 lata z rzędu (za Legends i Bravehearta).

Muzykę skomponował twórca, który z Zwickiem współpracował już przy Glory, James Horner. Po tym projekcie można było się wiele spodziewać, ponieważ poprzednie spotkanie obu panów skończyło się naprawdę dobrym filmem i jedną z najlepszych ścieżek kompozytora. Wykonaniem partytury zajęła się słynna London Symphony Orchestra, która nie raz już z Hornerem pracowała (za pierwszym razem, przy Krullu, bili mu brawo po nagraniach; jest on też najmłodszym dyrygentem tej orkiestry w historii). Zwick mówi, że wiele rozmawiali o przedstawionej w filmie historii, a także o muzyce z Kornwalii, skąd pochodzą bohaterowie opowieści – rodzina Ludlowów, i Montany, miejsca, w którym zamieszkali. Twierdzi, że ostateczne dzieło wywołało w nim taką samą reakcję jak pierwsza lektura scenariusza. To ostatnie zdanie można przyjąć z dużą dawką sceptycyzmu, bowiem reżyserzy w różny sposób mogą zachęcać do zakupu albumu. Przejdźmy więc do samej płyty.

Tę zaczyna tytułowe Legends of the Fall, utwór z początku mroczny, potem przechodzi w główny temat, najpierw zaaranżowany na solową trąbkę, potem na smyczki i róg. Jest to jedna z tych melodii, których w dzisiejszej muzyce filmowej nie uświadczymy. Po prostu tak się już nie komponuje, a wykonanie LSO też jest znakomite; piękne jest emocjonalne wibrato, z jakim smyczki odgrywają temat. Nie tylko orkiestra jest świetna . Horner zatrudnił przy tej ścieżce kilku przyjaciół. Godne polecenia są skrzypcowe partie Jaya Ungera. Jednym z ważniejszych elementów tej partytury są także wejścia japońskiego fletu, zwanego shakuhachi, wygrywanego przez słynnego solistę Kazu Matsui. Przepiękny jest fragment na orkiestrę i ten instrument w Farewell/Descent into Madness. Przypomina to bardzo późniejszego Bravehearta.

Trudno opisać warstwę tematyczną partytury. Tematów jest po prostu tak wiele i każdy jest naprawdę piękny, wymieniając wszystkie po kolei musiałbym w pewnym momencie popaść w analizę utworu po utworze, co nie miałoby wielkiego sensu. Najważniejsze melodie to tak zwany temat legend (czyli wspomniany już tytułowy), motyw rodziny (The Ludlows i dramatyczny (To the „Boys”). Jednym z podstawowych wzorów wydaje się John Barry, a ściślej jego partytura do Tańczącego z wilkami. Warto wskazać na bardzo duże podobieństwa między głównym tematem a słynnym John Dunbar Theme, a także porównać Off to War ze znakomitym Journey to Fort Sedgewick.

Jak zwykle doskonałe są orkiestracje, tym razem autorstwa Thomasa Pasatieriego (znanego z współpracy z Thomasem Newmanem) i szanowanego dziś kompozytora Dona Davisa. Da się jednak wyczuć charakterystyczny styl Hornera. W tym przypadku nie wydaje mi się, by orkiestratorzy mieli wiele do powiedzenia. Warto wskazać, że w bardzo podobnym stylu kompozytor rok później zilustruje klasycznego już Bravehearta. Większość pomysłów jest prosta, jak na przykład zdublowanie partii skrzypiec w sekcji smyczkowej w celu zwiększenia intensywności emocjonalnej (jedna z sekcji skrzypcowych gra oktawę wyżej). Inną ciekawostką jest to, że partie smyczkowe są rozpisane tak, jakbysmy mieli do czynienia z fortepianowymi. Skrzypce wygrywają melodię, wiolonczele zaś przypominają wykonywany przez lewą rękę akompaniament. Pozwala to przypuszczać, że cała ścieżka została skomponowana na fortepianie. Orkiestracje są zorientowane na tę sekcję, mimo to nie jesteśmy pozbawieni innych instrumentów, tu warto posłuchać chociażby The Changing Seasons, Wild Horses, Tristan’s Return, ze świetnymi rogami.

Z materiału dramatycznego na czoło wybija się przede wszystkim Samuel’s Death. Zawarta na początku muzyka akcji jest moim zdaniem najlepszą w całej karierze kompozytora, mimo takich znakomitych utworów jak Escape from the Tavern z Willowa, Rescue and Breakout z The Missing czy Master Alarm z Apollo 13. Można by wymienić jeszcze więcej, bo mimo że oparta na pozornie skomplikowanym schemacie (technice nie mam nic do zarzucenia, wręcz przeciwnie, ale bardzo łatwo przy dokładnym wsłuchaniu się zorientować się w całej konstrukcji), orkiestrowa muzyka akcji Jamesa Hornera należy do najlepszych w historii gatunku. Po tym fragmencie następuje chwila napięcia, budowana nawet dość subtelnie. Przez cały jednak czas Samuel’s Death dąży do wybuchu dramatyzmu, a sciślej dwóch takich wybuchów. Przy obu z nich kompozytor osiąga maksymalne emocje i wypada to znakomicie. Ciekawa jest też końcówka Farewell/Descent into Madness, tak jak późniejsze Revenge (skopiowane zresztą w Bravehearcie), wzięta z Patriot Games. Ten ostatni utwór jest jedynym opartym na (zupełnie niezłej, zwłaszcza jak na Jamesa Hornera) elektronice i solistach (w tym świetnym wokalu Maggie Boyle).

Mimo, że właściwie Legends of the Fall tworzy nową konwencję epiki Hornera, nie ustrzegł się on przed kopiami z samego siebie. Najłatwiej to zauważyć na wspomnianych już odwołaniach do Patriot Games, które można dostrzec jeszcze na początku pierwszego utworu. W kilku fragmentach kompozytor wykorzystał też elementy budowania napięcia z takich ścieżek jak Sneakers. Ścieżka ta jest także źródłem późniejszych, delikatnie mówiąc, odwołań, jak chociażby Revenge, elementy tematu z To the Boys czy cały dramatyczny fragment z Isabel’s Murder, Recollections of Samuel przeniesiony do Betrayal & Desolation (wszystkie wymienione przykłady pochodzą z Bravehearta, poza tym część materiału możemy usłyszeć w… Mighty Joe Young).

Płytę kończy świetna suita Alfred, Tristan, The Colonel, The Legend zbierająca wszystkie tematy i motywy przewijające się przez całą ścieżkę. Każdy z nich, mimo że trzeba wskazać wysokie podobieństwo między nimi, jest naprawdę piękny. Mi to osobiście jednak nie przeszkadza, więcej, wydaje mi się, że nadaje to ścieżce większej spójności. Samej ścieżki nie mogę ocenić inaczej niż najwyżej. Muzyka Hornera jest po prostu wybitna, świetna tematyka, aranżacje, emocjonalne wykonanie. Mamy do czynienia zarówno z urzekającą prostotą (fortepianowy początek The Ludlows) jak i technicznym popisem w postaci Samuel’s Death. Jedno z dzieł obowiązkowych, zwłaszcza dla fanów Bravehearta.

Inne recenzje z serii:

  • Legends of the Fall – Expanded Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze