Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Violin Concerto ”Eleven Eleven”

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 18-04-2019 r.

Każdy kompozytor muzyki filmowej powinien raz na jakiś czas odstawić kino, by zabrać się za przelewanie na nuty tego, co mu na sercu leży. Tak dla przewietrzenia głowy, oderwania się od rutyny, a może nawet poszukania nowych pomysłów i ubogacenia warsztatu. Doskonale wie o tym Danny Elfman, który po kilkudziesięciu latach tytanicznej pracy dla przemysłu filmowego zaczął powoli się wypalać. Nie mówił o tym wprost, ale widać to było po efektach jego prac – coraz bardziej zapętlających te same, wyuczone triki. Na szczęście na pewnym etapie swojej branżowej wegetacji, doszedł do wniosku, że warto byłoby spróbować czegoś innego. I tak oto niczym grzyby po deszczu zaczęły sypać się ciekawe, oderwane od świata filmu (choć nie od filmowego warsztatu) projekty. Jednym z nich był wydany w poprzednim roku balet Rabbit & Rogue. Tymczasem na naszym rynku pojawia się kolejna, ciekawa propozycja od tego kompozytora. Od twórcy, który jak ostatnio mogliśmy się dowiedzieć, obiecał sobie, że co roku komponował będzie przynajmniej jedną koncertową pracę.

Eleven Eleven to pierwsze starcie Danny’ego Elfmana z koncertem smyczkowym. I paradoksalnie nie była to jego własna inicjatywa. Otóż po praskim koncercie „Music from the films of Tim Burton” zaproponowano mu coś nietypowego – stworzenie koncertu bazującego na solówkach skrzypcowych. Oczywiście idea ta skupiona była wokół Sandy Cameron występującej tego wieczoru w roli solistki. Pomysł wydawał się nie tyle zaskakujący, co wyzywający do odkrywania nieznanych do tej pory dla kompozytora rejonów. Jak bowiem wspominał później Elfman, totalnie nie miał żadnego pojęcia na temat koncertów smyczkowych. I jak to z szalonymi pomysłami bywa, dosyć szybko zaczął być realizowany. Miesiące osłuchiwania się w mistrzowskich partyturach, drugie tyle eksperymentowania i konsultowania wszystkiego z samą zainteresowaną i zaskakujący efekt końcowy…

Elfman doskonale wiedział, że aby stworzyć tak wyrafinowane dzieło musi wyjść ze swojej strefy ilustracyjnego komfortu. Porzucić to, co do tej pory pisał niemalże z automatu i wbić się w sposób myślenia wielkich klasyków. Nie chciał jednak zupełnie porzucać swojego sposobu komunikowania się z odbiorcą. Elfman musiał pozostać Elfmanem. Stąd też cała otoczka orkiestrowa, towarzysząca solowym skrzypcom jest jakby pomostem łączącym rdzenny styl Amerykanina z fantazyjnymi, oderwanymi od niego, smyczkowymi inspiracjami. Efektem tego jest niezwykła, porywająca praca, która w subtelny sposób łączy tradycję koncertową z pokrętną i wybujają wyobraźnią Danny’ego Elfmana.

Jednym z pytań, jakie pojawiały się zanim jeszcze opublikowano ten utwór było to związane z zagadkową tytulaturą. Jedenaście jedenaście. A może tysiąc sto jedenaście? W jednej z wypowiedzi Elfman podkreślał, że od dawna w przedziwny sposób prześladuje go liczba 11. Zresztą nazwisko Elfman wywodzi się z pokrewnych do „eleven” słów. I jak się okazało po zakończeniu procesu kompozycji, coś jest na rzeczy. Cały utwór składał się dokładnie z 1111 taktów.

Abstrahując od wszystkich technicznych i koncepcyjnych zawiłości, warto skupić się nad treścią utworu, który zdaje się nie odcinać od klasycznej konstrukcji koncertu smyczkowego. Jest on dzielony na cztery części: Grave Animato, Spietato, Fantasma oraz Giacoso Lacrimae. Pierwsza i ostatnia stanowią niejako tematyczną wykładnię, stawiając przed odbiorcą najbardziej melodyczny, rozpisany w iście romantycznym stylu, materiał. Z kolei środkowa część utworu tworzona jest na zasadzie kontrastu – przeciwstawiania sobie pewnych grup instrumentów i stylów. Wszystko to tworzy zgrabnie zaprezentowaną całość, która pod względem wykonawczym potrafi imponować. Niemała w tym zasługa pewnych pomostów, jakie Elfman zarzuca z charakterystycznymi elementami swojego warsztatu – ubieraniem symfoniki w rytmiczne tańce i fugi. Do pełni szczęścia brakuje tylko typowych dla Amerykaniana, partii chóralnych. Ale w ich rolę wcielają się tutaj między innymi solowe skrzypce.



Przyglądając się całokształtowi tego dzieła, nie sposób nie odnieść wrażenia, że kompozytor doskonale bawił się budowaniem muzycznej faktury. I warto przy tej okazji zwrócić uwagę, że Elfman jako jeden z nielicznych, współczesnych, amerykańskich twórców muzyki filmowej, bardziej hołduje rosyjskim mistrzom baletowym, aniżeli stanowiącej trzon gatunku, wagnerowskiej dramaturgii. Dosyć luźne podejście do formy i eksperymentowanie z paletą wykonawczą również znalazło swoje przełożenie na kompozycję zatytułowaną Eleven Eleven.

Na albumie wydanym nakładem Sony Classical, gdzie opublikowano Eleven Eleven znajdziemy również inny utwór Danny’ego Elfmana. Niespełna 20-minutowy The Piano Quartet powstał zaraz po wyżej wspomnianym koncercie smyczkowym. Podczas podróży do Berlina zrodziła się idea powstania kompozycji w centrum której znalazłby się kwartet… fortepianowo-smyczkowy. Instrument klawiszowy tak często obecny w repertuarze filmowym Elfmana, dał mu większą pewność i więcej swobody w eksperymentowaniu, co nie trudno zauważyć już w pierwszej odsłonie zatytułowanej Ein Ding. Najwięcej charakterystycznych elementów wspólnych z filmowym warsztatem Amerykanina spotkamy jednak we fragmencie Kinderspott, gdzie Elfman daje upust swojej dziecięcej fantazji. Cały utwór wydaje się zresztą takim żywiołowym, nie stroniącym od humorystycznych zabiegów, dialogiem pomiędzy fortepianem, a smyczkami. Dosyć kameralnym jeżeli weźmiemy pod uwagę ogólną paletę wykonawczą, ale imponującym w sposobie wyrażania emocji.



Któż by pomyślał jeszcze kilka lat temu, że Danny Elfman ze znudzonego swoją profesją rzemieślnika wyrośnie na poszukującego nowych wyzwań, koncertowego twórcę. Nowa fascynacja Amerykanina zdaje się pochłaniać go bez reszty, aczkolwiek świata filmu nie zamierza bynajmniej porzucać w najbliższej przyszłości. Świadczy o tym długa lista angaży na ten i przyszły rok. Niemniej fajnie jest obserwować, jak takie solowe prace wpływają na proces twórczy w najbardziej interesującej nas branży. Branży filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze