Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Angel Illaramendi

Borgia, los (Rodzina Borgiów)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-07-2019 r.

Większość osób, które weszły na stronę z niniejszą recenzją, pewnie w pierwszej chwili pomyślała o serialu Rodzina Borgiów i pochodzącej z niego ścieżce dźwiękowej autorstwa Trevora Morrisa. Nic bardziej mylnego. W tym tekście pomówimy o soundtracku z tak samo zatytułowanego hiszpańskiego filmu pełnometrażowego z 2006 roku. Jak łatwo się domyślić, opowiada on o najsłynniejszym rodzie papieskim z przełomu XIV i XV wieku, a zwłaszcza o Aleksandrze VI. Czy w kontekście popularnego serialu ma coś ciekawego do zaoferowania? Ano ma, zwłaszcza ścieżkę dźwiękową.

Muzykę do filmu Antonio Hernandeza napisał Angel Illaramendi, twórca znany głównie z pracy na rzecz hiszpańskiego kina oraz muzyki poważnej. Z racji niewielkiej popularności filmów, do których skomponował muzykę, wiele jego partytur może się wydawać anonimowa dla statystycznego miłośnika filmówki. Myślę jednak, że Rodzina Borgiów to soundtrack, od którego śmiało można rozpocząć przygodę z twórczością tego iberyjskiego kompozytora. Ciekawostką jest natomiast to, że został nagrany w Warszawie, pod batutą Łukasza Borowicza. Najwyraźniej nie tylko Japończycy polubili nasze orkiestry.

Soundtrack z Rodziny Borgiów punktuje przede wszystkim w dwóch aspektach: melodycznym i nastrojowym. Reprezentantem tego pierwszego jest znakomity temat główny, zdecydowanie jeden z najurokliwszych w historii hiszpańskiej muzyki filmowej. Linia melodyczna, zaczynająca się od fraz przypominających 11. Sonatę Fortepianową Mozarta, niemal z miejsca wpada w ucho i zachwyca, z jednej strony swoją lekkością i elegancją, z drugiej ładunkiem emocjonalnym. Perfekcyjnie prezentują się także orkiestracje – sekcja smyczkowa i dęte drewniane brzmią obłędnie, a pobrzmiewająca w tle mandolina z łatwością przenosi myśli widza i słuchacza nad śródziemnomorskie kraje. Jest też kilka pobocznych melodii lirycznych, zazwyczaj rozpisanych na sekcję smyczkową, chociażby „morriconowskie” Despedida.

Drugi aspektem jest nastrój. Wspomniana w powyższym akapicie durowa liryka stoi niejako w opozycji do pozostałej części partytury. Romanse, zdrady, knowania, polityczne gierki, od których roi się w tym, skądinąd przydługawym, filmie, skierowały Illaramendiego w stronę bardziej posępnych brzmień. Wybija się zwłaszcza szarawe i ponure brzmienie smyczków, liturgiczne partie chóralne oraz rzewny i zawodzący sopran – praktycznie w każdym przypadku Hiszpan korzysta z obszernej bazy tematycznej. Świetnie prezentuje się zwłaszcza motyw w formie krótkiego i złowrogiego ostinato. Balansowanie pomiędzy urzekającymi melodiami a bardziej mrocznymi stylizacjami, odnoszącymi się do kontrowersyjnych wydarzeń na „dworze” Aleksandra VI, stanowi istotny element tego score.

Na przestrzeni całej partytury Illaramendi niemal zupełnie odcina się od muzyki współczesnej, notabene często eksplorowanej przez niego w muzyce poważnej. Czasami za to zwraca się w stronę tuzów klasycyzmu. Przykładem jest triumfalny motyw Aleksandra VI, mający w sobie coś ze siedemnastowiecznych hymnów koronacyjnych, choć jednocześnie sprawia wrażenie względnie współczesnego. Kolejnymi elementami są charakterystyczne progresje akordowe (np. Funeral de Juan) czy też nierzadko pojawiający się chór. Jego brzmienie może się kojarzyć nie tylko z mszami okresu klasycyzmu, ale także z dziełami renesansowymi, a zatem bardziej zbliżonymi do czasu akcji filmu. Nazwisko, które przychodzi do głowy w kontekście harmonii chóru, to przede wszystkim Giovanni Pierluigi da Palestrina. Jednak w odróżnieniu od włoskiego kompozytora, Illaramendi unika rozbudowanych polifonii, przez co jego muzyka zdaję się być prostsza, ale poprzez położenie nacisku na aspekt melodyczny, jednocześnie silniej oddziałująca na emocje.

Jedyną przeszkodą podczas odsłuchu albumu jest szeroko rozumiana muzyka suspensu. Co prawda nie ma jej na płycie zbyt wiele, niemniej tego typu ilustracja ewidentnie nie jest mocną stroną Illaramendiego i stanowi z pewnością najsłabszą składową tej pracy. Nie powinno to jednak przesłaniać kilku bardzo dobrych melodii i tym samym rzutować na finalną notę.

Nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco zachęcić do zapoznania się z tą świetną muzyką. Doprawdy urokliwą, ze świetnymi tematami, zwłaszcza głównym, a przy tym obdarzoną mistycznym i miejscami liturgicznym kolorytem. Jestem przekonany, że ten, kto posłucha omawianej partytury, ten szybko zapomni o ścieżce dźwiękowej z późniejszego serialu.

Najnowsze recenzje

Komentarze