Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Mission: Impossible

(1996)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

W 1996 aktor-scjentolog Tom Cruise postanowił zostać producentem. Na pierwszy ogień poszedł kultowy serial z lat sześcdziesiątych (ściślej 1966-1973) Mission: Impossible opowiadający o grupie agentów z Oddziału do spraw Misji Niemożliwych (IMF). Został on na krótko reaktywowany w 1988 roku. Poza tytułem i słynnym tematem Lalo Schifrina (autor muzyki do pierwszej wersji) łącznikiem obu odsłon był jeden z bohaterów, szef zespołu Jim Phelps, grany przez Petera Gravesa. Phelps pojawia się też w kinowym filmie z 1996 roku, ale skoro producent postanowił w nim sam zagrać, to wiadomo było, kto będzie głównym bohaterem. Kiedy Graves dowiedział się, co się ma stać z jego postacią, odwrócił się do producentów plecami i stwierdził, że to chamstwo. Jego miejsce zajął Jon Voight. Scenariusz napisało dwóch twórców z najwyższej półki, David Koepp (Park jurajski, Wojna światów Spielberga) i Robert Towne (chociażby Chinatown Polańskiego). Reżyserią zajął się specjalista w swojej dziedzinie, Brian de Palma, który miał duże kłopoty z Cruisem, bo gwiazdor ponoć nie chciał mu pozwolić dokonać ostatecznego montażu.

Na początku do skomponowania muzyki zaangażowano Alana Silvestriego, ale jego elektroniczna ilustracja została dość szybko odrzucona. Można ją usłyszeć na bootlegu, którego nie warto jednak szukać. Potem zatrudniono Danny’ego Elfmana, kompozytora o nieprzeciętnej osobowości i wysoce utalentowanego. Nie miał zbyt wiele czasu na stworzenie partytury i w odróżnieniu od poprzednika postawił na orkiestrowe środki wyrazu, z których skorzystał, można powiedzieć, w pełni.

Album zaczyna się od Sleeping Beauty. Utwór ten zapowiada brzmienie reszty partytury. Elfman postawił na elektroniczny bas i rytm. Wydaje się, że ścieżkę tę potraktował jako swoisty poligon doświadczalny. Wystarczy tylko spojrzeć na partie trąbek. Po Sleeping Beauty następuje słynny już temat Lalo Schifrina. Niewiele się różni od aranżacji z serialu z 1988 (to z niego pochodzi króciutki wstęp). Zmiana w dużej mierze polega na wymianie fletu na puzony i trąbki i przyznam, że osobiście wolę tę wersję od oryginału.

Elfman właściwie nie wraca do słynnej melodii. Sam skomponował jeden temat, który jest bardzo prosty, z reguły aranżowany na rogi. Niestety nie słucha się tego łatwo. Mamy do czynienia z urywanymi frazami, przez co całość może się wydać niespójna. Nic bardziej mylnego. Wydaje się, że, jak mawiał Szekspir, „w tym szaleństwie jest metoda”. Kompozytorowi zależało na osiągnięciu szpiegowskiego brzmienia, co się udało. Wystarczy zwrócić uwagę na świetny motyw na smyczki pod koniec Red Handed (słychać go także w Big Trouble, który jest dużo trudniejszy w odbiorze niż poprzedni). Całość próbuje spajać skomponowana przez Elfmana prosta melodia główna, która zupełnie nieźle brzmi z chaotycznym tłem i niejako czasem nadaje mu (poza filmem) sens.

Trudno znaleźć w tej partyturze melodyjny materiał, chociaż nie można powiedzieć, by była go pozbawiona. Pierwszym takim fragmentem jest dramatyczny materiał pod koniec trzeciego utworu. Kolejny możemy znaleźć w Love Theme? (radzę zwrócić uwagę na tytuły utworów, są naprawdę przezabawne), chociaż i ten nie jest pozbawiony dysonansów i subtelnie budowanego dramatyzmu. Można jednak wyczuć w Mission: Impossible pewnego rodzaju chłód, być może swoiste oddanie szpiegowskiego profesjonalizmu. Zawsze muzyka jest też trochę niepokojąca, nawet w najbardziej melodyjnych fragmentach można zauważyć dysonanse, przez co cały czas odczuwamy pewien niepokój. W przypadku ścieżki do thrillera działa to bardzo dobrze, ale zdecydowanie utrudnia odbiór na płycie. Nie jesteśmy pozbawieni fragmentów atonalnych, jak chociażby w Mole Hunt (świetne partie na smyczki), potem jednak następuje najbardziej triumfalna aranżacja tematu Elfmana. Do najlepszych utworów na płycie należy Betrayal, bardzo smutny utwór, w którym Elfman wprowadził chór, który dodaje dramatyzmu do sceny, w której Ethan (bohater Cruise’a) odkrywa, co się tak naprawdę stało podczas akcji w Pradze. Jest to na swój sposób piękne i po raz pierwszy zawarty w muzyce chłód jest naprawdę przejmujący.

Większość albumu zajmuje jednak underscore. Tak jak, zupełnie nienajgorsza zresztą, muzyka akcji niestety jest ona mocno eksperymentalna, jak chociażby The Disc, które na płycie wręcz można czasem odebrać jako komiczne (partie na fagoty i inne dęte drewniane) a to w przypadku muzyki do thrillera nie jest zbyt dobre. Ciekawy jest stały podkład elektronicznego basu, podobnego do tego, jaki znamy z chociażby Men in Black. Looking for „Job” za to jest zupełnie przystępne, oparte na ciekawym i bardzo prostym pomyśle, i na jednym z motywów z Mole Hunt. Nudno zaczyna się The Heist ilustrujące preludium do jednej z najlepszych scen filmu, kradzieży w Langley (którą de Palma zostawił bez muzyki), potem jednak przechodzi w jeden z najciekawszych utworów na albumie. Jego kontynuacją jest Uh-Oh! (końcówka tej sceny jest świetna).

Cztery ostatnie utwory ilustrują kończącą film scenę w pociągu. Train Time zaczyna się dość brutalnie, potem przechodzi w jeden z ciekawszych fragmentów underscore na płycie, chociaż znowu pewne wybory aranżacyjne (obój) mogą nieco wybić z klimatu. Bardzo ciekawe są trochę Schifrinowskie partie na flet. Menage a Trois jest bardzo melodyjne, potem Elfman zaczyna budować napięcie (świetne trąbki i rogi). Zoom A jest bardzo rytmiczny, zaczyna się jako underscore, potem przechodzi w nieco chaotyczną akcję. Kontynuacją jest Zoom B, które jest już nieco bardziej spójne, wciąż jednak ciężkie w odbiorze, a po temacie Elfmana przechodzi w słynną melodię Schifrina, nieco ją przy tym zmieniając. To chyba najlepszy fragment akcji na całym albumie.

Trudno ocenić partyturę Danny’ego Elfmana. Z jednej strony nie można jej odmówić technicznej wirtuozerii, z drugiej trzeba wskazać na to, że nie jest łatwa w odbiorze. Wiele fragmentów atonalnych, minimalny materiał tematyczny uspójniający całość, eksperymenty w orkiestracjach, czasem prowadzące do niemal komicznych efektów. Słynny kompozytor bez trudu znalazł swój głos w dość popularnym gatunku jakim jest thriller szpiegowski (bo do tej tradycji w swoim filmie odwołuje się de Palma). Może gdyby miał więcej czasu, mógłby stworzyć coś bardziej tematycznego, może to błąd reżysera i/lub producenta? W filmie ta partytura radzi sobie bardzo dobrze, na płycie niestety dużo gorzej. A szkoda.



Inne recenzje z serii:

  • Mission: Impossible – Expanded Edition
  • Mission: Impossible II
  • Mission: Impossible III
  • Mission: Impossible – Ghost Protocol
  • Mission: Impossible – Rogue Nation
  • Mission: Impossible – Fallout
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze